Pomimo ostrych opadów śniegu, który zakrył ulice Vermo wałami puchu, klinika była przepełniona. Ludzie stali ściśnięci w kolejce, miejsca siedzące zajęte były przez tych, co wywalczyli je chwilę po otwarciu. Każdy wyczekiwał z niecierpliwością, kiedy pojawi się jedyny pracujący lekarz w godzinach porannych. Każdy chciał wiedzieć, gdzie jest doktor Coure.
Obsługa kliniki dołożyła wszelakich starań, by skontaktować się z nim, lecz nie przyniosły one żadnych efektów. Człowiek, który zawsze przychodził do pracy jako pierwszy, nucąc radośnie zasłyszane niegdyś pieśni, znikł im z oczu. Zawsze wychodził jako ostatni, dziękując wszystkim za kolejny cudowny dzień. Nigdy nie wydarzyło się, by był chory, by z jakiegoś powodu musiał opuścić pracę. O tej porze, skorzystałby z przerwy, rozmawiając głośno przez telefon.
Drzwi wejściowe rozsunęły się automatycznie, ciągnąc za sobą powiew lodowatego powietrza. Wszyscy na wznak odwrócili się w ich stronę, wierząc, że zjawił się doktor Coure, opóźniony przez pogodę. Ku wielkiemu niezadowoleniu zebranych, do kliniki wszedł Wilson Hodges, lekarz pracujący w późniejszych godzinach. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że strzepnął śnieg ze swojej kurtki bądź dudnienie butów, gdy próbował je oczyścić. Wrócili do tego, co robili wcześniej, przekrzykując siebie nawzajem, zupełnie jakby miało to odnaleźć doktora.
Próbując zwrócić na siebie jak najmniej uwagi, przeciskał się powoli przez tłum, unikając wzroku innych. Ktoś krzyknął na niego, że powinien wrócić do kolejki. Zasłonił się stojącą obok osobą, znikając z jego oczu. Stanął na samym przodzie, obserwując jak starsza kobieta, opierająca cały swój ciężar na drewnianej lasce narzekała pielęgniarce stojącej po drugiej stronie lady. Ta kiwała tylko głową, zapewniając, że jak tylko zjawi się doktor, to pomoże jej.
- Przepraszam, mogę pani przerwać na moment? - spytał Wilson, wpychając się na sam początek kolejki. - Judy, mamy problem. On znikł, nie odbiera telefonu, w mieszkaniu nikt nie odpowiedział na pukanie.
- Mniejsza z nim, pewnie wyszedł na spacer i zapomniał wsiąść ze sobą zegarka, a telefon zostawił w domu. Masz pacjentów, zajmij się nimi. Jeszcze chwila, a nie będzie, gdzie nogi postawić.
Podała mu księgę ze wpisami oraz długopis. Ruszył do swojego gabinetu, wołając za sobą osobę do środka. Nie miał nic przeciwko pracy o parę godzin wcześniej niż zwykle, zważywszy na okoliczności. Odciągnie dzięki niej umysł od rozmyślań nad tym, co się stało z jego starym przyjacielem.
Wyciągnął z kieszeni telefon, chowając go równie szybko, gdy nie zobaczył żadnego nowego powiadomienia. Skupił się na pacjentce, próbując odrzucić od siebie narastające napięcie. Coure zawsze odbierał od niego, nieważne o której porze, by zadzwonił. Nawet jeśli, odpowiadał w ciągu paru minut.
- Minęła godzina.
- Słucham? Nie, noga boli mnie od rana. - staruszka odparła mu, przyglądając mu się z przekrzywioną na bok głową. - Coś pana gryzie, doktorze?
Przeprosił pierwszym wyjaśnieniem, jakie przyszło mu do głowy. Skarcił się w myślach, za niewypełnianie swojej pracy. Jeszcze paru pacjentów i pójdzie na krótką przerwę. Wtedy spróbuje jeszcze raz skontaktować się z Coure. Westchnął, gdy przypomniał sobie o kolejce w klinice.
CZYTASZ
Zaginięcie dr. Coure
Misteri / ThrillerUwielbiany przez całe Vermo doktor Toubard Coure, geniusz w dziedzinie medycyny, znika niespodziewanie, bez żadnych śladów po nim. W poszukiwanie wyrusza Wilson Hodges, jego najbliższy przyjaciel i jedyna osoba w całym mieście, która przejęła się lo...