Rozdział 15

105 6 41
                                    

Pov: Hugh

Było źle.

Cóż za szczęście, że ludzie byli na tyle rozumni, iż potrafili zrozumieć post bez dokładnego tłumaczenia im o co chodzi. Gorzej już było z reakcjami. Oczywiście było wiele komentarzy i wiadomości wyrażających wsparcie i inne takie, ale przecież świat by się zawalił, gdyby nie było zupełnego przeciwieństwa tego. Niektórzy najwyraźniej nie rozumieją, że każdy ma prawo robić ze swoim życiem, co chce, a oni nie mają nic do powiedzenia. Kiedy przewijałem komentarze, niemal każda sytuacja prezentowała się tak, że był komentarz typu 'gratulacje!!' z milionem serduszek i rzeczy tego rodzaju, a dosłownie pod spodem - mnóstwo hejtu i obrzydliwej mowy nienawiści. Nie rozumiałem, czemu nie mogli po prostu zrozumieć, że ktoś kocha w inny sposób, niż jest to ogólnie przyjęte. Są tysiące, miliony takich przypadków - jeszcze się nie przyzwyczaili? Zazdrościli, że sami nie potrafią znaleźć takiego szczęścia i nigdy nie stali bliżej płci przeciwnej niż dwa metry?

Same komentarze to tam jeszcze chuj, ale bardzo martwiłem się o Ryana. Wydawał się nieobecny, ciągle tylko spał albo robił coś na telefonie. Byłem pewny, że widział całą tę nienawiść. Chciałem mu pomóc, ale gdy tylko pytałem, co się dzieje, mruczał coś niezrozumiałego i zakopywał się pod kołdrą. Jadł mało, bardzo mało. Pił tyle, że pewnie ilość wody w organizmie zmniejszyła mu się do czterdziestu procent. Martwiłem się o niego jak o nic w życiu, bałem się, że coś sobie zrobi. Widziałem go już w takim stanie. Nie wiedziałem, do czego zdolny jest teraz.

To milczenie nie mogło jednak trwać wiecznie, więc w pewnym momencie, gdy leżeliśmy razem na łóżku - ja zajmowałem się telefonem, a on po prostu gapił się w pustą przestrzeń - nagle się do mnie przytulił, jakby wcale przez ostatnie kilka dni nie był obrażony. Byłem jednak trochę zbyt zajęty robieniem ważnych rzeczy, żeby objąć go ramieniem i powiedzieć mu, jak bardzo się cieszę, że wrócił. Obiecałem sobie, że zrobię to później.

- Twoje włosy pachną wanilią - wymruczał.

- Wiem, Ryan.

- Który to szampon?

- Nie udawaj, używałeś go już miliony razy. - Bo musicie wiedzieć, że on spędza w łazience przynajmniej połowę swojego życia, a gdy z niej wychodzi, każe mi ocenić zapach, jakby wcale mi go nie podjebał.

- Mhm. - na chwilę nastała cisza. - Wiesz, że jednorożce umieją czarować swoimi rogami?

- Ryan, chcesz coś ode mnie czy masz zamiar mi tylko przeszkadzać?

Westchnął i odsunął się, z powrotem kładąc głowę na poduszce. Ukontentowany, całkowicie oddałem się internetowi i jego magicznym działaniom. Nie zauważyłem nawet, kiedy Ryan zasnął, bez swojego półuśmiechu na twarzy.

.・。.・゜✭・.・✫・゜・。.

Obudziłem się w środku nocy, jeśli wierzyć kolorowi nieba, z telefonem na piersi. Na dworze szalała burza, co chwilę było słychać grzmoty. Cholera, musiałem zasnąć. A nawet nie była taka wczesna godzina, żebym z dupy pogrążył się w tak głębokim śnie. Zakląłem cicho i wtedy zauważyłem Ryanka, który spał jak zabity. Może taki był?

Po chwili wahania odłożyłem telefon i zbliżyłem się do niego, przeczesując palcami jego włosy. Wyglądał na strasznie zmęczonego. W sumie nic dziwnego, skoro po raz kolejny spożywał wyłącznie minimalne porcje jedzenia. Śmierć z głodu w sumie musi być strasznie bolesna.

- Hugh? - mruknął w pewnej chwili, kręcąc głową. Delikatnie pociągnąłem za kosmyki jego włosów, przytrzymując go w miejscu.

- To ja - szepnąłem. - Śpij dalej, Ry.

Nie spełnił jednak mojego polecenia, zamiast tego wtulając się we mnie. Pocałowałem go w czubek głowy, wsłuchując się w krople deszczu uderzające o dach. Gdy znowu jakiś piorun uderzył całkiem niedaleko, wzdrygnął się i zacisnął palce na mojej koszulce, chowając twarz w mojej piersi.

- Boisz się? - zapytałem, marszcząc brwi. Nie kojarzyłem, żeby kiedykolwiek tak się zachowywał w trakcie wyładowań elektrycznych.

- Nie - mruknął, a jego głos był stłumiony przez materiał. Westchnąłem.

- Ryan, bardzo mi przykro, ale to widać bardziej, niż fakt, że jesteś gejem.

- Jestem bi, to po pierwsze - odparł. - No dobra, może pan. A po drugie, nie boję się żadnych burz.

- To dlaczego tak się zachowujesz?

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Niestety nie mogłem zobaczyć jego wyrazu twarzy i domyślać się, o czym myśli. W końcu powiedział cicho:

- Nie boję się burz. Boję się tego, co mogą zrobić.

Bez słowa oplotłem ramiona wokół niego, przyciągając go jeszcze bliżej, choć wydawało się to niemożliwe.

- Nic nam nie zrobią - szepnąłem mu do ucha. - Nic nam nie zrobią, tak? Nie zbliżą się do nas. Ale muszę przyznać, bardzo ładnie wyglądają.

Parsknął śmiechem.

- Taa, pójdźmy sobie na balkon i zróbmy przedstawienie, co? Fajerwerki normalnie. Aż korci takim dostać.

Strzeliłem go bardzo delikatnie po łbie, żeby dać mu znak, iż to pora ogarnąć swoje życie.

- I właśnie dlatego nie przychodzisz do mnie na sylwestra, pacanie.

- Teraz już będę musiał.

- Teraz to ty tu nie przychodzisz, tylko mieszkasz - poinformowałem go, przekładając przez niego nogę.

- Daj sobie spokój z tymi zapędami - warknął, żeby zaraz skulić się na dźwięk kolejnego grzmotu. Wyszczerzyłem się.

- Spokojnie, kochanie, to cię nie zabije. Znaczy jeśli cię trafi, to wtedy najpewniej zabije, ale jest bardzo mała szansa, żeby...

- Cicho - przerwał mi. - Po prostu mnie przytul, to nie będę się bał.

Tak więc zrobiłem, mimo że na końcu języka miałem ciągle, że przecież się nie bał burz. Zasnął po kilkunastu minutach, nieco uspokojony. Pilnowałem go przez dłuższy czas, po czym poszedłem jego śladami. Najważniejsze, że się do mnie odzywa.

~~

mysle ze kazdy juz sie przyzwyczail do pierdolenia ze cos mi tu n pasuje!!

pisalam to glownie w nocy wiec sorki za slaba jakosc i wgl xd. milej nocy/dnia mielgo!!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 03 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Martwy basen i RosomakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz