ROZDZIAŁ 25

55 4 0
                                    

Trzęsłam się jak osika, powolnie stawiając kroki po schodach prowadzących do ośrodka. Ponad tygodniowa przerwa pozwoliła mi nieco uporządkować myśli, lecz teraz cały stres powrócił, gdy stałam przed drzwiami wejściowymi. W zeszłym tygodniu wzięłam wolne, tłumacząc to wymyśloną chorobą, lecz nie mogłam ciągnąć tego w nieskończoność. Potrzebowałam czasu na przemyślenie minionych dni i uporządkowanie w głowie planu na następne. Od czasu nieszczęsnego pocałunku nie widziałam się z nikim z placówki. Alicia kilka razy dzwoniła do mnie, pytając o moje samopoczucie, co za każdym razem skutkowało bólami głowy przez wypowiadane przeze mnie kłamstwa. Źle czułam się z tym, jak kobieta z troską życzyła mi zdrowia, chociaż ja z chorobą nie miałam nic wspólnego. Ciągła wewnętrzna walka pomiędzy tym, co powinnam a tym, co bym chciała, kosztowała mnie wiele nieprzespanych nocy. Końcowo musiałam przyznać przed sobą, że nie byłam na tyle silna, aby powiedzieć prawdę i najpewniej stracić możliwość na dalsze kształcenie w tym zawodzie. Wolałam już katować się wyrzutami sumienia i pluć sobie w brodę, ale zachować tę posadę, niż zaprzepaścić wszystko przez jeden błąd. Wiedziałam, że moja decyzja była daleka od moralnych, ale ważniejsza była dla mnie moja przyszłość i kierowałam się samolubnymi pobudkami. Byłam słabym człowiekiem ? Może i tak, ale tym razem to nie było moim największym zmartwieniem. Zapewne większość ludzi, gdy w grę wchodziłoby ich dobro, postawiłoby na siebie i ratowałoby swój tyłek niż wykazywało się szlachetnymi zachowaniami. Taka była rzeczywistość.

Ile zasad przyjdzie mi jeszcze złamać ?

Budynek sporo przed godziną ósmą świecił pustkami. Zazwyczaj podrzędny personel zjawiał się punktualnie, a niektórzy, którzy mogli sobie na to pozwolić, przychodzili nawet lekko spóźnieni. Jak zawsze rozpakowałam się w pokoju socjalnym i postanowiłam przeczekać tam czas do pory śniadaniowej. Nie wychylałam się przed szereg, aby nie kusić losu. Tak sobie wmawiałam. Czułam ściskający mi się żołądek i wewnętrzny niepokój. Nie byłam dobra w oszukiwanie. Ten stres i poczucie winy mnie wyniszczało, powodowało wahania nastroju i ciągłe poczucie, że zaraz prawda wyjdzie na jaw.

Przecież kłamstwo ma krótkie nogi, ale cicho wierzyłam, że moje nigdy nie ujrzy światła dziennego.

Dopiero po usłyszanych dźwiękach rozmów i stukających o siebie naczyniach, skierowałam się do jadalni, gdzie ze spoconymi rękoma starałam się zachowywać spokój. Czym się teraz stresowałam ? Przecież nikt nie miał o niczym pojęcia, ale ja miałam dziwne wrażenie, jakby każdy, kogo mijałam, patrzył na mnie oceniającym wzrokiem, w którym kryło się moje przewinienie. Zwracałam uwagę na najmniejsze szczegóły, jakby zaraz coś miało się wydarzyć.

- Kogo moje oczy widzą ! - pierwszy dostrzegł mnie Caden, który pochylał się nad stołem i najpewniej wybierał najlepszy składnik do swojego śniadania - Co to za długa nieobecność ? - dodał już znacznie ciszej, kiedy zbliżyłam się do reszty.

- Byłam chora - wzruszyłam ramionami, twardo wpatrując się w jego twarz, byleby tylko nie musieć się rozglądać.

Chłopak w odpowiedzi jedynie baczniej mi się przyjrzał, aż nagle jego twarzy nie rozświetlił błysk zrozumienia. Zmarszczył prawie niezauważalnie brwi, prawdopodobnie nad czymś dumając.

- Wszystko w porządku ? - wyczytałam z ruchu jego warg. Skinęłam jedynie głową i zajęłam swoje miejsce. Siedziałam sztywno z wyprostowanymi plecami, spoglądając na zastawiony jedzeniem stół. Ani mi się śniło coś jeść, bo na samą myśl wszystko rosło mi w środku.

- Hej, Tavia - o swojej obecności przypomniała Cassie, machając do mnie z przeciwnej strony. Obok dziewczyny siedział Devon, skinąwszy jedynie głową na przywitanie.

- Hej, jak nastawienie na nowy tydzień ? - zagadnęłam.

- Dobrze - odpowiedziała brunetka, smarując kanapkę masłem - Chociaż mam nadzieję...

Poisoned MindsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz