Rozdział 6

1 1 0
                                    

Odłożył akta pacjenta na stół, zastępując je dziennikiem, który ciągle nosił w torbie. Rozsiadł się jak najwygodniej, jak potrafił, biorąc łyk kawy z kubka. Skrzywił się, czując jej intensywny posmak. Unikał tego napoju całe swoje życie, lecz jako jedyny mógł pomóc mu utrzymać się w całości. Już wychylił się za bardzo z szeregu, otrzymując jedno ostrzeżenie od pana Hemlo. Drugiego, za bycie w stanie odurzenia wolał uniknąć. Zaśmiał się nerwowo, przypominając sobie słowa, które usłyszał od niego. „Coure dowiedział się o czymś, co go przerosło", jakże absurdalnie to stwierdzenie wtedy brzmiało. Stracił duszę, a prawdy stojącej za tym nie warto poznawać.

Zaczynał żałować, że tak nie postąpił. Nie sposób, było mu sięgnąć wspomnieniami do sytuacji, gdy jego żona choć raz nie narzekała na coś w jego towarzystwie. Wczoraj było inaczej, pomogła mu zdjąć płaszcz, przygotowała kolację, obejrzała z nim serial, który on kochał, choć unikał oglądać w jej towarzystwie, chcąc oszczędzić sobie ciągłych komentarzy. Nie wspomniała kompletnie o tym, że wbiegł do mieszkania, cały się trzęsąc. Uściskała go mocno, zamiast wypytać się o powód, dlaczego jego oczy były takie czerwone. Nalała mu kawy, a on próbował znaleźć ukojenie w cieple ich mieszkania.

Wrócił na następny dzień do pracy, cały ubrany na czarno, zakrywając swoją twarz, by nikt nie zwrócił uwagi na to, jak blada była. Pacjentom tłumaczył, że brakuje mu słońca. Wszyscy wychodzili od niego, zastanawiając się, co tak naprawdę lekarz taki, jak Wilson mógłby skrywać.

Samo wspomnienie białych ślepi, lśniących jasno, świdrujących go swoim spojrzeniem, dalej wzbudzało w nim strach, który z trudem było pokonać. Ujrzał w parku coś, czego żaden człowiek nie powinien doświadczyć przez całe życie.

Mimo to czuł większą niż przedtem chęć, do odkrycia, co stało się doktorem Coure. Już nie tylko serce podpowiadało mu, że przepadł, zważywszy na brak odpowiedzi jego strony, lecz ciągle chciał dojść do dna tej sprawy. Chciał znaleźć sposób, jak zapobiec podobnemu incydentowi, tym razem z udziałem innej osoby. Czyniąc to, uczciłby pamięć człowieka, który całe swoje życie spędził na pomaganiu każdemu, tylko nie sobie. Musiał tylko przełamać panikę, jaka próbowała wkraść się do jego umysłu. Wczoraj był na granicy obłędu, dziś wolałby pozostać sobą.

- Dlaczego tak pilnie notowałeś każdy swój krok przyjacielu? - zapytał sam siebie, przekładając kolejną kartkę. - Wizyta u pacjenta, spacer do sklepu, rozmowa z kelnerką. To samo każdego dnia, codzienna rutyna, nic więcej. Coure, co się podziało z twoim charakterem? Gdzie jest ten człowiek, który marzył o dawnych czasach, gdy Anglo-Francja jeszcze była wolna? Co wymazało z ciebie twoją miłość do historii, a w szczególności twoją troskę o bliskich?

Zadziwiało go to, jak skrupulatnie spisany był każdy dzień. Dziennik był lepszym określeniem dla tego, co czytał niż pamiętnik. Wpisy z początku, oddzielone od siebie upływem tygodni, czasem miesięcy, nie przypominały niczego, co teraz czytał.

Pierwszy dzień, jaki był zapisany, 11 lipca 1748, opowiadał z wielką uwagą do najmniejszych detali o tym, jak Coure przeczytał nową książkę. Kolejny o wyciecze nad jezioro, jeszcze następny o rozmowie, jaką odbył z Wilsonem podczas wspólnego posiłku w restauracji. Wszystko było takie... Normalne. W piśmie czuło się ducha autora, jego żartobliwy, inteligentny charakter. Chwalił się z nowo nabytej książki, choć tytułu nigdy nie podał, zachwycając się wiedzą, jaką z niej zdobędzie. Wierzył, że dzięki niej będzie mógł pomagać lepiej innym niż dotychczas. Był tym Coure, którego każdy znał.

Wszystko zmieniło się rok później, 21 maja 1749, gdzie rozpoczął się proces dziennego opisywania swojej rutyny. Ten trwał przez kolejny rok, aż do 4 grudnia 1750, dwa dni przed zniknięciem. Po nim widniały tylko strzępy po wyrwanej stronie. Każdy dzień był skrupulatnie zapisany, zachowując taką samą długość tekstu. Nic nie łączyło ze sobą obu stylów pisma, nieważne jak długo się im przyglądało. Różnica była zbyt wielka, by można było stwierdzić, że napisała je ta sama osoba.

- Pacjenci na ciebie czekają Wilson. - usłyszał za sobą głos pana Hemlo. Odwrócił się w jego stronę, patrząc się w jego pozbawioną emocji twarz. - Znalazłeś coś? - odparł, wskazując ręką na pamiętnik.

- Nic, zwykły opis codziennego życia. Już przyjmuję kolejną osobę, przepraszam za zwłokę.

Z ust pana Hemlo wydobyła się seria stęknięć, próbująca imitować śmiech. Podszedł bliżej Wilsona, klepiąc go ręką po ramieniu.

- Wciągnęła cię ta sprawa, raczej na złe niż dobre. Niech będzie, odpuść sobie dzisiaj robotę. Ktoś inny pokryje za ciebie godziny. - powiedział, czytając fragmenty z pamiętnika. - Dziwne, nigdy nie pamiętam, by Coure był taki skrupulatny.

- Coś zmieniło się w nim, na początku pisze inaczej. Musiał coś ujrzeć, nie widzę innego wytłumaczenia dla tego. Nie zapomniałby przecież tego, co robił w ciągu dnia.

Ugryzł się w język, ledwie wstrzymując się przed powiedzeniem panu Hemlo, o tym, co ujrzał w parku. Wolał nie testować, jak ten zareagowałby na plotki o nieznanych stworzeniach, mieszkających tak blisko ludzkości. Sam z trudem był w stanie zaakceptować tę informację, co dopiero powiedzieć drugiej osobie.

- Jak powiedziałem, odpuść sobie, miałem na myśli, byś zwolnił gabinet. Ciesz się dniem wolnym poza kliniką, dobrze?

- Przepraszam, już wychodzę. Zamyśliłem się. Jeszcze raz, niech pan mi wybaczy. - odparł Wilson, szybko wstając z krzesła i wpychając swoje rzeczy do torby. - Dziękuję z całego serca za to.

- To ja podziękuję, jak opowiesz mi całą historię, gdy oczywiście dojdziesz do jej dna. Oby Coure nie dokonał decyzji, która przypieczętowała jego los. - powiedział pan Hemlo, łapiąc się za ręce. Spojrzał Wilsonowi prosto w oczy, ślad uśmiechu, który miał znikł z twarzy. - Masz wolną rękę do działania, nikogo jeszcze nie informowałem o zaginięciu. Nic, by to nie pomogło, skoro obaj doskonale wiemy, że jego ciała już się nie znajdzie. Teraz, pozostaje mi tylko ciekawość, którą chciałbym zaspokoić. Jedyna rzecz, o jaką cię proszę, to żebyś samemu nie podzielił jego losu. Nie chcę mieć na sobie krwi mojego pracownika, źle wpłynęłoby na działanie kliniki.

Wilson skinął głową, ruszając ku wyjściu. Jego następnym celem było mieszkania Coure. To tam znajdzie zamknięcie tej całej sprawy, nim wszystko posunie się zbyt daleko. Nim jego mózg nie będzie w stanie dłużej tolerować bezdusznego pisma, które wyparło energię z zapisków w pamiętniku. Nim jeszcze raz zobaczy istotę, która kryła się w cieniu drzew. 

Zaginięcie dr. CoureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz