14.

100 20 6
                                    

Maple Grove znajdowało się na obrzeżach Nottingham. Przejeżdżając, Danielle widziała most, obok którego kiedyś leżało ciało Celest Ackroyd. Widziała kościół, w którym modliła się w Godzinę Czarownic, oraz rynek, przez który wracała z domu swojego narzeczonego. Wszystko wróciło do niej z podwójną siłą – błędy, jakie popełniła; umowy, których nie powinna była zawierać; pocałunki, które nie powinny były się wydarzyć.

Maple Grove pojawiło się na wzgórzu. Z oddali Danielle mogła ujrzeć palące się świece oraz pochodnie, a blask, jaki wyciekał z okien, zalewał swoją jasnością wszystkie drzewa w okolicy. Powóz zatrzymał się na żwirowej ścieżce tuż za pięcioma innymi powozami stojącymi w kolejce. Danielle nerwowo pocierała dłońmi o spódnicę.

– Poradzisz sobie – szepnęła. – Po prostu wysiądź i idź do drzwi, jakbyś była tu już tysiąc razy.

Gdy powóz zatrzymał się naprzeciwko wejścia, usłyszała przyciszone rozmowy i czyjeś kroki. Paź otworzył jej drzwi, wskazując rezydencję.

Przed drzwiami paliły się pochodnie. Gorąc ognia rozpuszczał śnieg padający z nieba, a muzyka do tańca wymykała się przez zamknięte wrota. W powietrzu unosił się zapach jabłek i cynamonu.

Danielle uniosła spódnicę i weszła po schodach. Buty zaczęły ją obcierać. Poprawiła nieco ułożenie lewej nogi, zirytowana.

– Przeklęte buty – warknęła sama do siebie, usiłując nieco lepiej ułożyć w nich stopy. To obuwie porani jej stopy równie skutecznie jak zrobiłaby to droga pełna szpilek.

Jęknęła ze złością, po czym zmusiła się do opanowania. Wyprostowała plecy, rozłożyła ramiona i spróbowała wziąć normalny wdech, ale było to zbyt problematyczne przez mocno ściśnięty gorset.

Po lewej stronie stał paź, który skłonił się elegancko i wyciągnął rękę, by sprawdzić zaproszenie. Danielle z przyklejonym sztucznym uśmiechem na twarzy podała mu kopertę, w której znajdowało się zaproszenie. Paź zerknął na nie, schował do koperty i skinął głową. Otworzono przed nią ciężkie, grube drzwi.

Boże, udało się! Łyknęli to.

Pierwsze, co zobaczyła, to ogromne drzewo klonowe, rosnące na samym środku korytarza, a nad nim – szklany sufit, przez który można było dostrzec księżyc i ciemne chmury na nocnym niebie. Gałęzie drzewa przyozdobione były karteczkami na kremowych wstążkach, a na każdej znajdowało się pięć pustych linijek. Danielle uniosła rękę i zerwała jedną kartę, domyślając się, że było to miejsce na jej rezerwacje tańca na cały wieczór. Każdy mężczyzna zainteresowany tańcem miał obowiązek wpisać się na listę i czekać na swoją kolej.

Danielle zawiązała kartonik wstążką wokół własnego nadgarstka. Nagle ktoś złapał ją za ramię i pociągnął do siebie. Gest był męski, władczy i agresywny. Danielle poczuła, jak żołądek wywracał jej się do góry nogami.

Już po mnie.

– Znowu tu wróciłaś? – zapytał ktoś ostro.

Odwróciła się i spojrzała prosto w oczy Arthura Lake'a. Ubrany w jasną koszulę i czarną, bogato haftowaną kamizelę, wyglądał jak prawdziwy arystokrata. Jego ciemne spodnie, wykonane z aksamitu, miały szerokie nogawki i luźny krój, a granatowa marynarka ozdobiona była guzikami ze złota.

Zamrugał parokrotnie, a gdy zorientował się na kogo patrzył, poluzował nieco uścisk.

– Danielle?

– Arthurze! Co za niespodzianka!

– Niespodzianka? Panno Hawthorn, ja tu mieszkam.

Wybuchnął przed nią niepohamowanym śmiechem i objął ją ramionami. Tuląc się do niego, wyczuwała w powietrzu zapach wody kolońskiej. Ścisnęła go najmocniej jak tylko mogła, czując, że właśnie tego było jej trzeba.

Okrutne Istoty || Cruel CreaturesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz