ROZDZIAŁ 11

5 1 0
                                    

Cayden

Minął już ponad miesiąc od czasu gdy złamałem rękę i Dylan stwierdził, że za kilka dni będzie można już zdjąć gips, bo ręka zagoiła się wyjątkowo szybko. Niestety z tym zbliżały się również egzaminy końcowe.

Codziennie porównywaliśmy swoje notatki z wykładów i wspólnie uczyliśmy się w salonie przepytując siebie nawzajem. Ciągle wprowadzałem nieznaczne poprawki w projekcie jej tatuażu które zatwierdzała lub odrzucała. Była krytyczna, co mi się podobało. Nie wciskała mi kitu, że jest świetnie, podczas gdy jej się to nie podobało.

Zdarzało się, że wracała z nami Iris i siedzieliśmy na podłodze z zeszytami w trójkę, a czasem nawet w czwórkę, gdy Layne'owi się nudziło. Nieustannie musiałem wysłuchiwać próśb Iris, by Lea poszła z nią na imprezę i za każdym razem ta propozycja brzmiała dla mnie coraz lepiej. Byłem ciekaw, jak by się zachowywała w takim miejscu.

Raz w tygodniu, lub raz na dwa jeździliśmy z Dylanem lub Laynem na parking przy boisku i uczyłem ją prowadzić. Powoli, małymi kroczkami, ale szło jej coraz lepiej. Mimo wszystko czekała ją jeszcze daleka droga.

Praca kelnerki ponoć szła jej wyśmienicie, jednak nie miałem okazji by potwierdzić te słowa na własne oczy. Zawsze, gdy proponowałem, że pojadę z nią do kawiarni i dotrzymam jej towarzystwa siedząc grzecznie przy stoliku, ta mnie spławiała i kazała wracać do domu bo, jak to ujęła, znając moje szczęście jeszcze bym sobie krzywdę zrobił.

– Nie, Cayden. Ile razy mam ci to powtarzać? Wróć do domu i tam rób sobie co chcesz. Droga wolna. Możesz rysować, czytać, cokolwiek. O, pobaw się z Kai'em, na pewno będzie szczęśliwy– powiedziała pod uniwersytetem gdy ponowiłem próby przekonywania jej.

– Lea– zacząłem, ale klasycznie nie dała mi dokończyć.

– Nie.

– Proszę.

– Nie– powtórzyła po raz kolejny, tym razem jeszcze bardziej stanowczo.

Skinąłem głową i głęboko westchnąłem. Nie wiedziałem, czemu się jej słuchałem. Może dlatego, że lubiłem widok jej zwycięskiego uśmiechu, gdy odpuszczałem? Cholera wie. Normalnie bym ją zignorował i tam poszedł, ale jakoś nie widziała mi się kłótnia z nią.

Pożegnałem się z nią i poszedłem na przystanek. Gdy tam stałem, przypomniało mi się, jak kilka tygodni temu wspominała, że uwielbia żelki w kształcie miśków. W szczególności te cytrynowe. Pod wpływem impulsu rozejrzałem się dookoła szukając jakiegoś sklepu. Dosłownie naprzeciwko mnie był sklepik osiedlowy. Idealnie.

Przeszedłem na drugą stronę ulicy i ruszyłem do małego marketu. Przeszedłem cały kilkukrotnie w poszukiwaniu działu ze słodyczami. Po pięciu minutach udało mi się go znaleźć. Kucnąłem przed żelkami, które były na dole i starałem się znaleźć takie, w których będzie jak najwięcej żółtych.

W końcu udało mi się wybrać, może z osiem odpowiednich opakowań i podszedłem do kasy. Nie zwróciłem uwagi na kwotę, którą podała kasjerka. Przynajmniej zajmę sobie czymś czas i jednocześnie uszczęśliwię Leę.

Zadowolony z siebie wróciłem do domu pierwszym autobusem, który przyjechał na przystanek. Żelki schowałem do torby i zacząłem przeglądać instagrama. Nic ciekawego się nie działo, więc schowałem go do kieszeni i czekałem na swój przystanek. Nie zawracałem przyjacielowi głowy, bo prawdopodobnie jeszcze spał.

Po wejściu do mieszkania wyciągnąłem sześć misek. Jedną większą oraz pięć mniejszych na każdy ze smaków. Truskawkowy, ananasowy, malinowy, pomarańczowy no i oczywiście cytrynowy. Otworzyłem wszystkie opakowania i wsypałem zawartość do tej największej. I zacząłem rozdzielać.

We'll Be AlrightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz