Rozdział 40. Trip na mecz

106 17 78
                                    

Pov Pau

Chciałoby się powiedzieć, że obudził mnie budzik. I nic bardziej mylnego. Tylko nie taki w telefonie, a chodzący na dwóch nogach o imieniu Hector. Dzisiaj z chłopakami mieliśmy jechać na El Clasico. Z obliczeń Fermina, bo jako jedyny umie matematykę, wyszło na to, że spokojnie możemy z domów wyjechać o czternastej, aby zdążyć do Madrytu na dwudziestą pierwszą i jeszcze zostanie nam czasu. O dwunastej wbił do mnie Fort. Jak zawsze skoczył na łóżko, prawie łamiąc mi rękę, po czym krzyknął do ucha: "WSTAWAJ CWELU". Pobudka niesamowita. Od godziny chodziłem po pokoju próbując się uspokoić przed tak aktywnym dniem. W końcu zobaczę tyle ludzi, jak nie w pociągu, to na mieście i stadionie. Za to Hec co chwilę powtarzał: "Nie będzie tak źle", "Nie panikuj", "Dramatyzujesz".

- Zapomniałam zapytać o najważniejsze. Jedzie z wami Fermin? Bo jak nie, to ja Ciebie nigdzie nie puszczam - spytała Patricia widząc jak schodzimy na dół.

- Bez niego, to nawet i ja bym się bał pojechać - stwierdziłem - jedzie z nami nie tylko w pociągu, ale też w samochodzie, którym kieruje Ferran, bo Pedriego nam zajęli.

- A rozsądny jakiś ten Ferran chociaż? Nie miałam okazji go poznać - dopytała lekko zaniepokojona.

- Ferran to najbardziej odpowiedzialny człowiek jakiego znam, przysięgam - Hector położył rękę na sercu - z nim to ja bym Fiatem do Pakistanu mógł pojechać bez obaw.

- Uznajmy, że wam wierzę. A o której będziecie? A i masz odbierać ode mnie telefony. Po prostu boję się, że jakiś cygan was uprowadzi. W tym Madrycie to patologia większa niż u nas - odparła.

- Mecz jest o dwudziestej pierwszej, więc wrócimy nad ranem. Około piątej - oznajmiłem.

Po chwili ktoś zatrąbił wjeżdżając jednym kołem na chodnik, a pisk opon było słychać z kilometra.

- O, to chyba Ferran - skomentowałem i pożegnałem się z mamą.

Wsiedliśmy jako ostatni. Byliśmy zmuszeni dzielić tylne siedzenia wraz z Guiu. Z przodu za to był Torres oraz Lopez. Blondyn stwierdził, że nie ma zamiaru siedzieć z debilami. Za to reszta chłopaków, która miała jechać z Pedrim wyjechała trochę wcześniej od nas. Oczywiście musieli zrobić wyścigi, czyli kto pierwszy dotrze na stację kolejową. Z tego powodu Ferran zapierdalał po ulicach. Dziurawych ulicach warto wspomnieć.

- Drugi zjazd na rondzie. Za dwieście metrów skręć w lewo - powtarzała nawigacja, jednak Ferran był zajęty śpiewaniem Chase Atlantic.

- W lewo idioto! - Fermin uderzył go w ramię, a on w ostatnim momencie zahamował.

- Co Pan odpierdala?! - krzyknął za nami mężczyzna otwierając szybę swojego niebieskiego Citroena - prawie w Pana wjechałem!

Torres jednak nic sobie z tego nie robił i zostawił go w tyle.

- Ej weź to głośniej! - krzyknął Hector, a nasz kierowca podgłośnił lecącą w radiu piosenkę.

- Własnych myśli nie słyszę! - Lopez wyleciał z pretensjami - przecież ja z wami nie wytrzymam tyle czasu!

W trakcie następnej godziny Fermin prowadził kłótnię z Ferranem na temat przyciszenia muzyki. Fort opowiadał losowe historie ze swojego życia, a Marc zadzwonił na kamerce do Gaviego. Okazało się, że przez dwadzieścia minut stali na czerwonych światłach i teraz to my mamy większe szanse na bycie pierwszymi.

Gdy do celu zostało nam czterdzieści minut, Guiu stwierdził, że jest głodny, więc musieliśmy zatrzymać się na stacji. Przy okazji Fermin wyszedł "odpocząć od nas wszystkich" i prawie go odjechaliśmy.

Co, gdyby nie piłka? || FC BarcelonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz