R11 - Część 1.
☾ - Colin Finn Schöler
Następnego dnia, po poniedziałkowych zdarzeniach, nadeszła pora na mój ulubiony czas w tygodniu - wtorek. Jeżeli patrzyłem w kalendarz i widziałem, że był wtorek, a ja akurat w ten wtorek miałbym umówione spotkanie z Zaynem to bladego pojęcia nie mam, czego potencjalnie mógłbym się na tym spotkaniu spodziewać. Możecie myśleć, że przesadzam, ale czasami miewałem wrażenie, jakby to była rosyjska ruletka oscylująca pomiędzy zwykłym spotkaniem, nagłą branką do roboty, taszczeniem jego pijackich zwłok, zorganizowanym z góry pościgiem, ogólnym armagedonem i strzelaniną w Białym Domu. Nie przewidując przy tym miejsca na nowe pomysły. Znaczy się, jeżeli mamy być realistyczni, to odjąć strzelaninę, ale nie zmieniało to faktu, że wtorki z tym człowiekiem były zwykle najbardziej nieprzewidywalne.
Pominę fakt, że już poniedziałek mnie zaskoczył. Dostałem od niego samochód, który - jak się później okazało - naprawdę został zrobiony pode mnie. Przeróbki te, co prawda, zostały ograniczone do między innymi przyciemnienia tylnych szyb, wymiany kół, przemalowania karoserii i zacisków, oraz nowego, ciemniejszego wnętrza, jako że z powodów czysto prawnych miło by było, gdyby umownie firmowe auto z tym prawem było jednak zgodne. Z zewnątrz wóz wyglądał praktycznie, jak seryjniak, tylko że obniżony, na nowych felgach. W środku za to prawie wszystko różniło się od oryginału. Wnętrze było kolorystycznie czarno-fioletowe, eleganckie, ale i sportowe - na myśl przychodził Hamann. Nie siedziałem jednak nigdy w temacie tuningu, a moim maksymalnym osiągnięciem w jego zakresie było przemalowanie paru części i zmiana wydechu. Nie będę się dłużej rozwodził nad tym, jak bardzo zabujałem się w tym samochodzie i tym samym, jak bardzo wdzięczny byłem Zaynowi, że mi go sprawił, bo bym równie dobrze cały dzień gadał i jeszcze pewnie nie skończył. Szczególnie, że na ogół ciężko mi wyrażać wdzięczność tak, żeby z nią nie przesadzić. Trzeba było jednak przyznać, że to był spory prezent i wypadałoby się za niego jakoś odwdzięczyć.
W każdym razie, na ten drugi dzień Zayn nie podjął już żadnej próby flirtu, a nawet wydawał się nie wiedzieć, że w ogóle taka próba od niego wyszła. Przyjechał, a że Hudson miał wolne, to razem z nim siedzieliśmy w wysprzątanej na bieg kuchni i grzecznie, prawie w grobowej ciszy, popijaliśmy w moim przypadku herbatę, a w ich przypadku kawę. Zayn wydawał się zestresowany. Nie zdążyłem się nawet dobrze zastanowić, dlaczego - przyczynę poznałem prawie od razu. Kiedy mój brat wyszedł do kibla, zostawiając nas samych, Osborne nagle stał się trochę bardziej rozmowny, podczas gdy jeszcze przedtem nie odezwał się ani słowem. Ta dwójka definitywnie się już nie polubi - za to, to akurat dałbym sobie uciąć nawet dwie ręce, a może nawet dołożyłbym nogę. Szczególnie, że gdy brat już wrócił, było jeszcze gorzej. Atmosfera pomiędzy nim, a Zaynem stała się tak ciężka, że mi samemu osiadła na barkach, gdzie już wcześniej nie byłem w stanie jej znieść. Dlatego właśnie po ledwo paru minutach stwierdziłem, że ja taką atmosferę szczerze pierdolę. Wkurwiłem się, wziąłem Zayna za nadgarstek i wyszedłem z nim z mieszkania z zamiarem zabrania go na jedzenie, z dala od mojego obrażalskiego brata.
Choć wczoraj dostałem swoje własne auto, przy czym ja sam już miałem swój preferowany środek transportu i miałem z tego miejsca nawet dwie opcje co do tego, czym możemy jechać, to stało się to, czego ostatnimi czasy mocno wyczekiwałem. Zayn dał mi poprowadzić swój samochód. Dodatkowo, ani razu nie skomentował tego, jak jadę. Albo po prostu ufał moim kształtującym się umiejętnościom za kółkiem, albo powołał się na moje zasługi jako odpowiedzialny, nienotowany motocyklista. Nie jechałem za szybko, żeby nie było - chwalić się też nie będę, ale po prostu są to fakty, że dobry kierowca każdy wóz dobrze poprowadzi.
Po jedzeniu w dwóch różnych miejscach (nie potrafiliśmy pójść na kompromis, co do naszych zamówień) wróciliśmy przed mój blok, ale nie weszliśmy do środka - zamiast tego, po prostu staliśmy i gadaliśmy na podjeździe. Postanowiłem, że już więcej nie zaproszę go do siebie, chyba że nie będzie tu Hudsona, jako że spotkania z moim bratem są dla Zayna raczej bardziej szkodliwe, aniżeli korzystne. Mimo wszystko zadowolony, że udało mi się spędzić z Osborne'm cały dzień, i to jeszcze bez typowo-wtorkowych akcji, pożegnałem go gdzieś po dwudziestej pierwszej i w końcu wróciłem do domu.
CZYTASZ
In Memoria Mea || bxb
RomansZayn Alexandre Osborne, wiceprezes Matthews International. Przez jego fach w jego życiu dzieje się masa dziwnych rzeczy - nawet takich, których wrogom by nie życzył. Colin Finn Schöler, czyli czyste zło w brudnym biznesie. Znany, lubiany przez tysi...