ROZDZIAŁ 5

265 42 46
                                    

Obudził go dźwięk rozsuwanych zasłon, który pojawił się wraz z promieniami słońca oślepiających go w oczy. Niechętnie przewrócił się na bok, zaraz otwierając powieki.

– Dzień dobry, Wasza Wysokość – przywitał go Pierre, zaś towarzysząca mu służba ukłoniła się nisko. – Przed nami wiele pracy – oznajmił doradca.

– Kąpiel gotowa, Wasza Wysokość. – Usłyszał następnie.

– Czy to konieczne, by budził mnie cały komitet powitalny? – zapytał rozdrażniony król. Naliczył piętnaście obcych osób w swojej sypialni.

– Taki obyczaj – odpowiedział Pierre Menad. – Poza tym gorzej mają królowe, je wita połowa dworu – zaśmiał się mężczyzna.

– Pocieszające – mruknął Louis, podnosząc się jednocześnie z łóżka. – Co mamy dziś w planach?

– Po śniadaniu trzy godziny nauki, godzina obrad, obiad a następnie przywitanie Jego Królewskiej Wysokości Księcia Roiles.

– Brata mojego ojca?

– W rzeczy samej.

– Chcę żebyś pomógł mi odpowiednio przygotować się do spotkania z nim.

– Oczywiście, po to jestem, Wasza Królewska Mość.

– Doskonale – odparł Louis. – Muszę wiedzieć o nim jak najwięcej.

Zgodnie z planem zajęć młody król najpierw wziął kąpiel, ubrał się w przygotowany komplet ubrań, zjadł śniadanie a następnie przesiedział trzy długie godziny w bibliotece wraz ze swoim doradcą. Przez ten czas wypytywał o swojego "wuja", chcąc mieć pewność, że wiele go nie zaskoczy podczas ich rychłego spotkania. Szczerze mówiąc obawiał się stanąć z Księciem Roiles twarzą w twarz. Doskonale wiedział, że mężczyzna zacierał łapy do objęcia tronu, tymczasem on pokrzyżował mu plany. Nie mógł być z tego powodu zadowolony. Lou obawiał się, że może zechcieć zakwestionować jego prawa do korony. Co wtedy?

Obiad sobie darował. Zjadł coś pośpiesznie, zaraz każąc zaprowadzić się gwardzistom na arenę. Chciał zobaczyć, gdzie teraz swoje dni spędzali Jack oraz Morris. Pojawienie się króla wśród żołnierzy wywołało niemałe poruszenie. Louis gestem nakazał im, by nie przerywali swoich zajęć. Następnie wzrokiem odszukał znajome mu sylwetki. Odnalazł ich na samym końcu areny. Morris toczył pojedynek z rudowłosym mężczyzną, zaś Jack bacznie się im przyglądał.

Ciężko było nazwać rutyną po raz kolejny powtarzający się schemat, niemniej Jack zaczął rozumieć, jak wyglądał typowy dzień najbliższej straży króla Chastreix. Ta część, która stacjonowała w samym centrum królestwa, na chwilę obecną skupiała swoją uwagę na doskonaleniu umiejętności. Z tego czego dowiedział się od rudowłosego żołnierza – Adama, królestwo było na tyle bogate, by spokojnie zaspokoić podstawowe potrzeby żołnierzy, w zamian za ich ciągłą służbę. Gdy więc ci stacjonowali w zamku, niemal cały swój czas spędzali na arenie, a dłuższe przerwy poświęcali na posiłki. Jack nie miał nic przeciwko takiemu trybowi. Jego życie na statku wyglądało podobnie, mimo że w jego odczuciu było o wiele przyjemniejsze.
Większość rycerzy nie chciała trenować z Jackiem i Morrisem. Wyjątkiem był tu wcześniej wspomniany Adam, z którym byli piraci szybko złapali kontakt. Z tego powodu walczyli głównie między sobą. Po części Jack trochę żałował, gdyż bardzo chętnie sprawdziłby umiejętności pozostałych żołnierzy w walce. Co prawda miał już tę wątpliwą przyjemność mierzyć się z oddziałami Chastreix, jednak nie było to tym samym co walka jeden na jeden z rzekomo najlepszym z oddziału.

Gdy w jednej chwili głosy dookoła ucichły, a po arenie falą rozszedł się szept mężczyzn, Jack przerzucił swoje spojrzenie z walczących mężczyzn, dostrzegając Louisa wraz ze swoją świtą. Nie poruszył się, czekając aż chłopak sam do nich podejdzie. Jeśli miał być szczery, ucieszył go jego widok.

Echo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz