- Doktor Coure proszony do gabinetu numer jeden! - krzyknął z rękami przyłożonymi do ust.
Żadnej odpowiedzi nie otrzymał. Mieszkanie zamarło w miejscu, wyczekując powrotu właściciela, zważywszy na brak płaszcza bądź butów, które ten nosił w taką pogodę. Otworzył pudełko leżące na małej szafeczce, potwierdzając myśli brakiem kluczy do mieszkania w środku. Pozostałe dwa, otwierały piwnicę, która na chwilę obecną była mało istotna dla niego.
Nie chcąc tracić czasu, Wilson powiesił swoją kurtkę na wieszaku, kładąc obuwie w równym położeniu względem reszty. Załączył światło w przedpokoju, analizując wzrokiem każdy centymetr. Wszystkie meble stały na swoich miejscach, nie było żadnych nagłych zmian. Przeszedł go dreszcz, gdy dostrzegł swoje odbicie w lustrze szafy. Był blady, pomimo panującej pogody. Pot ściekał strużkami z czoła, dłoń drżała samoistnie, gdy przyłożył ją do zimnego szkła.
Ruszył dalej, rozglądając się po korytarzu, który dało się przejść w parę kroków. Łącznie w mieszkaniu znajdowały się cztery pokoje, z czego jeden służący za biuro był prawie cały pochłonięty przez rupiecie, jakie Coure zebrał na przestrzeni lat. Ogólny wystrój, choć skromny, emanował ciepłem, zachęcając do pobytu. Ściany były pomalowane na kolor pomarańczy zachodzącego słońca, panele, które leżały w prawie całym mieszkaniu zrobione były z prawdziwego dębu. Przez korytarz rozciągał się zielony dywan, który wsiąkał w siebie nogi przechodzących po nim osób. Obrazy, tak licznie rozwieszone na klatce schodowej, znajdowały się i tutaj.
Minął stolik z telefonem stacjonarnym, kierując się w stronę biura. Wszystkie drzwi były zamknięte, a przez szyby na nich nie sposób było dostrzec cokolwiek większego niż rozmyte kształty. Nacisnął na klamkę. Drzwi stały tak samo, jak wcześniej, niewzruszone jego akcją. Opuścił głowę w dół, mrużąc oczy. Tyle lat przychodził tutaj i nigdy nie wydarzyło się, by któryś pokój był zamknięty. Wzruszył ramionami, przechodząc do sypialni. Tym razem drzwi uległy, wpuszczając go do środka.
Małe łóżko dla jednej osoby stało w rogu, idealnie pościelone, bez śladu pogięcia na pościeli. Obok niego znajdował się stolik, na którym leżał otwarty pośrodku notes.
- Coure, jesteś w domu? - zapytał, nie wiedząc kogo dokładnie. Podszedł bliżej, biorąc w ręce notes. - Gdzie jesteś przyjacielu? Gdzie ty się podziewasz?
Otworzył go na pierwszej stronie, czytając tytuł. „Zapiski Toubarda Coure". Schował znalezisko do torby, ruszając dalej. Przejrzał wszystkie szafy oraz komody, w głupiej nadziei, że poza ubraniami i stertami książek historycznych znajdzie coś, co mogłoby mu pomóc. Zawiedziony, wyszedł na korytarz. Spojrzał do łazienki, przechodząc natychmiastowo do kuchni, znajdując w niej nic wartego jego uwagi.
Usiadł przy stole na jednym z dwóch krzeseł, chwilę po wejściu do kuchni, łapiąc się ręką za głowę. Panowała tu sterylność, o jakiej restauracje mogłyby tylko pomarzyć. Spojrzał na kalendarz, przedstawiający grudzień ze zdjęciem morza. Nic na nim nie było zapisane. Na lodówce przypięte były karteczki odnośnie do pacjentów, których ma odwiedzić w najbliższym czasie. Ostatnia wizyta była u Brendy Costak, starszej kobiety, która zawsze dawała Coure darmową kawę, gdy przychodził do kawiarni, w której pracowała.
Miał u niej być na godzinę siedemnastą, wracał najpewniej dwadzieścia minut później do domu. Przypomniał sobie Jimmy'ego, wspominającego o tym, jak jego kolega wpadł na doktora w parku. Po tym spotkaniu ślad po doktorze się urywał.
Mężczyzna, którego spotkał parę minut temu, nie miał pojęcia, gdzie Coure mógł się podziewać. W klinice jedyne co ich poruszyło, to chwilowy brak personelu. Gdy tylko Wilson przyszedł w zastępstwo, wszystko wróciło do normy. Wstał, wracając na korytarz. Spojrzał na drzwi od biura, rozmyślając nad tym, gdzie ukrywa się klucz do nich. Nie znalazł ich w pudełeczku, wątpił, by znalazł je gdziekolwiek w mieszkaniu. Częste wizyty, jakie składał, gdy tylko pragnął znaleźć pocieszenie, otuchę pomimo kłopotów w związku, nauczyły go, gdzie znajduje się każdy przedmiot w mieszkaniu.
O znaczącej części wiedział po tym, jak Coure pokazał mu. Samemu, nudząc się, gdy jego przyjaciel akurat musiał wyjść na moment z mieszkania w pilnej sprawie, poznał resztę ukrytych z widoku rzeczy. Jednakże, pomimo całej tej wiedzy nie wiedział, gdzie znaleźć klucz do biura.
Dziennik mógł skrywać ważne informacje, lecz przeczytanie ich zajęłoby mu zbyt dużo czasu. Otworzył pudełko z kluczami, łapiąc w rękę te od piwnicy. Nigdy tam nie był, a szukanie skrytki mogłoby trochę czasu zająć. Mógł zejść na dół i przeszukać ją dokładnie. Potem wróciłby biegiem do pracy, przepraszając za swoje spóźnienie.
Poczuł wibrację w kieszeni spodni oraz towarzyszącą jej melodię. Wyciągnął z kieszeni telefon, natychmiastowo odbierając go, gdy tylko zobaczył nazwę kontaktu na wyświetlaczu. Jego plany runęły równie szybko, jak powstały.
- Panie Hemlo, z całego serca przepraszam za swoje spóźnienie. Wie pan, duży ruch był dzisiaj w restauracji i czekałem na swoje zamówienie. Dopiero skończyłem je jeść i miałem wracać do kliniki. Obiecuję, pięć minut i będę gotów do dalszej pracy.
- Znalazłeś go?
- Słucham? O jakiego „go" panu chodzi?
- Nie rób ze mnie idioty Wilson, wiem doskonale, że poszedłeś do mieszkania Coure. Każdy widział, w jak wielkim pośpiechu byłeś, a nigdy nie śpieszyło ci się do jedzenia. - odparł pan Hemlo swoim suchym, brzmiącym jak koniec świata głosem. - Zastałeś go w domu?
Uderzył głową o ścianę, zamykając oczy. Gdyby nie ryzyko utraty pracy, rozłączyłby się bez chwili zastanowienia.
- Pusto, choć mogę jeszcze sprawdzić piwnicę.
- Zrobisz to o innej porze, jak będziesz wolny. Obecnie, masz pacjentów, którzy czekają, aż ich doktor wróci z prawie godzinnej przerwy na obiad. Zjaw się tutaj natychmiast, albo lepiej zacznij szukać nowej pracy.
Połączenie zostało przerwane.
Spojrzał smętnie na biuro, po czym ubrał się i wyszedł na klatkę schodową. Ruszył schodami w dół, nie odpowiadając na pytanie mężczyzny, który ponownie wyszedł w szlafroku, szukając odpowiedzi, gdzie jest doktor Coure. Otworzył drzwi na zewnątrz, ściskając mocniej torbę, czując dotyk pierwszej bryzy śniegu. Potrząsnął kluczami w kieszeni. Gdziekolwiek jego przyjaciel się nie podział, źródło tego sekretu leży w biurze. Przeszuka je, a następnie jak już znajdzie Coure, nakrzyczy na niego tak, że na moment zapomni o łączącej ich przyjaźni.
Dreszcz przeszył całe jego ciało. Zbyt długo nie otrzymał żadnej oznaki od niego. Gdziekolwiek jest, oby miał na to dobrą wymówkę.
CZYTASZ
Zaginięcie dr. Coure
Mistério / SuspenseUwielbiany przez całe Vermo doktor Toubard Coure, geniusz w dziedzinie medycyny, znika niespodziewanie, bez żadnych śladów po nim. W poszukiwanie wyrusza Wilson Hodges, jego najbliższy przyjaciel i jedyna osoba w całym mieście, która przejęła się lo...