Rozdział 17

4.9K 246 111
                                    

Niedzielne południe nie należało do najprzyjemniejszych. Od samego rana krzyki z dołu dochodziły do mojego pokoju. Przez godziny wsłuchiwałam się w kłótnie moich rodziców aż swoją gościną zaszczyciła mnie mama.

— Przyjdź porozmawiać ze mną i ojcem – poprosiła.

– Muszę? – westchnęłam zaspana.

Kobieta stanowczo pokiwała głową. Ledwo podniosłam się z łóżka i podążyłam za nią na dół. Gdy tylko moje spojrzenie zetknęło się z spojrzeniem mojego ojca wiedziałam, że było źle.
Siedział przy stoliku, a jego usta było zaciśnięte w wąską linię.

– Coś się stało? – spytałam.

– Siadaj. – Odsunął krzesło obok niego.

Przysiadłam na nim, a mama zajęła miejsce naprzeciw nas. Mieli wręcz grobowe miny i nie mogłam z nich nic wywnioskować. Zaczęło mnie to przerażać.

– Doszły mnie pewne słuchy – rozpoczął.

– Dostaliśmy wiadomość, że twoje wizyty z Xandrą są cały czas przekładane i nie omawiacie tematów terapii – wyjaśniła za niego Aurelia.

Miałam wrażenie, że zaraz oczy wyskoczą mi z oczodołów.

– Rozmawiamy o stanie mojego zdrowia. Czasem tematy schodzą na inny tor, ale to moja przyjaciółka. – Częściowo skłamałam.

Potrzebowałam bliskich, a nie głupich formułek i masy tabletek, a takie wskazania narzucił właśnie ośrodek psychiatryczny. Nauczyła mnie jak radzić sobie z nerwami i napadami. Przez ten cały rok omówiłyśmy cały ten pieprzony program, który gówno mi dał. Po czasie Xandra pokazała mi swoje sposoby, które ona wcześniej stosowała, bo sama miała problemy, o których nie chciała mówić. Wiedziałam tylko, że przeżyła piekło przez pewnego chłopaka, ale nic więcej nie było mi wiadome. Rozumiałam ją, nie chciała do tego wracać. Jej rady bardziej mi pomogły niż rady lekarzy, o ile mogłam ich tak nazwać. Nie potrzebowałam leczenia, potrzebowałam ludzi... Odkąd zaczęłam spotykać się z... nimi, a szczególnie z nim, radziłam sobie o wiele lepiej. Napady występowały coraz rzadziej, ale nikt tego nie rozumiał. Moi rodzice twierdzili, że nadal byłam chora. Nie byłam chora, byłam zniszczona... i to przez ośrodek, który miał mi podobno pomóc.

– Potrzebujesz leczenia – upierała się.

Leczenia? Kolejnego?

– Znów chcesz mnie zamknąć na rok? – prychnęłam.

– Nie – zaprzeczyła od razu. – Wraz z ojcem stwierdziliśmy, że poprosimy, by Xandre zastąpił ktoś inny – oznajmiła.

Chyba się przesłyszałam. Nie widziałam scenariusza, by rozmawiać z kimś innym o moich problemach. Na początku zaufałam pewnej psycholog, a po wizycie następny tydzień spędziłam zamknięta w izolatce. Prosiłam o zmianę psycholog, po czym przydzielili mi Xandre. To była jedyna ich dobra decyzja w ciągu całego roku.

– Nie ma takiej opcji. – Pokiwałam przecząco głową.

– Kiedy miałaś ostatni napad? – zapytał ojciec.

Tak się mną interesowali, że nawet tego nie wiedzieli. Miałam ochotę się roześmiać im prosto w twarz, ale nie miałam siły na kłótnie.

– Gdy miałam iść na wizytę do Xandry do ośrodka. Azrael mnie zawiózł, a gdy zobaczyłam te więzienie dostałam ataku – powiedziałam, patrząc im w oczy. Miałam nadzieję, że dojrzą w tym spojrzeniu żal.

– Dobrze, że Azrael się zajął tobą. – Matka potarła swoje czoło.

Musiałam pomrugać kilka razy, by upewnić się, że napewno to nie był sen.

Fragile ShadowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz