ROZDZIAŁ 11

200 38 47
                                    

Mieli zostać na zamku. Czy taki scenariusz podobał się Jackowi? Ani trochę. Louis jednak chciał zostać, niezależnie od tego, co Jack by postanowił. Blondyn był pewien, że gdyby chciał odejść, nic by to nie zmieniło. Odszedłby wówczas sam. Chłopak nie powiedział tego głośno, ale zamierzał być królem z nim lub bez niego. Któryś z nich musiał odpuścić, a że Jack niedawno stracił „wszystko", było mu łatwiej. Nawet jeśli były pirat nie widział swojej większej roli na zamku i był pewien, że prędzej czy później stamtąd odejdzie, na chwilę obecną zamierzał zostać. Zostać przy Louisie i zobaczyć jak będzie sobie radził. A w swoim czasie... Cóż, zapewne pójdzie w swoją drogę. Był człowiekiem morza i nie sądził, by cokolwiek mogło to zmienić.

Póki co postanowił nie narzekać i wziąć nieco bardziej na poważnie swój pobyt w wojsku. Od kilku dni bez marudzenia i komentarzy, brał czynny udział w treningach, z małą satysfakcją powalając na ziemię żołnierzy Chastreix.

– Nie poznaję cię – zaśmiał się Adam, łapiąc za wyciągniętą dłoń blondyna, gdy ten pomagał mu pozbierać się z piachu. – Jeszcze trochę i pomyślę, że trening w ostatnich dniach sprawia ci przyjemność.

– Tak daleko bym się nie posuwał – prychnął Jack, przyglądając się jak mężczyzna otrzepuje spodnie z piachu.

– Coś się zmieniło?

– Zdałem sobie sprawę, że tu utknąłem.

– W końcu – odezwał się Morris, który dłuższą chwilę odpoczywał na ziemi, oparty o jedną ze ścian. Jack z kolei spojrzał na niego z ukosa. – No co? Na własne życzenie – zaśmiał się brunet, już po chwili nieporadnie łapiąc drewniany miecz, którym Jack w niego rzucił.

– Rusz się – ponaglił go blondyn. – Dawno razem nie walczyliśmy. Chętnie skopie ci dupę.

– Nie przemawia przez ciebie zbytnia pewność siebie? Walczyłem z Morrisem – zauważył Adam, który zamienił się z brunetem miejscami. Po drodze chwycił za metalowy kubek, w którym znajdowała się woda i opróżnił go po jednym przechyleniu.

– To nie pewność siebie, tylko doświadczenie – rzucił Jack, patrząc na przyjaciela wyzywająco. Dawniej mieli więcej okazji do wspólnych treningów. Na dobrą sprawę na statku trenował albo z Hectorem, albo właśnie z Morrisem. Nie mieli zbyt wielkiego wyboru, choć część jego załogi nieźle radziła sobie z szablą. Zwykle jednak zajmowali się powierzonymi zadaniami. Jack więc nie miał czasu z nimi walczyć.

– Pokaż mu, Morris. Rzuć go na ziemię! – zawołał Adam, nieco się zgrywając.

– Mówisz, jakbyś przed chwilą z nim nie walczył – prychnął Morris, ważąc w dłoni drewniany miecz. – Może wymienimy je na prawdziwe?

– Nie musisz powtarzać dwa razy – odparł Jack, zaraz z zadowoleniem chwytając za dwa miecze. Jeden z nich podał przyjacielowi, drugi zostawiając sobie. – Gotowy? – zapytał, ustawiając się.

Pozwolił, by to Morris pierwszy zaatakował. Zamiast uciekać, skrzyżował z nim swój miecz, zapierając się mocno, nie dając przesunąć. Drugi z ciosów odparował. Nim jednak sam zdążył zaatakować, przerwał im wojskowy, należący do świty króla. Jack już ich rozróżniał, gdyż ich ubiór różnił się od mundurów zwykłych żołnierzy. Wyprostował się więc, opuszczając miecz. Zwykle nie interesował się tego typu ogłoszeniami, ale słysząc, że sam król prosił do siebie kilku żołnierzy, mimowolnie zaczął się przysłuchiwać. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był ciekaw o co chodziło. Zwłaszcza, gdy już po chwili z ust żołnierza padło jego imię.

– ...i Jack – obwieścił. – Za mną, żołnierze – pospieszył ich.

– Ja wezmę – mruknął Morris, zabierając od Jacka miecz. – Później to skończymy – rzucił pół żartem, pół serio.

Echo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz