Rozdział XXXVIII

27 5 5
                                    

POV Faye

Dom. Dla każdego inny, dla każdego co innego znaczy. Dla mnie dom oznacza ciepło, miłość i poczucie bezpieczeństwa. A teraz nie miałam możliwości poczucia tego wszystkiego. Musiałam ostrożnie stawiać kroki w budynku, który na jakiś czas musiałam nazwać domem. Po aportowaniu się z pod Malfoy Manor, Malachai zabrał mnie do posiadłości mieszczącej się na opuszczonym terenie na Wybrzeżu Kłusowników. Był to dość sporych rozmiarów budynek okrążony starymi drzewami. Stary, ciemny piętrowy budynek, który mógł się wydawać jak rodem wyjęty z koszmaru. Niektóre z okien były zabite deskami, po obu stronach dwuskrzydłowych drzwi były postawione posągi gargulców, po za tym wokół posiadłości rozciągał się ciemny las pełen magicznych, niebezpiecznych stworzeń. Nie powiem ta posiadłość mnie trochę zaintrygowała. Nie bałam się tam wejść wręcz przeciwnie. W tym momencie czułam się tutaj swobodnie.

Po wejściu do środka od razu wchodziło się do przestronnego przedpokoju. Od razu na wprost znajdowały się lekko podniszczone już schody. Na prawo znajdowało się wejście do dużego salonu w którym znajdował się kominek i stare meble przykryte szarymi prześcieradłami. Na lewo od schodów zaś wchodziło się do mniejszego salonu, który służył bardziej za biuro. Tam również wszystkie meble były zakryte szarymi prześcieradłami. Jednym słowem ta posiadłość wymagała remontu.

- Nie ma to jak w domu. - powiedział z uśmiechem Malachai przechodząc obok mnie.

- Mieszkałeś tu? - spytałam rozglądając się.

- Wychowywałem. Matka mnie tu zostawiła pod opieką wybitnej czarownicy czystej krwi. Gdy skończyłem 14 lat musiałem się stąd wyprowadzić. - wzruszył ramionami i wyciągnął swoją różdżkę.

- Czyli musiałeś mieć tutaj barwne dzieciństwo. - mruknęłam krzyżując ręce na piersi - Jestem ciekawa trochę jak wyglądało życie w takim miejscu.

- Trochę podobnie co do Kirsby, ale miałem lepsze jedzenie. - odparł i wypowiedział parę zaklęć. Dom zaczął wracać do pierwotnej „świetności". Wszystkie meble, okna, ściany, żyrandole zostały naprawione. Teraz to wszystko wydawało się jak nowe - I już. Teraz można tu normalnie mieszkać.

- Nie wygląda to tragicznie. - skomentowałam przechodząc do przestronnego salonu.

- Będziesz teraz oceniać mój dom? - spytał marszcząc lekko brwi. Od razu za mną ruszył.

- Owszem. Wiesz .. w końcu zdecydowałam się iść z tobą więc to oczywiste, że będę oceniać to jak mieszkasz. - zerknęłam na niego przez ramię.

- Nie pozwalaj sobie na za dużo, Rosenwood. - mruknął i podszedł do mnie. Obrócił mnie przodem do siebie - Jesteś tu bo tego chce. Więc zachowuj się przyzwoicie jak na gościa przystało.

- To myślisz, że ja tu jestem tylko dlatego bo ty tego chcesz? - prychnęłam pod nosem - Masz jakieś urojenia. Jestem tu bo JA tego chce i zważaj na słowa. Jeśli mnie wkurwisz to koniec naszej współpracy i tym samym zniszczę cię od samego środka. Nawet ci w tedy twoja magia nie pomoże.. - nachyliłam się bliżej niego i położyłam dłoń na jego torsie. Użyłam małej cząstki swojej magii i zaczęłam pozbawiać go powietrza. Malachai zaczął się krztusić i dusić - Zapamiętaj sobie jedno. Nie będziesz mną próbował manipulować. Jeśli tylko spróbujesz to marnie na tym wyjdziesz. - warknęłam i cofnęłam dłoń. Malachai od razu zachłysnął się powietrzem i zaczął lekko kaszleć.

Malachai przyglądał mi się tylko i uspokoił swój oddech. Uśmiechnęłam się do niego i odwróciłam na pięcie. Podeszłam do jednej z kanap i usiadłam na niej.

- Nie jestem taki słaby jak ci się wydaję. - podszedł do kominka - Nie udałoby ci się mnie zabić. Nie w sposób o którym mówisz.

- Jesteś tego taki pewien? - spojrzałam na drewno w kominku - ignis in foco - wypowiedziałam zaklęcie ze starożytnej magii. W kominku od razu pojawił się fioletowy płomień. Malachai na niego spojrzał i przełknął nerwowo ślinę.

The Slytherin Princess IVOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz