Pov: Narrator
Pewnego słonecznego dnia, kiedy chmury zasłaniały słońce, Hugh ni stąd, ni zowąd, poczuł zapach dymu.
- Ryan, spaliłeś kuchnię? - zawołał do przyjaciela. Ten jednak nie odpowiedział (nie pierwszy raz, starszy już nauczył się, że jest głuchy), więc postanowił ruszyć się z łóżka po czterech godzinach i sprawdzić, czy w ogóle jeszcze żyje.
Dużo się nie musiał nachodzić, bo pokój Reynoldsa był dosłownie naprzeciwko jego. Ot tak, żeby mieć go blisko. I może przy okazji pilnować, żeby się nie zabił.
Zapukał do drzwi, ale nie odpowiedział. Tego poranka była już faktycznie dość późna godzina, bo dwudziesta druga, ale żeby tak już iść spać, zwłaszcza z jego ADHD?
Uczynił wcześniejszy czyn jeszcze kilka razy, po czym po prostu sobie wszedł. Był na tyle mądry, żeby nie dawać Ryanowi klucza od pokoju, bo Bóg wie, co on by odjebał. No i ta decyzja po raz pierwszy się sprawdziła, a Australijczyk o mało nie dostał zawału, widząc, jak mężczyzna siedzi w otwartym oknie.
- Ry?
Reynolds odwrócił się, a w ręce trzymał peta.
- Co ci odjebało? - Jackman zrobił krok do przodu. - Co robisz?
Wzruszył ramionami.
- Podobno palenie łagodzi stres. I jest całkiem fajne, wiesz? Ten dym ładnie pachnie.
Raczej strasznie jebie.
- Ale po co? - zapytał.
- Może pozwoli mi zapomnieć.
To zdanie rozbrzmiało w pokoju, kiedy starszy próbował przetworzyć to, co się działo. Jasne, chłopak tęsknił za Blake, ale czyż nie spędzał tutaj miło czasu? Tymczasowe rozstanie nie jest powodem do palenia. Wszystko może się wyjaśnić.
- Nie wydaje mi się, żeby to było dla ciebie dobre - zaczął Hugh, zauważając na wpół opróżnioną paczkę petów na łóżku. - Zawsze mówiłeś, jak to jebie i że nie lubisz tego zapachu. Co się zmieniło?
Zakręcił petem między palcami, nie patrząc na niego.
- Blake się zmieniła.
Australijczyk nie wiedział, co ma powiedzieć. Ryan z powrotem zwrócił się twarzą ku światu na zewnątrz, a taka pozycja wydawała się starszemu bardzo ryzykowna.
- Blake nie ma teraz w twoim życiu miejsca - odezwał się znowu. Podszedł bliżej. - Musisz od tego odpocząć. Nie jesteś od niej uzależniony.
- Nie jestem? - parsknął. - Otwórz oczy, Hugh. Pierdolone czternaście lat. A może ty już tego nie rozumiesz, bo z własną żoną się rozstałeś?
Hugh zacisnął zęby.
- Nie masz prawa o tym mówić.
- Pomyśl o tym. - odwrócił się ponownie i spojrzał na niego wyzywającym wzrokiem. - Gówno wiesz i gówno rozumiesz, bo nie dałeś rady zaradzić przemianie miłości w przyjaźń. Gówno też możesz mi poradzić w związku z tym. Jesteś po prostu zazdrosny, że mam jeszcze żonę i próbujesz mnie z nią rozstać?
W tym właśnie momencie Jackman pożałował, że nie ma pazurów. W pół milisekundy znalazł się przy Reynoldsie i zamachnął się na niego, trafiając go w pierś. Pet wypadł mu z ręki i poleciał na ziemię piętro niżej, a to samo stałoby się z Reynoldsem, gdyby starszy w porę się nie opamiętał i złapał go za koszulkę. Ryan wpatrywał się w niego, a oczy nie były już zamglone jak wcześniej, tylko wypełnione przerażeniem i niezrozumieniem.
- Przepraszam - wymamrotał Hugh. Jego wzrok błąkał się po pomieszczeniu. Niezdolny był spojrzeć na przyjaciela po tym, jak podniósł na niego rękę. - Nie wiem, jak to się stało.
- W porządku. Chyba. Możesz mnie puścić?
Australijczyk pokiwał głową i zabrał rękę, a młodszy zeskoczył na podłogę. Nie patrzyli na siebie, a oczy Hugha zafiksowały się na paczce petów. Ryan podążył za jego wzrokiem i poczuł coś na kształt wstydu, widząc opakowanie.
- Możesz je zabrać - mruknął. - Masz rację. Nie powinienem się na niej skupiać.
Jackman kiwnął głową z aprobatą i włożył paczkę do kieszeni.
- Idziemy zagrać?
W oczach Reynoldsa błysnęło coś w rodzaju szczęścia, że pamiętał o jego prośbie, ale zaraz znowu pojawił się w nich smutek.
- Jasne.
Poszli więc do salonu. Hugh rzucił mu kontroler i włączył urządzenie elektroniczne (telewizor).
- Piętnastka? - Ryan uniósł brwi w zdziwieniu. - Nie spodziewałbym się tego po tobie.
- Czasem lepiej wrócić do starych czasów.
Kanadyjczyk pokiwał głową i czekał, aż gra łaskawie się załaduje.
- Ej, ale to w sumie gówno jest, bo nie ma Wrexhamu - stwierdził po przejrzeniu wszystkich możliwych klubów.
- Zagraj Kanadą - zasugerował geniusz świata nowoczesnego.
- O to to! - wybrał swą reprezentację, natomiast Hugh zdecydował się na Peterborough. - To będzie bardzo wyrównany mecz.
Zaczęli więc grę, a już po kilku sekundach jeden z zawodników pod wodzą Jackmana z doskonałej pozycji, czyli dwóch metrów, strzelił gola.
- Oszukujesz - zarzucił mu Ryan. - To niemożliwe, żebym przegrywał ze starszym o osiem lat bumerem.
- Widzisz, jestem bardziej doświadczony.
- Jeszcze zobaczymy.
No i zobaczyli. Oficjalnie Hugh wygrał 9:1, ale Reynolds stwierdził, że jego jedyny gol strzelony z przewrotki był wart całego zwycięstwa i po prostu miał za dużo kontuzji w składzie (co tłumaczy się na trzy czerwone kartki).
- Idę spać - zakomunikował mu Ryan, po czym chciał pójść na górę, przeskakując po sześć schodków, jednak zdarzyło się to, czego obawiał się najbardziej.
Wyjebał się.
- Japierdole kurwa mać co to ma być jebać życie NIE ŚMIEJ SIĘ TYLKO CHODŹ MI POMÓŻ!
Austtalijczyk bowiem w tym momencie wręcz umierał ze śmiechu, pilnie samemu potrzebując pomocy jakiegoś specjalistycznego psychiatry lub takiego ośrodka.
- Jesteś okropny - poinformował go Ryanek, zbierając się w końcu z podłogi i biegnąc na górę.
Takie małe radości w życiu też są potrzebne.