Rozdział 2

111 6 0
                                    


Obudziłam się o 5:00 zazwyczaj, wstawałam o tej godzinie, przeciągnęłam się na łóżku, co wywołało ból posiniaczonych pleców. Sięgnęłam po rodzinne zdjęcie, które zawsze stało na stoliku nocnym. Ojca oczywiście brakowało na fotografii, od zawsze rodzina znaczyła dla mnie – ja, Maxim, Polina, Michaił oraz mama. Fotografia przedstawiała uśmiechnięte twarze dwójki nastolatków, noworodki, jak i wspaniałą matkę. Westchnęłam – Czy jeszcze kiedykolwiek będziemy tak szczęśliwi? Nie miałam jednak czasu na dalsze rozmyślania. Wstałam z łóżka, po udaniu się do łazienki i wykonaniu porannej toalety. Stanęłam przed szafą, szukając stroju, które jak najbardziej zakryje siniaki. Nie miałam zbyt wiele ubrani, zawsze wolałam kupić coś dla reszty, mi wystarczało to, co już miałam. Wybór padł na rozciągniętą bluzę i dżinsy. Moje długie włosy spięłam w warkocz. Wzięłam się do wykonywania swojego codziennego makijażu, zawsze malowałam się dużo mocniej, by zamaskować siniaki na twarzy. Nikt nie mógł wiedzieć, co dzieje się w naszym domu. Około godziny 6:40 zapaliłam światło w pokoju bliźniąt.

- Czas wstawać, moje aniołki.

- Już, wstajemy. – powiedział zaspanym głosem chłopiec.

- Jeszcze chwilkę. - dziewczynka przecierała zaspane oczka ręką.

Zawsze to Michaił był tym grzeczniejszym i bardziej posłusznym dzieckiem. Polina nadrabiała za to swoją przebojowością. Nie było nikogo, kto oparłby się jej urokowi.

Po zejściu na dół odkryłam, że ojciec nie wrócił na noc do domu. Nie było to pierwszy raz. Jegor oprócz alkoholizmu zaczął zadawać się z nieciekawymi ludźmi. Wiem, że to okrutnie brzmi, ale... Miałam nadzieję, że kiedyś dostane telefon, że ten kutas został znaleziony martwy. Gdyby tak się stało koszmar wreszcie, by się skończył. Przygotowałam śniadanie dla siebie i rodzeństwa, które po 20 min zaszczyciło mnie swoją obecnością. Wreszcie mogliśmy usiąść do śniadania.

- Odbiorę was dzisiaj nieco wcześniej, mam krócej zajęcia.

- Dobrze, ale nie wrócimy do domu, za wcześnie? – Polina zapytała z nadzieją w oczach.

Co ja, miałam jej powiedzieć? To nie jest normalne, że siedmiolatka nie chce wracać do domu. Zresztą to nie był pierwszy raz. Zawsze krzątaliśmy się po mieście, albo bliźniaki chodziły ze mną do pracy. Powrót do domu o jak najpóźniejszej porze, gdy ojciec wypije na tyle, by zasnąć. Mógł uchronić nas przed awanturami i biciem.

- Nie, pójdziemy gdzieś. Może na plac zabaw?

- Jupi! – Michaił krzyknął z entuzjazmem.

Śniadanie minęło w przyjemnej atmosferze, około godziny 7:10 opuściliśmy dom. Zaprowadziłam młodsze rodzeństwo od szkoły, a sama udałam się na uniwersytet. Dzięki stypendium mogłam spokojnie studiować. Wybrałam psychologię, chciałam pomagać ludziom zmagającym się z problemami, czy ciężkimi przeżyciami. Nie ukrywam jednak, że fascynujące wydawało się odczytanie intencji, czy nastroju człowieka tylko po jego zachowaniu. Nie posiadałam tłumu przyjaciół. Od zawsze wśród rówieśników byłam uważana za dziwaka. Stroniłam od ludzi. W pierwszej klasie podstawówki powiedziałam wychowawczyni, co dzieje się w moim domu, rezultat był koszmarny. Nikt nie zrobił kompletnie nic. Jednak wszyscy nauczyciele, jak i uczniowie znali moja historię. Od tego czasu nie miałam w szkole życia. Wyzwiska, wyśmiewanie. Oceniający wzrok nauczycieli. Patologia - tak nazwano moja rodzinę. ,,Ojciec alkoholik, a matka pewnie też sama chleje. Jak inaczej mogłaby być z kimś takim." Ocena ludzi mnie przerażała. Ławo było oceniać, pomóc trudniej. Pewnego razu poszarpałam się z rówieśniczką z klasy. Nikt nie wytrzyma wiecznego poniżania. Oczywiście to ja byłam winna. ,,Dzieciak z patologii"  - taki przydomek nosiłam, aż do zakończenia szkoły.

Księżniczka BratvyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz