Rozdział 13

2 1 0
                                    

Szli inną ścieżką niż wcześniej, wkraczając do korytarza, w którym panowała totalna ciemność. Casso niósł ze sobą lampę, którą znalazł leżącą przy ciele martwego ślepca, pokazując im drogę. Milczał, sunąc nogami po ziemi, by nie wydać żadnego dźwięku. Razem z Coure wykonywali to samo, przyglądając się zarysom przedmiotów, które dało się dostrzec na skraju światła. Zniszczone meble zaśmiecały drogę, woda z rur ściekała na dół, stalowe ściany posiadały liczne pęknięcia, przez które widać było skały otaczające kryptę. Podłoga pokryta była mchem, szeleszczącym pod naciskiem. Ślepce, które czaiły się w pokojach po obu stronach korytarza, przyglądały im się z zaciekawieniem. Zbliżając się, gdy tylko usłyszały jakiś dźwięk. Pomimo tego, że wyglądały na worki dla kości, a nie żywe istoty, Wilson czuł, jak całe ciało mu się trzęsie, mocniej, niż gdy spotkał poprzednie ślepce. Te łapały szponami za drzwi, zakrwawionymi bądź połamanymi, węsząc w poszukiwaniu ofiary.

Zatrzymali się na rozwidleniu, czekając, aż Casso wybierze, dokąd iść dalej. Za nimi pojawiły się dwa ślepce, zbliżając się drobnymi krokami. Warczały, oblizując się językami po kłach. Jeden z nich zatrzymał się przed Coure, gładząc jego twarz dłonią. Nie wzruszyło go to w żaden sposób, patrzył na ślepca ze zniewagą, zupełnie jakby chciał na niego splunąć. Widząc to, parsknął z obrzydzenia, po czym podszedł do Wilsona, spoglądając mu prosto w oczy. Odwzajemnił spojrzenie, tracąc jednocześnie całą kontrolę nad ciałem. Dostrzegł cierpienie, przewyższające wszelakie tortury wymyślone przez ludzkość, ból niezaspokojony przez żadne środki. Szaleństwo, które wyrosło dzięki wiecznej udręce, towarzyszącej im od urodzenia. Zastanowił się, czy kiedykolwiek wyszedł na powierzchnię, czy to on śledził go przez ten cały czas. Tkwili uwięzieni pod ziemią, mając za swój cel wydłużenie życia gatunku. Wyczekiwali kogoś, kto odnajdzie ich, by wyzwolić ich z łańcuchów wiążących ich do tej krypty. Wyciągnął rękę w stronę ślepca, pragnąc położyć ją mu na ramieniu. Otworzył usta, szykując się do zapewnienia go, że wszystko będzie dobrze.

Nim zdążył to zrobić, Casso przeciął gardło ślepcu, wymawiając zdanie w ich języku do drugiego. Ślepiec runął na ziemię, trzęsąc się w przedśmiertnych spazmach. Desperacko łapał się za ranę, próbując zatrzymać krwawienie. Przestał się ruszać, podnosząc końcówki ust w górę.

- Nie próbuj więcej z nimi rozmawiać. - powiedział Casso, spoglądając na Wilsona. Strzepnął krew ze szponów, dotykając go jednym. - Umrzesz, gdy ja ci pozwolę. Odejście na własnych warunkach dawno przestało być opcją dla ciebie.

Im dłużej szli, tym bardziej ślepce zmniejszały dystans między nimi. Przestały się przyglądać, podążając teraz ich tropem. Widząc to, Casso przetarł ręką swoją szatę, ścierając resztki krwi. Droga ponownie stała się opustoszała, co wyraźnie go uspokoiło. Tym bardziej uśmiechnął się, gdy zobaczył działające światła. Dotarli do błyszczącego nowością korytarza, ze ścianami białymi jak śnieg oraz podłogą wyłożoną drewnianymi panelami, pozbawionymi wszelakich zarysowań. Na końcu stały podwójne drzwi z okienkami układającymi się w łuk skierowany do dołu. Podzielone one były kolorem na trzy połówki, turkusowy, biały oraz fioletowy. Ciało Wilsona przeszył dreszcz. Znał tę symbolikę, wszyscy na Eiyressii ją znali. Wielka Trójka, bogowie trzymający pieczę nad śmiercią, porządkiem i rozwojem życia. Przyglądał się tym drzwiom, nie będąc w stanie złapać oddechu. Ścisnął swoją torbę, puszczając i chwytając ją co chwilę. Ręce trzęsły mu się szaleńczo, dyrygując łomoczącym sercem. Podskoczył w miejscu, gdy Coure złapał go za ramię.

- Chodź, nasz koniec czeka. Wybacz mi jeszcze raz, że zaciągnąłem cię w to zamieszanie. Gdyby nie mój popęd ku wiedzy, obaj żylibyśmy bez przeszkód.

- Jaki koniec, o czym ty mówisz Coure? Przecież nic nam nie zrobi, ludzie dowiedzieliby się wtedy o naszym zaginięciu.

- Widziałeś, by ktoś się przejął moim losem?

Zaginięcie dr. CoureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz