***Julia***
Jakiś czas temu z czystej ciekawości wpisałam w wyszukiwarkę nazwę swojego schorzenia, kliknęłam w pierwszy lepszy artykuł na jego temat, napisany przez redaktora powszechnie znanego serwisu i...przeżyłam szok. Nie wiedziałam, że dziennikarze są w stanie pisać w swoich artykułach takie bzdury, a tamten był oznaczony jako ,,oceniony przez eksperta". Nie wiem, od czego był to ekspert, ale na pewno nie był to ani neurolog, ani ortopeda, ani fizjoterapeuta. Dosłownie żaden ze specjalistów zajmujących się porażeniem. Co więc się w tym tekście tak rażącego znalazło? Między innymi informacja o tym, że porażenie postępuje z wiekiem i można je wykryć już w ciąży. To zupełne bzdury. Porażenie nie tylko nie postępuje z wiekiem, ale i nie postępuje wcale. A najczęstszą jego przyczyną jest niedotlenienie mózgu wskutek na przykład przeciągającego się porodu. Ale ten artykuł to w sumie nic, patrząc na to, jakie głupoty wypisywali w mi dokumentach nauczyciele w liceum.
W dokumencie o jakże wdzięcznej nazwie IPET, który każdy pedagog miał obowiązek mi napisać do końca września (pozwól, że przemilczę fakt, że trafiał do moich rodziców na przełomie grudnia i stycznia), wpisali mi afazję, mimo że jej nie mam. Mam za to dyzartrię, a to zupełnie różne rzeczy.
Miałam tam też zapisane, że podczas odpowiedzi ustnych powinnam siedzieć, a jak myślisz, ile razy siedziałam? Całe zero, w imię belferskiej zasady ,,Inni stali, to ty też będziesz", mimo że u mnie takie stanie przy tablicy i recytowanie ,,Bogurodzicy", to szereg procesów. Musiałam pamiętać, by utrzymywać pion, oddychać, mówić i jeszcze zastanawiać się, czy aby na pewno nie gadam głupot. Tak, wiem, brzmi to pewnie zabawnie, jakbym była pustostanem, dla którego myślenie to proces nader bolesny.
Nikt nigdy niczego tam dla mnie nie zrobił. Za to kiedy w drugiej klasie wygrałam konkurs poetycki, podniecali się, że to ,,ich uczennica". Obłuda aż trzeszczała, ale wychowawca miał się czym pochwalić na radzie, prawda?
Do teraz, kiedy ktoś mnie pyta, jak wspominam szkołę, odpowiadam, że podstawówkę wspaniale, ale liceum...jak najrzadziej i nie tylko ze względu na ,,zimowanie".
***
Około dwunastej urywam się z pracy. Zadzwonili do mnie z przedszkola Wiktorii z prośbą o pilne spotkanie. Nie jest chora ani niczego nie przeskrobała, więc nie wiem, o co chodzi.
- Chciała mnie pani widzieć - mówię na przywitanie do dyrektorki. Bardzo szczupłej, wysokiej kobiety po pięćdziesiątce. Wieje od niej chłodem. Takim, jak na Mount Everest.
- Dokładnie- odpowiada oschle, wskazując mi krzesło.
- Mogłabym w końcu dowiedzieć się o co chodzi?- pytam lekko zniecierpliwiona, zakładając jedną nogę na drugą.
- Pani Julio, proszę wybaczyć to pytanie, ale...jakie ma pani wykształcenie?
- A co to ma wspólnego z moją córką?
- Chcę wiedzieć, do jakiego poziomu mam zejść.
- Słucham?- zszokowana lekko przesuwam się do przodu.
- Pytam, jakie ma pani wykształcenie.
- Wyższe.
- A konkretnej?
Wyciągam z obudowy telefonu plastikową sędziowską legitymację, trochę przypominającą dowód.
- Jestem sędzią Sądu Okręgowego. Coś jeszcze pani powiedzieć, czy zajmiemy się w końcu tym, po co mnie tu państwo ściągnęliście?
- Oczywiście, pani sędzio, już tłumaczę...
O, nagle z ,,pani Julii" zostałam ,,panią sędzią", trzeba tak było od razu pojechać po niej jak po autostradzie, myślę.
- Czemu więc zawdzięczam to spotkanie, pani dyrektor?
- Podejrzewamy u Wiktorii zaburzenia integracji sensorycznej.
- Na jakiej podstawie?
- Jej zachowania.
Nie no, serio? Myślałam, że na podstawie koloru moczu , odzywa się mój wewnętrzny, do potęgi entej cyniczny, sarkastyczny głosik.
- Jakiegoś konkretnego?
- Ostatnio ciężko jej się skoncentrować, jest taka...cicha. Doszłyśmy z panią psycholog do tego, że to chyba...
- Zaraz, zaraz - wpadam jej w słowo.- Wyrywacie mnie z pracy, żeby mi powiedzieć, że chyba coś dolega mojej córce? Z całym szacunkiem, diagnozę ,,chyba", Wiktoria sama może sobie postawić.
- Ale...
- Jak pani ląduje w szpitalu, oczekuje pani od lekarza, że powie, że chyba ma pani zawał? Czy chce jak najtrafniejszej diagnozy?
***
W drodze do domu, już kilka godzin później przypominają mi się wszystkie bolesne dla mnie doświadczenia. Odejście byłego, przez które przeszłam załamanie nerwowe, wykłócanie się z ojcem o to, dlaczego Wiki ma w papierach wpisane ,,ojciec nieznany", wojna o to, dlaczego Olek nie jest jej chrzestnym, no i awantura o to z nim samym, po której nie rozmawialiśmy ze sobą cztery miesiące. Wytknął mi wtedy, że sędzią jestem dlatego, że, cytując: ,,Mam plecy w Trybunale Konstytucyjnym i chuj wie, gdzie jeszcze" i gdyby coś się działo, ktoś stamtąd na pewno by mnie z moich problemów wyciągnął.
- Hej, co się stało?- pyta Krystian, stając w progu mojego domu.- Przez telefon brzmiałaś, jakbyś zaraz miała zejść i... - nie daję mu dokończyć, wręcz panicznie się do niego przyklejając. Potrzebuję dłuższej chwili, by trochę się uspokoić. Szybko mu wszystko tłumaczę, a on siedzi cicho, przesuwając kciukiem po wierzchu mojej dłoni, dając mi niewerbalnie znać, że jest w tym ze mną.
- Możesz na mnie popatrzeć?- pyta, głosem trochę tylko głośniejszym niż cisza. - Znam cię. I wiem, że dasz sobie z tym radę.
Po tych słowach, pchana jakimś nieznanym mi dotąd instynktem, odstawiam kieliszek złotawego prossecco i...całuję Krystiana w usta. Długo, jak to się określało za dzieciaka, filmowo.
- Co robisz?
- Nie wiem. Ale coraz bardziej mi się to podoba...
![](https://img.wattpad.com/cover/373541871-288-k570556.jpg)
CZYTASZ
Immunitet przyjacielski
Novela JuvenilJulia i Krystian- z zawodu kolejno: sędzia i radca prawny, para cieszących się uznaniem wśród toruńskiej palestry jurystów. Prywatnie- przyjaciele od zawsze i na zawsze i niepełnosprawność Julii nie ma wpływu na ich relację. A co jeśli...któreś z n...