Rozdział 11

2 1 0
                                    

Stał na szczycie pagórka, patrząc na jezioro pod nim. Cały śnieg z nieba opadł na ziemię, ukazując swoje dzieło. Białe bryły stały tam, gdzie latem drzewa sięgały wysoko, z gałęziami rozciągającymi się, by złapać całe światło, jakie mogły. Las przecinała ogromna polana, równa niczym od linijki. Zszedł na dół, wchodząc na nią. Jego noga ślizgnęła się do przodu. Machnął rękami do tyłu, próbując zachować balans. Wziął głęboki oddech, stawiając kolejny krok. Głęboko pod całym śniegiem leżał lód, utrudniający poruszanie się. Wrócił na wzgórze, przyglądając się zamarzniętemu jezioru. Nie usłyszał żadnego pękania, nogi nie ugięły się pod nim. Daleko naprzeciw dobiegł go dźwięk złamania gałęzi. Wyciągnął książkę, przyglądając się każdej ilustracji, na której było Mitchi. Przedstawiały inne pory roku oraz dnia, lecz łączyła je jedna rzecz. Każda była wykonana z tego samego punktu widokowego. Na krańcu jeziora zawsze można było dostrzec konar połamanego drzewa, leżącego samotnie na plaży. Rozejrzał się, jednak nie dostrzegł żadnej bryły śniegu, która zgadzałaby się rozmiarami.

Wszedł na lód, stąpając w stronę części jeziora, zakrytej za drzewami. Całe jezioro było w kształcie łuku, utrudniając jego zadanie. Śnieg zlepił gałęzie w całość, a drzewa rosły za gęsto, by zobaczyć przez nie. Słońce obserwowało poczynania Wilsona, budząc w nim dalsze pokłady determinacji, pomimo skutego lodem świata, przez jaki wędrował. Milczał, nasłuchując dźwięków pośród pustki. Poczuł wibracje w kieszeni, ignorując to, co je spowodowało. Wrony zakrakały, wznosząc się w powietrze. Tuż pod nimi leżała płaska figura śnieżna, z której wystawały małe drewniane patyki. Ruszył marszem w jej kierunku, wyciągając ręce na boki.

Schylił się, opierając się o kolana. Przed nim znajdował się odciśnięty na śniegu ślad zwierzęta. Przyłożył do niego swoją nogę. Zatrzymał oddech, czując się tak, jakby zrobił to i czas. To, do czego przyłożył ją, było o połowę większe. Tuż obok znalazł kolejne ślady, tym razem należące do człowieka. Twarda podeszwa butów zimowych odbiła się w lepszym stopniu, odwzorowując każdy szczegół na śniegu. Bez dalszego zastanowienia, zaczął podążać ich śladem.

Jego ciało płonęło, poniżej pasa czuł jedynie ból. Mimo to parł naprzód, zagryzając wargi. Rzucił okiem do tyłu, ledwie dostrzegając wzgórze, z którego jak mu się wydawało, zszedł zaledwie parę minut temu. Spojrzał na zegarek, wpatrując się na tarczę, pokazującą godzinę szesnastą. Wskazówka tykała powoli do przodu, idąc równo z jego chodem. Bliżej drzew, śniegu było coraz mniej na ziemi, a lód stawał się coraz większym problem. Ślizgał się, wymachując szaleńczo nogami, by nie upaść. Ujrzał kępy martwej trawy pod drzewami, zaledwie parę metrów dalej. Ugryzł się w język, wlokąc się do przodu. Cały dźwięk znikł, jak tylko zszedł ze śniegu. Usiadł, opierając się plecami o pień, upewniając się wpierw, że nic nie runie mu na głowę. Wykonał serię głębokich wdechów i wydechów, rozciągając się całym ciałem na ziemi.

Wzdrygnął się, zginając ze stęknięciem nogi. Rozejrzał się głową, szukając dalszych śladów. Parsknął, uderzając tyłem o drzewo. Trop kończył się na śniegu, na glebie jedyne co mógł znaleźć, to wyschnięte gałęzie i trawę, walczącą zaciekle o swoje życie. Skierował wzrok na jezioro, wyszukując zakrytego konaru. Znalazł go niedaleko jego miejsca, stojący samotnie na wybrzeżu. Otworzył książkę, przejeżdżając palcem po każdym opisie, jaki znalazł. Ressura, dom istot, które pomogły pierwszym kolonizatorom. Oddalona od brzegu, by ludzkie oczy jej nie dojrzały, zbudowana tam, gdzie ci, co szukają, znajdą ją. Nic więcej nie wskazywało dalej, dokąd się udać.

Wyciągnął pamiętnik Coure, czytając ostatnie wpisy przed zmianą. Odwiedził Mitchi wiele razy, podróżując wzdłuż wody. Za każdym razem zapuszczał się coraz głębiej, aż jednego dnia natrafił na właz prowadzący do opuszczonego bunkra Anglo-Francji. Widział go tylko raz, za każdym kolejnym spacerem tylko szukał jego miejsca, bez żadnego skutku. To była ostatnia rzecz, jaka wyróżniała się na przestrzeni tylu wpisów. Coure znalazł w nim coś, co odmieniło jego duszę na stałe.

Zaginięcie dr. CoureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz