Epilog

3 1 0
                                    

Usiadł na ławce, wypuszczając z ust powietrze. Oparł ręce o drewno, spoglądając na słońce zachodzące za horyzont. Niebo było pokryte czerwonym płaszczem, bez żadnej chmury w zasięgu. Ptaki śpiewały radośnie, przeskakując z gałęzi na gałąź, stukając dziobami o kwitnące pęki. Wiewiórka dobiegła do drzewa susami, trzymając w ustach żołądź, który wykopała z ziemi. Odbiła się od soczyście zielonej trawy, wspinając się do swojej dziupli. Wilson wyciągnął z torby gazetę, przeglądając ją z uśmiechem na twarzy. Pierwsze strony opowiadały o pomocy dla tych, co ucierpieli podczas zimy, jaką Vermo nie widziało od dekad. Kolejne, o pogrzebie tych, których zima zabrała z rąk bliskich. Uroczystość odbyła się, gdy tylko śnieg znikł z ulic miasta, umożliwiając dotarcie setek gości na jedyny znajdujący się w okolicy cmentarz.

Jak się okazało wkrótce po przybyciu wiosny, nie tylko Coure zaginął. Razem z nim zniknęło pięć osób, będąc ostatnio widzianymi nad Mitchi. Początkowo, uważano, że zabłądzili w lesie, potem, że wyjechali do odległej rodziny, z powodów nieznanych nikomu. Gazety opowiadały o działaniach Des'tri'dema, zupełnie jakby bóg śmierci mógł wyjść ze swojego zamknięcia i zabrać ze sobą grupę niewinnych ludzi. Tylko ci, którzy widzieli go bądź rozmawiali z Wilsonem, po jego powrocie, wiedzieli, że temat został zamknięty, nim do druku wkroczyły pierwsze słowa.

Otworzył stronę na artykule, rozpisującym się z uwagą do najmniejszych detali, jak to Stary Porządek za sprawą przekrętów, odbudował reputację w tak krótkim okresie. Odłożył gazetę na bok, zamykając oczy. Wyszukał w ławce wygodniejsze oparcie, wsłuchując się w pieśń natury. Był wolny, mógł stać się jednością z otaczającym go porządkiem. Umysł zakopał przed nim cały obraz z powrotu do domu oraz widoki, jakie dane mu było ujrzeć w Ressurze. Sama krypta krążyła teraz w jego myślach niczym widmo, brzmiąc jak sen niż strach, jaki odczuł parę miesięcy temu.

Telefon zaczął wibrować mu w kieszeni, grając powolną, kojącą dla uszu melodię. Sięgnął po niego ręką, przyglądając się swojemu odbiciu w szybce. Cienie spod powiek znikły, skóra odzyskała swój kolor, oczy przestały rozglądać się panicznie po otoczeniu. Odebrał połączenie, wsłuchując się z kącikami ust opuszczonymi w dół.

- Wracasz już do domu? Powoli zbliża się wieczór, a wiesz, że psychiatra zalecił ci unikać przebywania na otwartych przestrzeniach w mroku. - powiedziała Norra, przeżuwając jednocześnie jedzenie. Zakaszlnęła, gdy wzięła następny kęs. - Nie było cię tyle czasu, sama zabrałam się za kolację. Chodź, bo nic z niej nie zostanie.

- Już wracam do domu, spokojnie. Chcę po prostu nacieszyć się naturą. Nigdy nie sądziłem, że kontakt z przyrodą będzie dla mnie tak ważny.

- Też bym go potrzebowała, gdybym widziała jak mój przyjaciel... Wracaj bezpiecznie, do zobaczenia Wilson.

Schował telefon do kieszeni, przyglądając się ptakom, które wzbiły się w niebo. Przechylił głowę na bok, szukając powodu, dlaczego odleciały. W parku jedyną rozmowę prowadziły drzewa oraz wiatr, śpieszący im z nowościami z dalekich zakątków. Mało kto zapuszczał się tak daleko w park, do alei otoczonych gęstym lasem. Gdyby nie Coure, sam nigdy nie poznałby tego miejsca. To on przebywał tu całymi godzinami, rozkoszując się towarzystwem zwierząt, skorych do słuchania, w odróżnieniu od ludzi.

„Choć gdyby raczył opowiedzieć komuś o tym, co usłyszał, może, by tu ze mną był." Wilson westchnął, wstając z ławki. Miasto zapomniało o doktorze, który poświęcił mu swoje życie, pozwalając jego imieniu odejść w niepamięć. Nikt w pracy nie wspomniał, choć słowem o tym, nawet pan Hemlo, który jedyne co zrobił, to poprosił swojego sekretarza o butelkę whisky, na jak to sam ujął „pożegnanie się ze znajomym". Z początku Wilson pragnął czegoś więcej. Zaczynał rozmowy, zamieniając je dwa zdania później w kłótnie, o tym, jak ludzie śmieli tak łatwo pogodzić się z zaginięciem. W odpowiedzi jedyne co dostawał, to klepnięcia po plecach i słowa pocieszenia. Nikt nie pragnął poznać prawdy, jakkolwiek nie próbował.

Niedługo po tym, jak wrócił do siły, a strach ustąpił reszcie emocji, udał się do domu Coure, pragnąc przygotować mieszkanie dla przyszłych nabywców. Zima stawiała swój ostatni opór, ustępując z każdym dniem wyższej temperaturze. W budynku spotkał Annie, wracającą z pracy. Prześwidrowała go wzrokiem, przypominając tylko o jej słowach, które powiedziała mu, nim ruszył do krypty. Weszła do swojego domu, zamykając drzwi z trzaskiem, nigdy więcej nie pokazując się w życiu Wilsona. On sam, po dokonaniu porządków, unikał domu Coure, zajmując się jego sprzedażą zdalnie bądź poprzez osoby pośredniczące.

Uderzył nogą o kałużę, z której woda momentalnie wsiąkła mu w spodnie. Wzniósł ręce w powietrze, kręcąc głową na boki. Norra pożre go żywcem, za to, że śmiał ubrudzić tak dobrą parę spodni. Zaśmiał się na wspomnienie żony, gdy tylko zobaczyła go po powrocie. Wysiadł z taksówki, chwiejnym krokiem dotarł do drzwi, a za nimi ona już stała, wiercąc jego duszę wzrokiem. Złapała go za ucho, wciągając do mieszkania niczym dziecko, które nie słuchało się rodziców. Zamknęła drzwi teatralnym gestem, spoglądając na Wilsona. Potem na przemian krzyczała i płakała w jego ramię, ciesząc się, że wrócił do domu. Opowiedziała mu, jak to w śnie ujrzała go razem z Coure, obaj martwi na dnie Mitchi. Nie zareagował w żaden sposób na to, kładąc się do łóżka, gdzie od razu zasnął. Od tamtego wieczoru, Norra zmieniła podejście w ich związku, mięknąc charakterem i ustępując na pomniejsze zachcianki, jakie miał. Nie oznaczało to, że ustąpiła ze swojego tronu, słuchając się więcej Wilsona. Po prostu robiła to, co dawało mu spokój i szczęście.

Wkroczył na główną ścieżkę, przyspieszając kroku na widok auta, czekającego tuż pod bramą do parku. Przestał zwracać uwagę na brak ludzi, którzy powinni byli tak jak on cieszyć się pogodą. W oczach widział tylko ciepło mieszkania oraz Norrę, która będzie tam, by narzekać na godzinę, o której wrócił. Wiatr zawył przeraźliwie, zabierając mu z głowy kapelusz.

Ten upadł parę metrów dalej na ławkę, tuż obok mężczyzny zakrytego ubraniami pod sam czubek głowy. Spodnie były wykonane z połączenia licznych materiałów, z łatami widocznymi na każdym skrawku. Kurtka sięgała mu do połowy tułowia, resztę zakrywając za pomocą przyszytej od spodu purpurowej szaty. Usta zakryte były za maską chirurgiczną, a resztę twarzy wełniana czapka, biała z czerwonymi plamami na całej powierzchni. Wyciągnął swoją rękę, sięgając nią bez żadnego problemu do kapelusza na drugim końcu ławki. Wstał, zakładając ją na głowę Wilsona.

Ich oczy zetknęły się, obaj stojąc naprzeciw siebie. Dostrzegł błysk w błękitnych ślepiach mężczyzny. Zdjął maskę oraz czapkę z twarzy, odsłaniając swoje prawdziwe oblicze.

- Myślałeś, że pozwolę ci uciec? - Casso zaśmiał się szyderczo, spoglądając się na niego z szerokim uśmiechem.

- Umarłeś, widziałem, jak padałeś na ziemię, nie żyjesz. Wynoś się z mojego życia, w tej chwili.

Zamachnął się pięścią na ślepca, lecz trafił tylko w powietrze. Casso uskoczył do tyłu, zanosząc się w śmiechu. Wskazał palcem Wilsona, spinając wszystkie mięśnie twarzy. Zamknął usta, przyglądając się z podniesioną brwią.

- Bogowie zdecydowali, byś przeżył. Ciesz się swoim życiem, póki możesz. Nie spodziewaj się szczęśliwego zakończenia, odkopałeś historię, której żaden człowiek nie powinien usłyszeć. Tym razem, puszczę cię wolno. Twój upór jest godzien podziwu, lecz przed śmiercią cię nie ochroni.

- Idź precz upiorze, już wystarczająco uprzykrzyłeś mi życie po powrocie z tego grobu, jaki wy nazywacie Ressurą.

- Żyj dalej tą myślą, jeżeli zapewnia ci szczęście. Pokazałeś mi, że mam się czego obawiać, a ja w swoim czasie odwdzięczę się za to. Żegnaj panie Hodges i niech Ona ma twą duszę w opiece.

Wycofał się do lasu, znikając między drzewami. Pęknięcia pojedynczych gałęzi dotarły do uszu Wilsona, po czym nastała cisza. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę auta, nie odbierając telefonu, pomimo ciągłych wibracji oraz melodii, która grała nieprzerwanie. Potrzebował ciszy oraz spokoju, choć żadnego z tych elementów nie potrafił znaleźć. Otworzył torbę, pragnąc wyciągnąć z niej klucze do samochodu. Grzebał w niej ręką, aż natrafił na zwinięty papier.

Wyciągnął go, padając chwilę po tym na ziemię. Oparł się o drzwi, patrząc na kartkę. Łzy poleciały mu z oczu, padając wprost na nią. Zwinął ją w kłębek, rzucając daleko przed siebie. Uderzył głową do tyłu, powtarzając w myślach to, co przeczytał. Zagubiona notatka z pamiętnika Coure, w której dziękował Wilsonowi za poświęcenie, jakie jest w stanie wykazać dla ich znajomości. Byli przyjaciółmi, którzy pod ryzykiem śmierci, rzuciliby wszystko, by ocalić drugiego. Data notatki była na dzień przed tym, jak zaginął.

Zaginięcie dr. CoureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz