Prolog

437 16 2
                                    

Ja i Jace odkąd pamiętam, chyba nawet od urodzenia, uwielbialiśmy toczyć między sobą walki. Niekiedy zagrażały naszemu życiu, ale byliśmy tylko dziećmi, więc kto by się tym przejmował. Każdy, włącznie z mamą o tym wiedzieli, lecz nikt nie reagował. Każdy miał to gdzieś i liczył na to, że z tego wyrośniemy. Niestety tak się nie stało.

W dzieciństwie zaczęło się od rzucania w siebie zabawkami. Ewentualnie kamieniem na podwórku. Ale gdy miałam osiem lat a mój brat dziewięć, zaczęło między nami dochodzić do takich walk, które nadawałyby się by pokazywać je na ringach w profesjonalnych klubach bokserskich. Pierwsza odbyła się w salonie u babci w mieszkaniu. Siedzieliśmy oboje na małej kanapie z jednym z bliźniaków i nie było miejsca na ucieczkę, bo ledwo się mieściliśmy a przed nami był szklany stół. I trzeba było walczyć. Wówczas  doprowadziliśmy do tego, że cały szklany stół rozpadł się na malusieńkie kawałki a żarówka w żyrandolu, postanowiła już nigdy więcej nie zaświecić. Dodatkowo ja skończyłam ze wstrząsem mózgu a on ze złamaną ręką. Nie wiadomo skąd, ale Jace wziął latarkę. Metalową latarkę. I tak to się zaczęło. Powiem tyle, że babcia nie była zadowolona.

Po którejś tam walce przyjął inną taktykę a mianowicie rzut przedmiotami w tył głowy. Zawsze gdy kończyłam się wypowiadać i odwracałam się by odejść, obrywałam jakimś przedmiotem w głowę. 

Takim sposobem po kilku latach męczarni z tym gadem, młodszy z bliźniaków, a mowa o Felixie, wziął mnie ze sobą na siłownie. Poszłam z nim na teren z workami bokserskimi. Dostałam wtedy od niego swoje pierwsze rękawice. Pokazał mi kilka chwytów i ciosów, które następnie testowałam i wykorzystywałam w walkach z Jace'm. Po kilkudziesięciu treningach, jak na trzynastolatkę, umiałam się nieźle bić i brat nie był w stanie mnie powstrzymać. 

Pewnego ciepłego popołudnia podsłuchałam rozmowę Felixa, że gdzieś się wybiera i ja, jako małoletnie i głupie, trzynastoletnie dziecko, postanowiłam wpakować się do bagażnika mojego brata i bez jego wiedzy, pojechać z nim gdziekolwiek on jechał. Jedyne co wiedziałam to, to, że umówił się z najbardziej zwariowanym kolegą jakiego tylko znał więc wiedziałam, że będzie super. Wyszłam z bagażnika, gdy poczułam, że zaparkowaliśmy. Brat był bardzo zły lecz po krótkiej rozmowie z tym typem, uznali, że mogę z nimi iść. I takim sposobem zobaczyłam na własne oczy pierwszą walkę a następnie się zakochałam. W ringu, w atmosferze panującej tam, w walkach... We wszystkim. Następnie siłownia widywała mnie średnio trzy lub cztery razy w tygodniu.

Felixowi początkowo nie podobało się moje zamiłowanie do boksu, lecz mimo tego zgadzał się być moim trenerem. Kiedy już byłam lepsza od niego, zaczęłam ćwiczyć z prawdziwym, wynajętym trenerem i chodzić na regularne treningi. Na praktycznie każdym z nich był Nick. Potem zaczęłam walczyć. Pierwszą walkę przegrałam, lecz się nie poddawałam. Następnie kolejną walkę również przegrałam lecz poszło mi znacznie lepiej. W tamtym momencie chciałam się poddać lecz Nick i Felix mi kibicowali zawzięcie i w pewnym momencie nawet Jace się przyłączył. Trzecią walkę wygrałam i tak rozpoczęła się moja świetna passa. Nigdy później już nie przegrałam. Potem postanowiłam wziąć udział również w nielegalnych walkach i również każdą wygrywałam. Na każdej walce był Nick do momentu gdy nie wyjechał. Na mojej już nie wiem której walce go nie było i szło mi znacznie gorzej, lecz wygrałam. Potem już znowu widziałam go na każdej. Następnie przyszła i moja kolej i również wyleciałam i skończyłam z przygodą z walkami w Kalifornii. Taka była moja historia, jak zaczęłam z walkami. 

I właśnie takim sposobem, stałam w szatni w towarzystwie mojego brata, Chrisa który po części mnie trenował i Tomiki, którzy mieli ze mną wyjść. Napiłam się wody i Felix pomógł mi założyć rękawice. Przejrzałam się w lustrze. Byłam moich nieśmiertelnych biało srebrnych rękawicach, białych butach i dawnym stroju. Na szyi miałam wisiorek srebrnego węża. Pocałowałam go, mój amulet szczęścia. 

– Wychodzimy – usłyszałam głos mojego trenera z którym trenowałam przez ten cały czas. 

Chris poklepał mnie po ramieniu życząc powodzenia i wyszedł za trenerem. Oboje mieli być blisko w razie czego. Spojrzałam na mojego brata i przyjaciółkę po czym całą trójką wyszliśmy z szatni i skierowaliśmy się do korytarza który wyprowadził nas na ring. Na trybunach wiem, że siedzieli moi bracia i przyjaciele wraz z Oscarem i jego siostrą i mi kibicowali. Nie widziałam ich ani nie słyszałam, bo w tym momencie skupiasz się tylko na przeciwniku i na tym, by wygrać i nie dać z siebie zrobić kaleki. Mimo tego byłam im potwornie wdzięczna. 

Wyszłam na ring i stanęłam przed przeciwniczką. Adrenalina osiągnęła poziom maksymalny. Nic nie widziałam i nie słyszałam poza przeciwnikiem. Zaczęłam lekko podskakiwać i poruszać rękami, by się rozgrzać. Po chwili walka się rozpoczęła. Ledwo dziewczyna się do mnie zbliżyła, gdy coś huknęło. 

Biały dym pojawił się na ringu a ostatnie co zobaczyłam, to, to, że dziewczynę ktoś chwycił za rękę i zaczął gdzieś ciągnąć. Następnie rozległ się kolejny huk. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Padłam na ziemię, bo brzmiało to jak wystrzał z pistoletu. Nagle ktoś wbiegł przede mnie osłaniając mnie. Był cały na czarno. To był mężczyzna. Kojarzyłam go. Chwilę zajęło mi domyślenie się, że to był ten sam mężczyzna, którego marcowego wieczoru obroniłam przed policją. Ale co on tu robił?

Nie zdążył nawet dobrze wbiec przede mnie a już padł na ziemię a z jego ramienia zaczęła wylewać się krew. Chciałam krzyknąć lecz usłyszałam drugi strzał. Wtedy wbiegł chłopak. Ten co okaleczał mi nogę oraz ten, którego tamtego wieczoru, również obroniłam przed policją. Byłam pewna, że to on. Po chwili poleciał jak poprzedni, obrywając nie w ramię a w klatkę piersiową. Byłam przerażona. 

Słyszałam krzyki ludzi i odgłosy ucieczki. Ja byłam sparaliżowana i bałam się ruszyć. Nie dość, że koło mnie leżały najprawdopodobniej dwa trupy, choć miałam szczerą nadzieję, że żyją, to ktoś celował do mnie. A ci mężczyźni mnie obronili. 

Oni powiedzieli, że mi się odwdzięczą... Oni wiedzieli o tym ataku? On był zaplanowany?!

Oni mnie obronili. 

Leżałam kilka sekund, choć wydawało mi się, że trwało to wieki. Gdy nie słyszałam już żadnych strzałów lekko podniosłam się na łokciach. Kucnęłam i na czworaka podeszłam do krwawiących mężczyzn. Biała chmura dymu wciąż się unosiła ograniczając widoczność. Dotknęłam ręką tego bardziej umięśnionego. Mężczyzna leżał z otwartymi oczami. Mrugał i oddychał co oznaczało, że żył. Odetchnęłam z ulgą. Lecz gdy podeszłam do drugiego... Jego klatka piersiowa została przebita na wylot, w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Była jedna wielka kałuża krwi a chłopak nie żył. 

Dopiero wtedy dojrzałam jego twarz. Ładne brązowe oczy, ładna cera, brązowe włosy... 

I gdy już chciałam wstać i biec po jakąś pomoc, rozległ się trzeci i najprawdopodobniej ostatni huk. Ostatnie co zapamiętałam, to jak upadłam na ziemię czując potworny ból na prawych żebrach i w oddali, wysoko na trybunach rozmazaną twarz mojego najmłodszego brata...

Co on tam robił...?

Plan Prawie Idealny | II TOM |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz