Rozdział XIV. PRZEGRAŁEM PERSPEKTYWA NAZARA SODOROVA

42 3 0
                                    


Westchnąłem ciężko, wymijając jadącego obok mnie zawodnika z
Polski. Był dobry, a mnie udało się go wyprzedzić. Byłem z siebie
dumny.

Szybko wjechałem na linie startową, tym samym wygrywając wszystko.

Wygrałem pieprzone Grand Prix. Ja.

Tłumy ludzi zgromadzonych na stadionie głośno krzyczały.

Przyspieszyłem, a po chwili podniosłem motocykl, jadąc na jednym kole. Usłyszałem jeszcze głośniejsze krzyki. Byłem bardzo szczęśliwy.

Niczym strzała wystrzeliłem w stronę parku maszyn. Moi mechanicy i koledzy z kadry byli szybsi. Podbiegli do mnie, zanim jeszcze zdążyłem wyjechać z toru. Zeskoczyłem z motocykla, o mało się nie potykając.

Wszyscy stanęli nade mną w kółku, a później mnie podnieśli. Zaczęli podrzucać mnie w górę, a ja śmiałem się jak idiota.

Zacisnąłem dłonie w pięści i wymachiwałem nimi nad głową.

- So-do-rov! So-do-rov!

Byłem w domu.

Kiedy w końcu moje nogi dotknęły ziemi podbiegłem do trenera i
obdarzyłem go mocnym uściskiem. Wygraliśmy. Ja wygrałem.

Krzyknąłem sam do siebie, patrząc na trybuny. Tysiące osób trzymało w rękach szaliki z naszymi barwami. Niektóre były...rosyjskie.

Cieszyłem się jak małe dziecko.
Dostrzegłem, że pracownicy wołają mnie na podium. Pędem ruszyłem w stronę dużej sceny. Razem ze mną stanęli tam jeszcze dwaj inni mężczyźni.

Poczułem stres. Zacząłem się trząść. Wtedy przyszła kolej na mnie.
Usłyszałem swoje nazwisko.

- Na miejscu pierwszym niezastąpiony Nazar Sodorov!

Na drżących nogach wszedłem po schodkach niego wyżej. Wspiąłem się na sam szczyt podium, a po moich bokach stali dobrze mi znani mężczyźni.
Kiedy byłem mały byli moimi idolami. Dziś z nimi wygrałem.
Dostąpiłem zaszczytu stania u boku samej legendy słowackiego żużla, Martina Iversena. Bardzo mało brakowało mu, żeby mnie przegonić. Na trzecim miejscu uplasował się również mój idol z dzieciństwa, kolega z reprezentacji, Harry Donovan.
Cała nasza trójka stała na schodkach. Patrzyliśmy to na siebie to na
trybuny. Byłem bardzo szczęśliwy.

Niestety było jedno ale.
Miley została w Manchesterze. Nie było jej ze mną fizycznie.
Z zamyślenia wyrwała mnie melodia God save the King.

Spojrzałem w niebo.
Na mamę.
Patrzyła na mnie. Napewno. Śpiewała hymn razem ze mną. Tego wieczoru niebo było piękne. Ona była piękna. Księżyc, gwiazdy.
Moja mama była tym wszystkim. Nie potrafiłem się na to napatrzeć. Bardzo za nią tęskniłem.
Oddałbym wszystko, żeby mogła być tu ze mną, patrzeć na mnie z parku maszyn. Jak jej syn wygrywa. Zawsze moi bracia wszystko wygrywali. Tym razem
zrobiłem to ja. Własnymi siłami.

Żużel był moim spokojem. Moją
bezpieczną przystanią. Miejscem do którego prawdę należałem.
W następnym roku Grand Prix będzie we Manchesterze. Doskonale
to wiedziałem. Byłem pewny. Od razu, zanim wygrałem.

Nawet nie wiedziałem kiedy do ręki wręczono mi butelkę szampana.
Zacząłem ostrożnie ją otwierać, ale wiedziałem, że z moimi
umiejętnościami nie może się to dobrze skończyć. Finalnie korek
wylądował na torze.
Moi koledzy z podium również dostali butelki.

Poczułem ciecz spływającą mi po skórze.
Iversen wlał mi trunek za kewlar. Moja skóra lepiła się od słodkiego napoju.
Nie byłem mu dłużny. Swoim szampanem pomoczyłem całe jego
włosy.

Crossroads of Decision Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz