ROZDZIAŁ 14

200 32 25
                                    

Przygotowania do podróży króla trwały ponad tydzień. Wiązało się to z wyznaczeniem bezpiecznej trasy, przygotowaniem niezawodnej straży, przydzielenie służby oraz osób towarzyszących. Do tego dochodził przegląd dorożek, zadbanie o odpowiednie konie oraz wyżywienie dla wszystkich. W końcu jednak nastał dzień wyjazdu. Na dziedzicu od samego rana był duży ruch. Wszyscy biegali z miejsca na miejsce, chcąc upewnić się, że wszystko było dopilnowane.

Wśród straży króla pojawili się również Jack i Morris. Louis nie wyobrażał sobie podróży bez nich. Nie tylko dlatego, że ufał tylko im, ale również nie chciał zostawiać ich samych na zamku. Zbyt wiele osób wciąż patrzyło na nich mało przychylnym wzrokiem, uważając ich za gorszy sort. Sam Jack natomiast nawet nie brał pod uwagę, by mógł puścić Louisa samego, wszak ten zewsząd otoczony był nieprzyjaciółmi. Nie wiedzieli komu można było ufać, więc najbezpieczniej było założyć, że nikomu. I nawet jeśli we dwóch nie byli dostatecznie dobrym zabezpieczeniem dla chłopaka, Jack czuł się spokojniejszy, będąc blisko.

Wyruszyli o świecie, choć z drobnym opóźnieniem. Młody król ze swoją najbliższą świtą jechali w powozach, reszta zaś na koniach, w odpowiedniej formacji osłaniając i pilnując powozów. Blondyn, ku swojemu zadowoleniu, jechał w towarzystwie Morrisa, z którym rozmawiał przez część drogi. Ich podróż miała trwać dość długo, a nie był pewien czy wytrzymałby, gdyby przez cały ten czas mógł jedynie przysłuchiwać się rozmowom otaczających go mężczyzn. Nie miał pojęcia jak było na przodzie oddziału, ale tu na końcu żołnierze zdecydowanie nie przejmowali się hierarchią czy ogólnie przyjętą etykietą. Naturalnie nie było to coś, co sam Jack by sobą reprezentował, i o ile sprośne komentarze na temat szlachcianek go nie raziły, tak gdy rozmowa skupiła się na królu, a bardziej obleśni wojskowi zaczęli snuć głośno wyobrażenia na temat tego, co i jak mogliby z nim zrobić, ciężko było mu usiedzieć spokojnie w siodle.

- ... Widzieliście tę wyuzdaną buźkę. Na koniec z chęcią bym dosz-... Ej! Patrz, kurwa, jak jedziesz! - zawołał mężczyzna, który wjechał w Jacka, gdy ten niespodziewanie zatrzymał swojego konia. - Słyszysz, co się do ciebie mówi?! - odezwał się ponownie, gdy blondyn nie zareagował. - Psia mać - warknął i splunął. - Wpuścić piractwo do wojska.

- Też pomyślałem, że ostatnio za bardzo nas polubili - rzucił z rozbawieniem Morris, dostrzegając jak dłonie Jacka zaciskając się na lejcach.

- Gdybyś zrozumiał choć połowę z tego co mówili...

- Wystarczy mi to co zrozumiałem - mruknął brunet, wzdychając.

- Myślisz, że ktoś taki stanie w obronie króla, jeśli będzie taka konieczność?

- W obronie króla nie, ale może kraju? - podsunął ostrożnie Morris, choć sam nie wydawał się przekonany. - Potrzebują czasu, żeby poznać się na Louisie.

- To na pewno pomoże - prychnął Jack. - Jeśli Louisowi powinie się noga albo ktoś źle mu doradzi... Jego własne wojsko nie traktuje go poważnie.

- Na szczęście nie każdy taki jest. Są tu też ludzie pokroju Adama - podkreślił przyjaciel. - Miejmy nadzieję, że to ich jest więcej.

Nie spieszyli się. Ich konie miały przed sobą długą drogę, więc naturalnie musieli je oszczędzać. Z początku Louisowi dotrzymywali towarzystwa jego doradca Pierre oraz sir Henryk, jednak gdy dotarli do granic Bourales, kanclerz przesiadł się do innego powozu i udał się z powrotem do zamku. Został więc sam na sam z Henrykiem.

- Cieszę się, że będziemy mieć przystanek w posiadłości mojej rodziny, spodoba się tam Waszej Wysokości - powiedział mężczyzna, sprawiając, że srebrne tęczówki zatrzymały się na jego osobie.

Echo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz