Pozory

45 11 8
                                    

***Krystian***


Powiedzieć o Julii, że to tak po prostu silna kobieta, to jak powiedzieć, że Stalin był tylko niezbyt dobrym człowiekiem. Ona ma w sobie sobie coś, przez co chce się z nią przebywać. Może dlatego, że w przeciwieństwie do wielu niepełnosprawnych nie jest roszczeniowa. Nie wychodzi z założenia, że należy jej się wszystko,  co tylko człowiek może posiąść. Owszem, zdarza się, że narzeka, ale kto z nas tego nie robi? Wracając, głupio byłoby mi przy Julce, czy jak wolę ją nazywać, Julencji mówić, jak bardzo mi źle, patrząc na to, co ona musiała znieść. A trochę tego było: zastrzyki z toksyny botulinowej w łydki ( do dziś mówi, że to najgorszy ból, którego doświadczyła w życiu, a minęły od tego czasu prawie dwie dekady), operacja i rehabilitacja, którą ma do teraz i będzie miała zawsze, a też ponoć momentami nie jest to wybitna przyjemność.  No i szereg mniejszych lub większych kontuzji. Gdyby był to kierunek studiów, miałaby już z niego tytuł profesora nadzwyczajnego. 


W szkole miała strasznie dużo problemów. Głównie z matematyką i geografią. Pewnie mnie teraz ktoś zapyta, co ma wspólnego niepełnosprawność ruchowa z matematyką. Otóż, całkiem sporo. Potrzebna tam jest orientacja przestrzenna i planowanie ruchu, czyli to, co u Julii jest mocno zaburzone. 


Ale nie przeszkadza jej to chyba w pracy, sądząc po tym, jak się w jej trakcie zachowuje. Julia w todze i ta, z którą widzę się poza sądem, to jakby dwie różne osoby. Ta pierwsza jest konkretna, momentami surowa i ostra, ale z drugiej strony też empatyczna i sprawiedliwa. I wydaje mi się, że taka być powinna. 


***


Drogę do pracy umila mi jak codziennie specjalnie ułożona playlista na Spotify. Teraz w głośnikach mojej Skody Superb rozbrzmiewa charakterystyczny głos wokalisty OneRepublic, którym przekonuje, że już się nie martwi.  Nagle przed oczami widzę samochód przyjaciółki. Pozwalam jej przejechać przed sobą, a ona miga kierunkowskazem w ramach podziękowania. 


- Dzień dobry, pani sędzio- mówię jej na powitanie, kiedy wysiada z samochodu. Podchodzi bliżej, utykając na lewą nogę jeszcze bardziej niż zazwyczaj. - Co się stało? Przewróciłaś się?


- O, nie, kochany. Ja się nie przewróciłam. Ja się pięknie, profesjonalnie...wypierdoliłam. O własną wycieraczkę, we własnym przedpokoju. 


- Czekaj, jak o wycieraczkę? To co ty z nią robiłaś?


- Nic. Biegłam, bo dzwonili do mnie z prokuratury, chciałam odebrać, a ona była w tym momencie na mojej drodze. 


- A chociaż zdążyłaś odebrać?


- Nie. Odzwaniałam i mówię: ,,Cześć, Łukasz, sorry, że nie odebrałam, wycieraczka podcięła mi nogi". 


- I co on na to?


- No jak to, co? Śmiał się.  Ale przynajmniej wyciągnęłam ręce, więc sukces - mówiąc to, zaciąga się głęboko elektronicznym papierosem, trochę przypominającym długopis. Odchyla głowę do tyłu wypuszczając szarawy dym ku górze. Powtarza czynność, tym razem przytrzymując go w płucach nieco dłużej. 


- No proszę. Taka ładna dziewczyna i pali takie świństwo...- jej były patron obrzuca ją pobłażliwym uśmiechem.- Dzień dobry, Julio. 


- Dzień dobry, panie Józefie- wyciąga rękę na powitanie.-  Tak, wiem, durny nałóg. Córka ostatnio suszy mi głowę, żebym rzuciła, wespół z moją mamą. 


- Dziecko mądrzejsze od matki...-wywracam oczami. 


- Lepszy za to chrzestny wyżerający cały słoik Nutelli podczas nocnego maratonu seriali. 


-  Ja wcale nie....- usiłuję zaprotestować. 


- Nie?  A kto jakieś dwa tygodnie temu przez pół soboty rzygał czekoladą? Chyba nie ja. 


- Wiesz co, Maszewska? Spadaj. Okropna jesteś! To na pewno nie przez to. 


- Oczywiście. Na pewno nie. 


***


Wpadając do Julii, zachowuję się trochę, jakbym był u siebie i działa to też w drugą stronę. 


- Jula...-wołam ją. 


- Co?- reaguje podchodząc i opierając się biodrem o kuchenny blat.


- Gdzie jest kawa w tym przybytku dla ruchowo chorych?


 - Dla ciebie nie ma, dopóki tak się wypowiadasz o moim królestwie. 


Jej osiemdziesięciometrowy dom na toruńskich Czerniewicach naprawdę robi wrażenie. Jest bardzo starannie urządzony i od razu widać, że należy do eleganckiej kobiety. A ona taka właśnie jest. Zawsze ubrana jak spod igiełki,  wypsikana dobrymi perfumami.  No i jest bardzo ładna. Z twarzy podobna do młodziutkiej Anny Dymnej, a okulary w stonowanych, czarnych oprawkach dodają jej powagi, chociaż jest dosyć drobna i niepozorna, bo jak na sędzię, jest jeszcze....dzieciakiem, patrząc na to, że średnia wieku w sądach okręgowych to pięćdziesiąt lat, a ona ma prawie dwadzieścia mniej. 


Owszem, jest śliczna, ale chyba nie mógłbym się z nią związać. Nie wiem, czy byłbym w stanie kochać się z dziewczyną, której rodziców nazywam ciocią i wujkiem. Ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pozna kogoś, kto ją pokocha i nie zostawi jak ojciec Wiktorii. Zasłużyła na kogoś lepszego niż on. 

Immunitet przyjacielskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz