Rozdział 8

3 1 0
                                    

- Jak tam żyje się z Norrą? Mało ostatnio o niej mówiłeś. - Toubar Coure krzyknął z kuchni, otwierając ze stukotem szklanych butelek lodówkę. - Chcesz się czegoś napić?

Wilson rozejrzał się po otoczeniu, patrząc z szeroko otwartymi oczami na to, co widział. Był pewien, że przed chwilą leżał na czymś znacząco twardszym, od miękkiego łóżka, na którym Coure pozwolił mu się położyć. Wstał, idąc w powoli w stronę kuchni.

- Herbaty, jeśli mógłbym prosić. - odpowiedział, gdy tylko stanął w progu. - Powiedz mi, czy ja przypadkiem nie uciąłem sobie przed chwilą drzemki?

- Nie, ledwo parę minut temu przyszedłeś do mnie. Położyłeś się, a ja poszedłem do kuchni. Coś jest nie tak?

- Wszystko dobrze, tylko wydawało mi się, choćbym był gdzieś indziej. Blisko, ale nie w twoim mieszkaniu.

- Za dużo masz na głowie, tyle ci powiem. Masz, pij na zdrowie.

Usiadł na krześle, zachęcając go, by postąpił podobnie. Wilson wyjrzał za okno, odwracając się na moment od Coure. Słońce świeciło wysoko na horyzoncie, nie będąc zasłanianym przez żadne chmury. Dwie kobiety wyszły na przebieżkę, pragnąc skorzystać z panującego na dworze ciepła. Chwilę później znikły mu z oczu, gdy wkroczyły pod ogromne dęby, które ciągnęły się wzdłuż ulicy.

Zawędrował wzrokiem na kalendarz tuż obok lodówki. Kartka przewieszona była na grudzień, z ocieplającym zdjęciem morza. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak ktoś tak skrupulatny, jak doktor Coure nie przewiesił jej na odpowiedni miesiąc.

Na lipiec, tak podpowiedział mu rozum. Ugryzł się w język, wstrzymując się przed spytaniem o to, jaka jest dziś data. Nie podobał mu się brak tak podstawowej wiedzy. Postanowił, że poczeka, aż dowie się tego z rozmowy.

Podniósł kubek do góry, biorąc z niego łyk herbaty. Z trudem wstrzymał się, przed skrzywieniem się na jej smak. Była gorzka, intensywna w smaku, znaczące przeciwieństwo owocowych herbat, które tyle razy pił u Coure. Najpewniej zużył całą, jaką miał i nie zdążył kupić nowej.

- Norra ostatnio była dla mnie wyjątkowo miła, wiesz? - powiedział, odkładając kubek na stół. - Wróciłem spóźniony do domu, a ona, zamiast narzekać cały wieczór, robiła wszystko, co w jej mocy, bym się uśmiechnął. Nawet nie pamiętam, dlaczego to zrobiła, musiałem mieć wyjątkowo ciężki dzień w klinice.

Coure zaśmiał się głośno, przecierając ręką łzę. Wilson spojrzał się na niego, mrużąc brwi, nie wiedząc, co go tak rozśmieszyło.

- Wiesz, myślę, że twoje małżeństwo nie musi być ciągłym nieszczęściem. Martwiłbym się o twoje zdrowie psychiczne, gdyby Norra ciągle stała nad tobą narzekając. Czasami, wiem, w jej przypadku brzmi to surrealistycznie, ludzie lubią pokazać swojej drugiej połówce, pozytywne uczucia.

- Ale przecież wróciłem spóźniony, śnieg z moich butów ubrudził całe wejście do mieszkania. - odpowiedział, wstrzymując się przed napiciem się ponownie herbaty. Samo wspomnienie jej smaku odebrało mu chęci do dalszego picia. - Ona nigdy nie odpuściłaby mi tak łatwo wniesienia bałaganu do mieszkania.

- Jednak to zrobiła. Ludzie się zmieniają tak jak i świat. Kto wie, może miała sekret, którego wolała nie wyjawiać? Co, jeśli poprzez bycie tak miłą dla ciebie, ty uniknąłeś grzebania wśród jej spraw?

- A ty kryjesz coś Coure?

Rzucił to mimowolnie, nie skupiając się na tym, co dokładnie powiedział. Część jego umysłu zapłonęła żywo, pragnąc wyciągnąć jak najwięcej informacji na ten temat. Pomysł, że mógł on trzymać sekrety, których nikomu nie wyjawił, wydawała się absurdalna. Znał się z nim tyle lat, był pewien, że znał każdy szczegół na temat życia doktora.

Twarz Coure zbladła, jego oczy nie były w stanie utrzymać skupienia na siedzącej przed nim osobie, przeczesując nieustannie pokój. Wstał, wychodząc z kuchni bez żadnego słowa. Przewrócił ręką kubek herbaty, która wylała się mu na skórę. Nie zwrócił na to uwagi, nawet gdy ta zaczęła ją wyżerać, niczym toksyczna substancja. Wyciągnął z kieszeni klucz, po czym przekręcił zamek w drzwiach biura. Coś uderzyło głucho o ziemię. W mieszkaniu zapadła absolutna cisza.

- Coure, wszystko w porządku?

Podskoczył w miejscu, gdy ciszę przerwał ryk pioruna. Wyjrzał za okno, by dostrzec deszcz, zmywający z ulic dziesiątki kartek papieru, których zawartości nie był w stanie dostrzec. Liście na drzewach zamieniły się w kolorowy bukiet, gdzie większość leżała na ziemi, będąc pochłaniania przez strumyki wody. Ulicą biegł mężczyzna ubrany w czarny płaszcz, trzymając w jednej ręce parasolkę. Wilson przechylił głowę, zastanawiając się, jak pogoda mogła ulec tak nagłej zmianie.

Ruszył ku wyjściu z kuchni, nawołując dalej doktora Coure. Słyszał tylko krople wody uderzające zawzięcie o okna. Pot ściekał powoli z całego ciała, zamieniając jego ubrania w mokre ścierki. Z biura doszedł go dźwięk skrobania o drewno. Przekroczył próg, przechylając głowę na otwarty pokój.

W środku siedziała istota, łudząco podobna do człowieka. Czuł, że widział już ją kiedyś i nie było to przyjemne spotkanie. Siedziała na krześle, nogi podciągnięte pod sam czubek głowy. Jej ręce zwisały do podłogi, drapiąc panele. Ślepia wpatrywały się na stertę papierów zaśmiecających stojące przed nią biurko. W jej oczach nie sposób było dostrzec obłęd, inteligencja, jaka z nich tętniła, przeszyła serce Wilsona zimnem.

Podłoga zaskrzypiała pod naciskiem jego buta. Istota podniosła wzrok na źródło dźwięku, wstając jednocześnie na nogi. Dostrzegł z przerażeniem, że jej głowa niemalże uderzała w sufit, a ręce rozciągały się na szerokość całego pomieszczenia. Jego mały rozmiar utrudniał poruszanie się, lecz był pewien, że nie mrugnąłby, a istota miałaby go w swoich dłoniach.

Przez otwarte okno wleciała kartka papieru, jedna z wielu, co zaśmiecały ulicę. Na niej widniało zdjęcie Coure z podpisem „Zaginiony". Poniżej był długi opis w niezrozumiałym dla Wilsona języku, z jednym zdaniem „Ludzkość nie powinna była wiedzieć o historii ślepców".

Istota, którą przypisał do nazwy ślepiec, przechyliła głowę, otwierając szeroko usta.

- Nie szukaj tego nędznego szczura. Zaginął, a ty podążysz jego śladami, jeśli nie zaprzestaniesz. - powiedział, wypowiadając każde słowo z wielkim trudem, układając powoli litery w całość. - Odejdź, póki możesz człowieku, to twoje ostatnie ostrzeżenie.

Ślepiec rzucił się na niego z rykiem, wyciągając ręce przed siebie. Zakończone ostrymi pazurami dłonie wbiły się w brzuch Wilsona. Krzyknął na całe gardło, zamykając oczy, by nie widzieć tego, co miało nadejść. 

Zaginięcie dr. CoureOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz