ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

70 7 1
                                    

"  𝘔𝘖𝘛𝘏𝘌𝘙 𝘖𝘍 𝘔𝘖𝘕𝘚𝘛𝘌𝘙𝘚"

    Jazda pociągiem od zawsze była dla mnie czymś ekscytującym.
Tata od samego początku, od małego dziecka pokazywał mi inne sposoby na dojazd do danego miejsca. Różne wycieczki na polne drogi rowerem za małego dziecka wspominam bardzo dobrze. Wtedy nie miałam żadnych zmartwień i nie bałam się, czy jakiś potwór nie chce mnie zabić tylko i wyłącznie dlatego, że byłam córką bogini. Doskonale pamiętam mój pierwszy rower jaki od niego dostałam oraz nasz pierwszy wyjazd. Niebieski lakier lśnił z słońcu czy to latem, wiosną czy jesienią. Naklejki jakie tylko dodawałam w swoje ręce zawsze to na nim lądowały, zakrywając lekko jego jasny odcień błękitu. Nie licząc małego koszyka z przodu kierownicy moją ulubioną częścią roweru zawsze były dodatkowe dwa kółka na tylnej oponie, bym mogła wytrzymać równowagę. Jednym powodem było to, że oprócz ciemnozielonego koloru dla kontrastu niebieskości, były brokatowe.

Uwielbiałam ten rower, równie tak samo jak mojego psa chodź zwierzaka może odrobinę bardziej. Zawsze wycieczki na nim kończyły się pomyślnie i dziś są moimi wspomnieniami, których nigdy nie chcę stracić. To na nich tata nauczył mnie robić wianki na głowę na których udawaliśmy, że jesteśmy władcami wymyślonego macicznego miasta chroniąc wróżki i smoki przed niebezpieczeństwem. Pikniki bez kanapek z zieloną pastą bazyliową i plastrami ogórków zielonych nigdy mi się mogły nie znudzić.

Jednak to jazda pociągiem zawsze była dla mnie najlepsza z wszystkich możliwości poruszania się w różne miejsca, nie licząc chodzenia na piechotę. Wtedy, przysięgając na Demeter, czuje się niczym uczeń Hogwartu zmierzającego do Szkoły Czarodziejstwa i Magii, na kolejny rok. Zwłaszcza jesienią była najlepsza frajda. Porównanie jakie mój ojciec wymyślił na temat jazdy do Kapitolu niczym jak Peeta czy Katniss, mojej filmowej mentorki pod względem strzelania z łuku, również jest trafne.

Więc teraz jadąc nocą pociągiem w kierunku celu naszej misji mimo jej powagi, wciąż w głębi duszy cieszyłam się jak małe dziecko.

Włożyłam ołówek do ust, drugą ręką zamazując gumką niepotrzebne rysy na kratce małego notatnika jaki zabrałam również ze sobą, zanim ponownie nie wzięłam go między palce by poprawić wygląd rysunku. Nie był nadzwyczajną piękny jak te od dzieci Apolla, jednak jak na szkic pamięciowy kamiennego posągu kobiety z różą obok wcześniej już zapisanych dziwnych liter, był całkiem niezły. Jak na mnie jako osoba bez jakiegokolwiek daru do rysowania był zupełnie zadziwiający.

⸻ Za dwa dni będziemy w Los Angeles. Na luzie zdążymy na czas do Krainy Umarłych.

Odwróciłam wzrok znad kartki gdy głos Grovera dotarł do moich uszu, kiwając jedynie głową w zrozumieniu. Westchnęłam cicho pod nosem rozsmasowując lewy skroń gdy po raz kolejny poczułam niemiłe uczucie, niczym jak wbijanie na siłę igieł w skórę w to miejsca.

⸻ Mogę o coś głupio spytać?

⸻ A co? Chcesz mnie znowu sprowokować?

Poprawiłam się nerwowo na swoim siedzeniu, zamykając notatnik czując, że odechciało mi się dalszego rysowania. Spanie na ziemi pociągu w przedziale który wykupiliśmy za drobne pieniądze nie należał do najwygodniejszych. Grover co prawda chciał ustąpić mi miejsca i to on by spał obok Jacksona na ziemi, jednak odmówiłam. Niewyspany satyr staje się bardzo marudny, jeszcze bardziej gdy jest głodny. Annabeth myśli i opracowuje najlepsze plany dlatego zdecydowanie zgodziliśmy się wszyscy by spała łóżko niżej niż Grover.

⸻ Nie byłem nigdy w Los Angeles, naprawdę. Wam zdaje się też nigdy się nie przytrafiło co nie? ⸻ sięgnęłam po wodę leżącą obok kubka Annabeth siedzącą obok mnie, odkręcając zakrętkę plastikowej butelki, czekając na dalszą część pytania lokowatego ⸻ To jak w takim razie będziemy wiedzieli gdzie idziemy.

𝐆𝐎𝐋𝐃 𝐑𝐔𝐒𝐇 ᵖᵉʳᶜʸ ʲᵃᶜᵏˢᵒⁿ₁Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz