Rozdział 1

316 16 17
                                    

Rozdział pisany z perspektywy Oscara Walkera

Zabiłem ją

Ja ją kurwa zabiłem. 

Byłem w cholernym szoku choć starałem się tego nie pokazywać. Nie, nie, nie! Nie ja... nie mogłem. 

Oddałem dwa strzały. DWA CHOLERNE STRZAŁY! O DWA KURWA ZA DUŻO! To nigdy nie powinno mieć miejsca.  

Ściągnąłem palec ze spustu pistoletu w momencie, gdy Chris poklepał mnie po ramieniu. Wpatrywałem się z lekko otwartymi ustami w białą chmurę dymu, który wcześniej wystrzelił Jace, by zakryć przedstawienie. Teraz stał w ustalonym miejscu niedaleko nas i wypatrywał ringu. 

Nadal to do mnie nie docierało... Ja. Ją. Zabiłem.

Już nigdy więcej nie nazwę ją różyczką... Nigdy więcej nie pojadę z nią moim samochodem. Nigdy więcej nie będę jej wkurzać. Nigdy więcej nie spędzę z nią wieczoru. Nigdy więcej nie pójdę z nią na maka... Nie ma jej. I już nigdy jej nie zobaczę. 

Nigdy się tak nie zachowywałem. Kucałem wciąż trzymając broń, zastanawiając się jak szybko bym zginą, gdybym teraz strzelił sobie w łeb. I jak bardzo by to bolało. Naprawdę zastanawiałem się czy teraz nie strzelić sobie w łeb. Byłem sparaliżowany i zdesperowany. Dosłownie. Nie mogłem się ruszyć. Patrzyłem wciąż ściskając w rękach broń, którą ją zabiłem... Prawie miałem łzy w oczach. Chciało mi się ryczeć. Ale nie mogłem pokazać nic. Najlepiej byłoby gdybym się kurwa uśmiechał, bo przy mnie byli Jace i Chris. Jeszcze Oriona by brakowało i rodzinka w komplecie.

– Co jest kurwa?! – usłyszałem podniesiony głos Jace'a. 

Pomrugałem i popatrzyłem na niego przymglonym wzrokiem. Chris wstał ze zmarszczonymi brwiami i poszedł do brata Caroline. 

– Co tam robią ludzie z węży? – spytał Chris. 

Co kurwa?

Aż nie mogłem uwierzyć. Miałem nogi jak z waty. Podszedłem wciąż trzymając w dłoniach pistolet. Stanąłem na równi z chłopakami i patrzyłem w miejsce, gdzie powoli biała chmura dymu się ulatniała. Faktycznie. Dwójka ludzi, ubrana na czarno leżała w kałużach krwi. Nigdzie nie było Caroline. Czyli to nie ona została postrzelona? W takim razie gdzie ona kurwa jest?

Zastanawiał mnie jeszcze jeden fakt. Nie widziałem twarzy tych ludzi lecz po posturze ciała wywnioskowałem, że leżał tam młody chłopak. A ludzie z węży, wszyscy, byli po trzydziestce. A chłopak wyglądał na dużo młodszego.

Leżał w potwornie wielkiej kałuży krwi. Staliśmy dość daleko ale jednak widziałem, że jego klatkę piersiową kula przebiła na wylot. Wzrokiem szukałem dziewczyny lecz nigdzie jej nie wiedziałem. Zapewne trwało to kilka sekund lecz dla mnie wieczność. Nigdzie jej nie widziałem, lecz po chwili zauważyłem, że wyczołgała się na czworaka zza mężczyzn. 

– Ona żyje! 

Mimo, że krzyknął, miałem wrażenie, że mówił normalnie przez hałas panikujących ludzi. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie zabiłem jej. Ja. Jej. Nie. Zabiłem. 

– Oscar szybko! Kurwa strzelaj idioto! – krzyk Jace'a mnie zaskoczył. 

Nie zdążyłem zareagować gdy Jace chwycił moje ręce i wymierzył w swoją siostrę. Następnie położył mojego palca na spuście a on docisnął go powodując, że broń wstrzeliła. Trafiając prosto w bok Caroline.

Nie, nie, nie! KURWA NIE!

To wszystko moja pierdolona wina. Mogłem zostawić broń, nie dać się emocjom. Sparaliżowało mnie! 

Plan Prawie Idealny | II TOM |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz