Rozdział 2 | Na drugi dzień

61 8 25
                                    

- Colin Finn Schöler

Nieszczęśnik, ryzykant, miłośnik sportów ekstremalnych. A w skrócie, to po prostu debil.

Tej nocy nie zmrużyłem oka.

Że też musiałem wczoraj tamtędy iść. Nie musiałem, może nawet nie powinienem. Motocykl, to się odbiera w dzień, do tego taki bez deszczu. Co najwyżej spodziewałbym się wypadku. Krótkiej wizyty w szpitalu, może mandatu, pouczenia.

Ale nie, kurwa, tego, że mnie będzie gonić sześciu chłopa z bronią w rękach.

Od kilku dni zostawałem dłużej na uczelni - przez pierwsze dwa miesiące semestru wypadałoby zyskać sobie trochę szacunku. Pomagałem w bibliotece, dawałem nielegalne korki, kończyłem swoje prace. Wczoraj też zostałem, a że padało, pomyślałem, że zostanę jeszcze parę minut.

A skoro pomyślałem, to deszcz zaczął padać tylko mocniej. Pożyczyłem parasol z rzeczy znalezionych i wyszedłem. Zaszedłem do sklepu po coś do picia, dla siebie i kolegi, do którego warsztatu właśnie się wybierałem.

Było ten motocykl odebrać dzień przed.

Szedłem powoli, nie uważałem. Mój błąd. A potem pamiętam, że jakiś pomylony człowiek powalił mnie na ziemię, zaczął wykrzykiwać przeprosiny i ciągał mnie przez dwie ulice, żeby tam połamać żywopłot biednym lekarzom. Byłem przemoczony, miałem dupę w błocie i uciekałem przed bandą agentów.

Ale przynajmniej trafiłem na banana - zarobiłem stówę, więc nie mogłem narzekać. Sean dostał zapłatę za naprawę mojej niuni.

Miałem jedynie nadzieję, że pan banan nie wróci po swoje pieniądze.

I że panowie z giwerami nie będą gonili i mnie. Za kolejną pogoń zażądałbym d u ż o więcej kasy.

Wyciągając pieniądze, wyciągnąłem z nimi jakąś kartkę. Nic szczególnego - krótka notatka, dołączony jakiś numer. Wyglądało na to, że nie powinna nigdy trafić mi do rąk.

I tego obawiałem się najbardziej. Co, jeżeli to coś tajnego, albo ważnego? Jeśli ten mały hotelarz się po nią wróci, będę miał przejebane. Miałem dwie opcje - emigrować z kraju, albo zadzwonić na telefon z kartki.

Wpisałem pełen numer. Już miałem nacisnąć zieloną słuchawkę. Byłem tak blisko... I stchórzyłem. W pierwszej kolejności nigdy nie powinienem nawet dostać tej informacji. W drugiej, bałem się, że po tym telefonie ktoś wbiłby mi się do mieszkania.

Zostawiłem kartkę na biurku. To, co chciałem zrobić, musiałem ustalić. Zadzwonię, albo ją spalę - jedną z tych rzeczy planowałem zrobić po powrocie z uczelni.

Przez to zamieszanie spóźniłem się na zajęcia.

Kochałem być wcześniej, niż wszyscy. Gdy przychodziłem na równi z innymi, czułem się spóźniony. Choćbym miał cały kwadrans, nie byłbym w stanie choćby iść w tym czasie do sklepu za rogiem.

Dziś zjawiłem się w połowie wykładu - wstyd. Poczułem po prostu jeden wielki wstyd.

Nie odzywałem się słowem aż do jedenastej, do dłuższej przerwy - dopiero z jej początkiem poczułem się trochę lepiej sam ze sobą.

Normalnie spędziłbym tą przerwę na boisku do kosza, trenując do meczu z reprezentacją z Marany. Dołączyłbym do chłopaków, którzy rozgrywali swój własny mini mecz.

Gdybym tej nocy choć chwilę się przespał, teraz przykładałbym się do ćwiczeń. Zamiast tego, spędzałem tą przerwę w moim ulubionym, żeńskim towarzystwie.

In Memoria Mea || bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz