***Julia***
Może się wydawać, że skoro żyję z porażeniem od urodzenia, zdążyłam się z nim już ,,zaprzyjaźnić", jakkolwiek głupio i infantylnie to nie brzmi. Nie, nie zdążyłam i nie zdążę. Nie lubię go. Toleruję je, bo nic innego mi nie zostało. Nie mam już problemów, by się do niego przyznać- bo po co, skoro ludzie i tak je widzą? Lepiej od razu wytłumaczyć. Nie przeszkadza mi, kiedy ktoś mnie zapyta, dlaczego pewne czynności wykonuję inaczej. Przeciwnie, bardzo mi wtedy miło. Ale to nie znaczy, że się z MPD cieszę. W liceum nic nie wkurwiało mnie bardziej od niego.
Nienawidziłam za nie siebie, swojego ciała i umysłu. Tego, że mam problem z matematyką i powtarzam klasę. Miałam plan zakładający, że do trzydziestki będę miała doktorat z prawa jak Mróz i będę mówić w czterech językach. Nadal jestem ,,tylko" magistrem. I nie mówię w czterech językach, tylko w trzech: po francusku, angielsku i niemiecku. A więc część mojego planu poszła w cholerę.
Może w szkole średniej byłoby mi łatwiej, gdyby w gronie pedagogicznym znalazł się człowiek, który by o mnie walczył. A tak, praktycznie do wszystkiego musiałam dochodzić sama. Z każdego wyjścia klasowego wracałam obolała. W orzeczeniu miałam po prawdzie napisane, by podczas wyjść w ,,teren" tempo było dostosowane do mojego, ale wielokrotnie dawano nam tam do zrozumienia, że tymi wszystkimi papierami możemy się- brzydko mówiąc- podetrzeć.
Kiedy powtarzałam klasę, moim wychowawcą został polonista. Pan Jacek, którego ja w zaciszu własnego umysłu obwołałam...Kmicicem. Bo z wyglądu trochę przypominał mi Olbrychskiego. Był pierwszym w historii mojego liceum nauczycielem, który podczas wyjścia zastopował całą klasę na środku chodnika, żebym ja mogła do nich dojść. Dodam, że do tej pory czasem go widuję, bo...mieszka kilka domów dalej od moich rodziców.
A sędzią zostałam nie tylko z zamiłowania. Trochę też...z zemsty, jeżeli tak to można ująć. Miałam nadzieję, że kiedy któryś z moich licealnych belfrów zobaczy mnie gdzieś w telewizji w todze, z łańcuchem na szyi i władzą sądowniczą w rękach, zacznie się zastanawiać, by usadzenie mnie było aby na pewno dobrym pomysłem.
Nie zdałam tylko z matematyki. Owszem, mogłam podejść do egzaminu poprawkowego. Ale mając na względzie to, w jakie stany potrafiłam wpaść przed jakąkolwiek formą sprawdzenia wiedzy z tego przedmiotu, zdecydowałam, że tego sobie nie zrobię. A nie były to stany, w których rodzic chce widzieć swoje dziecko. Raz zdarzyło się nawet, że tata razem z bratem mnie trzymali, a mama wstrzykiwała mi hydroksyzynę. Pozwól, że szczegóły zachowam dla siebie.
***
Jako że jedna z moich koleżanek po fachu ( o ile mogę tak w ogóle nazywać kobietę o piętnaście lat ode mnie starszą) złapała anginę, zaproponowałam wzięcie paru jej spraw, póki nie dojdzie do siebie. Po raz ostatni przeglądam akta sprawy, wciąż nie mogąc znaleźć informacji o obrońcy oskarżonej.
- Cześć- Kalina wpada mi do gabinetu bez pukania.
- Hej. Wiesz może, kto broni tej kobiety?- pytam, podchodząc do okna.
- Wiem.
- I?
- Mecenas Skierski- informuje, a mi na dźwięk tego nazwiska robi się gorąco.
CZYTASZ
Immunitet przyjacielski
Teen FictionJulia i Krystian- z zawodu kolejno: sędzia i radca prawny, para cieszących się uznaniem wśród toruńskiej palestry jurystów. Prywatnie- przyjaciele od zawsze i na zawsze i niepełnosprawność Julii nie ma wpływu na ich relację. A co jeśli...któreś z n...