★Rozdział 21★

11 1 2
                                    

-Przepraszam, proszę pani, za spóźnienie, ale... - wpadłam, zipiąc, na salę.

-Nie obchodzi mnie żadne ale - zagroziła mi palcem - marsz na scenę. A i powiedz Ethanowi, że już jesteś, bo biedny stara się do ciebie dodzwonić.

Czego innego mogłam spodziewać się po starej wiedźmie? Przecież ją nie interesuje, że omdlałam w łazience przez nieodpowiednią ilość snu, a raczej zerową w ostatnim czasie, połączoną z kilkudniową głodówką. Ja po prostu nie miałam jak zdobyć jedzenia, a nie chciałam chodzić do właścicielki biblioteki, a tym bardziej nie chciałam wykorzystywać mojej nowej przyjaciółki, którą i tak olewałam ostatnio.

Ignorując ból głowy, weszłam za kurtynę, gdzie stał chłopak rozmawiający z kimś przez telefon. Rozmówca mówił na tyle głośno, że słyszałam wszystkie wypowiedziane słowa. Byłam przyzwyczajona do tego, ale to ostatnie zdanie, które usłyszałam, zabolało mnie najbardziej.

-Żałuję, że to nie ty zginęłaś w tym wypadku.

Zawsze wkurzało mnie, gdy ktoś rozmawiał przez telefon tak głośno. Ale ten jeden raz cieszyłam się, że chłopak miał chyba nawet włączony tryb głośnomówiący.

-Lily? - jego głos był kruchy. Patrzył na mnie oczami pełnymi smutku.

-To był mój ojciec? - mimo że odpowiedź była oczywista, musiałam się tego dowiedzieć. - Czy to był on? - unikałam kontaktu wzrokowego z Ethanem. Nie mógł zobaczyć, jak te słowa mnie dotknęły. Nie mógł wiedzieć o mojej rodzinie. Miał o niczym nie wiedzieć.

-Lily - podszedł do mnie, a potem po prostu mnie przytulił - Śmiało, możesz się przytulić. Obiecuję, że nie będę cię oceniał.

-Czemu cały czas musisz widzieć mnie w takim stanie? - pociągnęłam nosem, a następnie wtuliłam się w niego mocniej niż na tej imprezie przy basenie. - Czemu?

-Nie wiem.

Staliśmy tak przez kilka minut. Podejrzane, że nikt tu nie przyszedł, by powiedzieć, że mamy iść na próbę. A tym bardziej dziwne, że pani Binzon tu nie przyszła.

-Chyba musimy wracać - wyszeptałam.

-Chyba musimy - przytaknął mi - ale proszę, obiecaj mi jedno.

-Ale co? - lekko odsunął mnie od siebie tak, by nasz wzrok mógł się skrzyżować.

-Obiecaj mi proszę, że po szkole porozmawiamy i że nie będziesz przede mną uciekać. Obiecaj mi to proszę.

-Nie wiem, czy dam radę - wyszeptałam, a potem ponownie się wtuliłam w niego.

-Pomogę ci, jeśli będzie trzeba. I to ci ja obiecuję. Wpuść mnie do środka, a obiecuję, że zaopiekuję się tobą.

-Czemu?

Nie rozumiałam go. Czy to znaczyło, że mnie lubi? Przecież mnie nie da się lubić. Moi rodzice znienawidzili mnie. A skoro oni mnie znienawidzili, to czemu on nie?

-Powiedzmy, że cię lubię, młoda.



Strzał MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz