Dzwonek do drzwi zabrzęczał głośno, zwracając uwagę wszystkich w stronę wejścia do mieszkania. Zabrzmiał ponownie, po czym zamilkł, czując wstyd przed dalszym zakłócaniem spokoju. Samuel Gorman zawołał żonę, po czym wrócił do swojego posiłku, czytając jednocześnie najnowszą gazetę, którą kupił, wracając z pracy.
Jego żona, Eve Gorman, siedziała w sypialni dla gości, zmieniając zimny okład matce. Uśmiechnęła się czule, gładząc ręką jej pomarszczony policzek.
- Kochanie, otwórz drzwi, to najpewniej pan Coure do mamy.
- Nie widzisz, że jem obiad? Sama to zrób, ona nigdzie nie pójdzie pod twoją nieobecność. - odparł, zanurzając łyżkę w zupie. - Daj mi odpocząć, ciężki dzień miałem. Ci ze Starego Porządku znowu próbowali uszkodzić pomnik na rynku. Przysięgam, kiedyś zostaną uznani za organizację terrorystyczną i znikną im uśmiechy z tych paskudnych gęb.
Przytuliła się do matki, szepcząc jej, że zaraz wróci. Ruszyła w stronę wejścia, przystając w kuchni, by spojrzeć na męża. Nie zwrócił na nią uwagi, skupiając się w pełni na lekturze. Łyżkę trzymał nad miską, wylewając z niej małymi kroplami zupę na stół.
Kręcąc jedną ręką kosmyk swoich włosów, otworzyła drzwi do mieszkania. Ujrzała przed sobą niskiego mężczyznę w podeszłym wieku, starszego od matki, lecz ciągle trzymającego się przy zdrowiu. Gładkie rysy twarzy, oczy niebieskie jak niebo latem. Usta zdobił gęsty siwy wąs, nadając doktorowi Coure przyjazny wygląd, niezależnie od sytuacji, w jakiej by się znalazł. Stał tak przed nią, trzymając w jednej ręce torbę lekarską. Druga zamarła mu w powietrzu, gotowa do naciśnięcia jeszcze raz w dzwonek.
Zaprosiła go gestem do środka, łapiąc za klamkę. Skinął głową, ściągając z niej swój kapelusz, pod którym kryło się ledwo widoczne pasmo siwych włosów. Wzięła od niego kremowy wełniany płaszcz, wieszając go na kołku na ścianie.
- Co tam słychać u mamy? - zapytał, witając chwilę po tym Samuela. - Dawno nie widziałem jej w sklepie. Brakuje mi profesjonalistki wiedzącej, jak przyrządzić dobrą kawę. Ci młodzi zawsze są w zbyt dużym pośpiechu.
- Tak jak mówiłam doktorze przez telefon...
- Toubi, przecież znamy się tyle lat, nie musisz trzymać się formalności, prawda Sam?
Przytaknął mu na wznak, trzymając dalej wzrok na gazecie.
- Dobrze, Toubi, mama ma gorączkę męczącą ją od paru dni. Okropnie kaszle, a przez te opady śniegu boję się, że podróż do kliniki tylko pogorszyłaby jej stan.
Zaprowadziła go do sypialni dla gości. Na widok doktora, jej matka uśmiechnęła się szeroko, oczy zabłysnęły radośnie. Spróbowała powitać gościa, lecz kaszel zabronił jej wypowiedzieć więcej niż zwykłe stęknięcia.
Zaciskając zęby z bólu, doktor Coure usiadł na boku łóżka, wyciągając z torby stetoskop. Przyłożył go do piersi pacjentki, przysłuchując się z zamkniętymi oczami. Następnie zbadał małą latarką gardło, kończąc badanie pomiarem temperatury. Ukontentowany swoją pracą, sięgnął ręką do torby, wyciągając z niej fiolkę z małymi pomarańczowymi lekami. Położył ją na stoliku nocnym, tuż obok łóżka, wstając z kolejnym jęknięciem na nogi.
- Zwykłe przeziębienie, nic więcej. Te leki pomogą organizmowi powrócić do pełni sił. - zaśmiał się pod nosem. - Brendo, liczę, że od następnego tygodnia będę mógł liczyć na kawę zrobioną przez ciebie.
Ta odpowiedziała mu jeszcze większym śmiechem. Złapała za rękę swoją córkę, ściskając ją delikatnie.
- Mówiłam ci, to zwykłe przeziębienie. Niepotrzebnie zaciągałaś Toubiego tak daleko od domu. Jest już późno, a za oknem zaczyna sypać śnieg. Liczę, że Sam przynajmniej go odwiezie.
Nim Eve zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, doktor Coure machnął ręką od niechcenia, informując, że spacer o takiej porze roku to czysta przyjemność. Zbyt długo spędza czasu w klinice, prowadząc mało aktywny tryb życia. Każda okazja, by przejść dłuższy dystans, jest dla niego czystą przyjemnością. Przestrzegł jeszcze raz Brendę, by zażywała lekarstwa, po czym ruszył w stronę wyjścia. Eve ruszyła za nim, doganiając go w korytarzu.
- Chciałbyś może napić się czegoś, nim wyjdziesz? Kawy, herbaty, cokolwiek co przypadłoby ci do gustu. Jakkolwiek, bym mogła się odwdzięczyć za pomoc mamie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, cieszę się, że mogłem pomóc. Przynajmniej na coś się jeszcze przydaję, mimo wieku. Jeśli nalegasz, to poprosiłbym filiżankę herbaty.
Razem poszli do kuchni, gdzie usiadł obok Samuela. On skończył już swą lekturę, stojąc obecnie nad zlewem i myjąc zalegające w nim naczynia. Żona przecisnęła się obok niego, nastawiając czajnik oraz wyciągając pudełko, z różnymi smakami herbaty. Wybór pozostawił jej, prosząc, tylko by nie miała zbyt mocnego smaku. Usiadł przy stole, przyglądając się z przymrużeniem oczu na zmiętą gazetę.
- Sam, podobno dziś na rynku odbyło się spotkanie Starego Porządku w sprawie nadchodzących wyborów. Wspominali coś o Anglo-Francji? Praca w klinice zawsze odciąga mnie od spraw związanych z moimi korzeniami.
- Skompromitowali się, znów próbując zrobić cokolwiek, co przyszło do ich świrniętych łbów, z pomnikiem upamiętniającym unifikację. - odparł Samuel, podając mu herbatę. Usiadł przy stole, kontynuując swoją wypowiedź. - Niby próbują przypomnieć państwu historię, a jedyne co robią, to tylko pogarszają całą sprawę. Przykro mi wobec ciebie, że większość młodych patrzy na to z pogardą.
Doktor Coure wziął głęboki łyk, rozkoszując się smakiem cytryny z miętą. Odłożył ją na stół, wskazując palcem stronę, na której była otwarta gazeta.
- Historię piszą zwycięzcy, a przegrani zmuszeni są ją zaakceptować. Mnie jest dobrze być obywatelem Republiki Amerykańskiej. Fakt, miło jest powspominać opowieści, które zasłyszałem za dawno od dziadka, lecz one pozostaną tylko przeszłością. Najważniejsze jest to, by dojść do wspólnego kompromisu.
- Coś, co Stary Porządek unika jak ognia. Zamiast współpracować, wolą robić z siebie wędrujący cyrk.
- Zmądrzeją, daj im jeszcze parę lat. Ci młodzi, muszą tylko nauczyć się nie bać opinii tych starszych. - powiedział, biorąc kolejny łyk. - Próbują odkopać przeszłość, bez rozumienia jej. Kiedyś, zrozumieją swój błąd.
Wstał, dziękując Eve za herbatę. Razem z Samuelem wymienili się uprzejmościami, nim ruszył w stronę wyjścia. Tam, wziął swój płaszcz, opatulając się, jak najlepiej jak potrafił. Spojrzał za okno, uśmiechając się na widok sypiącego śniegu. Pogoda była idealna na spacer.
- Dziękuję wam za gościnę i niech Wielka Trójka ma was w opiece. Gdybyście cokolwiek ode mnie potrzebowali, wiecie, gdzie dzwonić.
Wyszedł na zewnątrz, machając na pożegnanie małżeństwu. Słyszeli przez chwilę ciężkie kroki jego butów, po czym wszystko ucichło na klatce schodowej. Gdy Eve spojrzała za okno, wydawało jej się, że widzi tylko białą smugę, zabierającą kompletnie świat sprzed oczu.
Chciała poprosić męża, by zszedł szybko po schodach i podwiózł się doktora Coure do domu, lecz ugryzła się tylko w język. Każdy w mieście wiedział doskonale o tym, że kochał on wędrówki po parku, rozciągającym się tuż przy centrum miasta, parku, który na pewno minie na swojej trasie.
Był on człowiekiem starym, lecz wiedzącym jak wytrzymać takie mrozy. Złapała męża za ramię, pytając go o szczegóły z tego, co robił dzisiaj. Razem ruszyli do salonu, gawędząc radośnie, bez śladu zmartwienia na głowie.
CZYTASZ
Zaginięcie dr. Coure
Mystery / ThrillerUwielbiany przez całe Vermo doktor Toubard Coure, geniusz w dziedzinie medycyny, znika niespodziewanie, bez żadnych śladów po nim. W poszukiwanie wyrusza Wilson Hodges, jego najbliższy przyjaciel i jedyna osoba w całym mieście, która przejęła się lo...