Rozdział 3

87 6 85
                                    

Pov: Ryan

Drogi pamiętniczku, Hugh to skurwiel.

Naprawdę. Odmówił mi pluszowego jednorożca i pierdolił coś o tym, że jak jestem w jego domu, to mam się nie opierdalać i coś tam, niezbyt słuchałem. Obraziłem się na niego po raz kolejny i obecnie siedzę w moim pokoju. Znaczy na moim terytorium, które mi wyznaczył. Nudno tu jest bardzo. Przynajmniej wyglądam, jakbym odjebał się na galę złotej piłki. A że sam Hugh to przyznał, to już znaczy, że mam klasę. Znaczy nie żebym nie miał jej przed jego oświadczeniem. Po prostu musiałem się upewnić, że mu się podoba.

Hej. Wracam po kilku godzinach. Ogólnie postanowiłem wyjść z pokoju i wyszło mi to chyba na dobre. Nie pomyślałem o tym, żeby otworzyć okno, więc dzięki geniuszowi Jackmana mogłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Z braku pomysłu postanowiłem udać się do kuchni, żeby podjebać mu ciastka, które widziałem w szafce przy rogu na środkowej półce.

Dotarłem więc do docelowego pomieszczenia i niestety szafka była wyżej, niż zapamiętałem. Musiałem wysilić się, aby się do niej dostać. Kto jest takim idiotą, że mierzy prawie metr dziewięćdziesiąt i zawiesza sobie szafki na wysokości pięćdziesięciu?

Cóż. Hugh Michael Jackman.

Który aktualnie przebywał na mieście robiąc coś, o czym nie wiedziałem, bo powiedział mi, że wiedzieć nie mogę. Trudno.

Po kilku próbach w końcu udało mi się złapać opakowanie i dumny z siebie stanąłem z powrotem swobodnie. Ale tak kolorowo być nie mogło.

- Ryan Reynolds?

Zamarłem na dźwięk stłumionego przez jakiś materiał głosu.

- Yyy... Nie, Chris Pratt. Kto mówi?

Chyba nie powinienem wypowiadać tych słów, bo do mojej skroni zostało przytknięte coś zimnego.

Cholera jasna.

- Co robisz w jego domu? - usłyszałem znowu.

- Kogo?

Przycisnął broń mocniej.

- Nie udawaj debila. Co robisz w domu cholernego Hugha Jackmana?

- Wypoczywam. Też chcesz?

Człowiek, który zgrywał wielkiego przestępcę, chyba w końcu stracił cierpliwość (albo po prostu chciał zobaczyć moją przystojną twarz na żywo) i gwałtownym ruchem chwycił mój nadgarstek, obrócił i popchnął na blat. Spojrzałem na paczkę biednych ciasteczek, które upadły na podłogę, a potem na niego. Oczywiście cały ubrany był na czarno, więc tam chuja wiedziałem, czy indentyfikował się jako mężczyzna, nieletni chłopak czy krzesło.

- Powinienem cię zajebać, ale jesteś zbyt ładny - stwierdził, opierając lufę pistoletu o moje serce.

- Dziękuję.

Warknął i znowu zmienił miejsce broni, tym razem ustawiając ją naprzeciwko moich oczu.

- Gdzie jest aktor? - zapytał.

Wpatrywałem się w pistolet szeroko otwartymi oczami. Bałem się jak nigdy.

- Tutaj. Ja jestem aktorem.

- Wiesz, że nie o tym mówię, jebany idioto! - krzyknął. - Gdzie jest Jackman?

- Nie wiem.

- Jak to nie wiesz? - warknął. - Musiał ci powiedzieć. Widziałem, jak wyjeżdżał. Wtedy na pewno już byłeś.

- Nie wiem, do cholery.

- Wiesz! Mów!

- NIE WIEM, KURWA! - wydarłem się, zaciskając palce na blacie. - Naprawdę myślisz, że byłbym na tyle głupi, że nie zdradziłbym lokalizacji kolegi, kiedy w dosłownie każdej chwili możesz mi wpakować kulkę w łeb? Ogarnij się!

Martwy basen i RosomakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz