Wzdrygnął się, zachłystując się powietrzem. Rozejrzał się po otoczeniu, nie będąc zdolnym utrzymać w ręce kluczy do piwnicy z powodu tego, jak bardzo się trząsł. Był na klatce schodowej, dalej opierając się plecami o wejście do budynku. Panowała cisza, przerywana tylko sporadycznymi uderzeniami buta o kamienną posadzkę. Nikt nie próbował go dopaść, żadna kreatura nie próbowała wbić swoich szponów w jego ciało.
Wstał, opierając się całym ciężarem o metalowe drzwi. Zegarek powiedział mu, że od momentu, gdy wyszedł z kliniki, minęła godzina. Wątpił, by podróż tyle mu zajęła. Spróbował rozmasować plecy, skostniałe od siedzenia na podłodze. Zasnął, nie będąc w stanie iść dalej. Jego organizm wymusił na nim przerwę, po tym, co zobaczył oraz pogodzie, przez jaką musiał przejść. Przetarł twarz dłońmi. Doświadczenia ze snu były zbyt realne, by mógł o nich zapomnieć.
Udało mu się zobaczyć Coure, nastawionego jak zawsze radośnie do życia. Przez moment czuł, że wszystko było po staremu. Zwykła rozmowa na bliskie im tematy, herbata na poprawę nastroju, promienie słońca wpadające do wnętrza kuchni. Potem ten obraz harmonii runął, pozostawiając koszmar. Dane mu było ujrzeć ślepca, który śledził go od momentu wejścia parku. Sama nazwa istoty skręcała mu żołądek. Chciał zawrócić, szczególnie gdy otrzymał od niej taką radę, lecz wiązałoby się to z porzuceniem losu Coure.
Sen rozbudził w nim nadzieje, teraz nie mógł zaprzestać poszukiwań. Rozpoczął odkopywać sekrety, których nie sposób było poznać bez żadnych komplikacji. Przypieczętował swój los, gdy tylko zapragnął dowiedzieć się, dlaczego Coure nie przyszedł do pracy bez żadnych przyczyn, po raz pierwszy w swojej karierze. Musiał go znaleźć, bez niego byłby zagubiony, nie wiedząc, dokąd podążać w życiu. Był dla niego niczym latarnia, która prowadziła go przez wszystkie niebezpieczeństwa.
Przeniósł wzrok na drzwi do piwnicy. Nie mógł tak stać bezczynnie, planując ostrożnie każdy swój krok. Następne spotkanie ze ślepcem może nie zakończyć się pomyślnie. Musiał działać szybko. Żadna pomoc nie nadejdzie, nikt nie zrozumiałby, z czym miałby do czynienia. Wolał nie narażać życia innych, nawet jeżeli na szali był los ukochanego przez miasto doktora.
Stanął nad zamkiem, testując po kolei klucze. Udało mu się za drugim razem. Trzy szczęknięcia zamka i schody prowadzące w dół stanęły mu otworem. Pajęczyny zwisały z kremowych, surowych betonowych ścian, sufit już na pierwszy rzut oka był na tyle niski, że będzie musiał schylić się w dół, by przejść. Zastanowił się, czy ktokolwiek w bloku miał powody na zejście do piwnicy. Postawił pierwszy krok na drewnianych schodach, skrzywiając się, gdy usłyszał skrzypnięcie.
- Proszę pana, wszystko w porządku? Słyszałam krzyk i zeszłam na dół, by sprawdzić, co się stało. - usłyszał za sobą kobiecy głos. - Czego pan tam szuka? Nikt nie otwierał tych drzwi, od kiedy sięgam pamięcią.
Spojrzał z rezygnacją na słabo oświetlone schody, odwracając się do tyłu. Przed nim stała młoda kobieta o gładkich rysach twarzy, ubrana cała na czarno. Zarzuciła blond włosami do tyłu, patrząc się na niego z przechyloną na bok głową.
- Tak, spokojnie, nic mi nie jest. Po prostu przeraziłem się czegoś, co wyczytałem w najnowszej gazecie. - odparł, próbując zachować jak najwięcej prawdy. Wskazał ręką na schody. - Mój przyjaciel, prosi mnie, bym wziął dla niego z piwnicy parę dokumentów. Jest chory i samemu nie da rady zejść na dół, dlatego musiałem przyjść mu pomóc.
- O kogo panu dokładnie chodzi? Tylko starzec z trzeciego piętra przechowywał tu papiery o wartości zbyt wielkiej, by móc trzymać je w mieszkaniu. Tłumaczył swoim sąsiadom, w tym mojej mamie, że napisane tam rzeczy są „zbyt okrutne dla ludzkiego umysłu". - powiedziała, pochylając się na bok, aby zobaczyć wnętrze piwnicy. - Czemu teraz chciałby je odzyskać?
CZYTASZ
Zaginięcie dr. Coure
Mystery / ThrillerUwielbiany przez całe Vermo doktor Toubard Coure, geniusz w dziedzinie medycyny, znika niespodziewanie, bez żadnych śladów po nim. W poszukiwanie wyrusza Wilson Hodges, jego najbliższy przyjaciel i jedyna osoba w całym mieście, która przejęła się lo...