Rozdział Siedemnasty

109 3 4
                                    

Czekałam tylko dwa dni, aż ten goguś znajdzie mi jakąś laskę do bójki. Termin walki wyznaczony jest za dwa tygodnie, co trochę mi nie siedzi, bo jednak to mało na przygotowania... a w sumie, co ja się przejmuje, to i tak tylko na pokazówkę.

Schodząc po schodach do kuchni, znów zastałam pustkę i ciszę. Rodziców prawie nigdy nie było w domu o tak wczesnej porze, jednak zawsze towarzyszył mi mój brat. I tak może i za każdym razem kuchnia po naszym śniadaniu wyglądała jakby przeszło przez nią tornado, ale tęsknie za rzucaniem się w siebie naleśnikami lub kanapkami. 

Z wyspy kuchennej złapałam tylko jabłko, po czym w korytarzu ubrałam glany i przeszłam szybko do garażu. Założyłam kask, otworzyłam bramę i odpalając motocykl, wyjechałam w drogę do tego cyrku zwanego szkołą.

Kiedy weszłam do budynku, było już po dzwonku... w sumie to jak zawsze. Postanowiłam, że pójdę się dzisiaj, chociaż pokazać profesorom, że żyje, a następnie czmychnę do piwnic szkoły poćwiczyć.

— Dobry. — wstąpiłam do sali chemicznej z nieszczerym uśmiechem.

— Kolejny raz się spóźniasz, w końcu zgłoszę to dyrektorowi. — usłyszałam, jak już siadałam do ławki, w której czekała na mnie Patricia.

— Tak? — usiadłam na krześle, zarzucając nogi na mebel przede mną. — A ja już kolejny raz to słyszę, powoli zaczyna robić się to nudne. — udałam, że ziewam.

Starsza kobieta zamaszyście wstała z fotela i uderzyła książką w biurko.

— Nie życzę sobie takiego zachowania! — ryknęła. — I ściągaj te buciory z ławki!

— Ale po co te krzyki? — zacmokałam. — I to nie byle jakie buciory Proszę Pani, one są z New Rock'a... i to najnowszy model. — uniosłam kącik ust.

— Nie obchodzi mnie to, ściągaj te New Krocki...

— New Rock'i. — zaznaczyłam.

— Jak zwał tak zwał, ściągaj. — odpowiedziała zrezygnowana. — Chcę poprowadzić na spokojnie lekcje. — zniżyła całkowicie ton.

— Proszę bardzo, oddaje Pani głos. — schowałam nogi pod drewno i lekko uniosłam się z krzesła, żeby oddać jej fałszywy ukłon.

•••

Wszystkie lekcje poza chemią jeszcze były do zniesienia, jednak Patricia, która za każdym razem pokazywała mi swoje nowe mazaki już nie.

— Mogę ci takie kupić, jeśli chcesz. — ruda wyłoniła się zza drzwiczek mojej szafki.

— Nie. Nie chce żadnych mazaków. — trzasnęłam szafką. — Chyba że czarny.

— Czarnego nie ma w tych opakowaniach... już ci pokazywałam, że jest różowy, niebieski, fioletowy...

— O! — przerwałam jej dłonią. — Fioletowy możesz mi dać. — odezwałam się tylko po to, żeby przestała w końcu o tym gadać.

— Dobra, dam ci fioletowy. — uśmiechnęła się do mnie szeroko. — Nie wracasz do domu? Już dochodzi osiemnasta. — zapytała, widząc, że kieruję się w inną stronę niż wyjście ze szkoły.

— Nie, idę poćwiczyć. — odparłam krótko.

— Do piwnicy? — dziwacznie się zachwyciła.

— Tak, do piwnicy. I co w związku z tym? — zatrzymałam się w pół kroku i spojrzałam na nią z uniesioną brwią.

— Aaa no nic, wiesz, ja muszę już lecieć, bo Topher na mnie czeka. — spojrzała na pusty nadgarstek. — Zaraz mi odjedzie. — postukała w niego jak w zegarek. — To paaa!! — cmoknęła mnie w policzek, przez co mnie zamurowało i uciekła.

Gloomsoil +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz