Prolog

54 5 0
                                    

Harry Potter był posiniaczony, gdzieniegdzie zadrapany i głodny, kiedy Hagrid wszedł przez wyważone drzwi do zrujnowanej chaty pośrodku morza. Kilka minut przed tym wydarzeniem chłopiec zdmuchnął wyrysowane w grubej warstwie kurzu na kamiennej podłodze świece, mrucząc pod nosem ponure Wszystkiego Najlepszego, doskonale wiedząc, że to nie będzie dobry dzień. Harry takich nie miewał.

Uznał, że w połowie zgniecione ciasto, które Hagrid wyjął z kieszeni płaszcza to najlepsze, co kiedykolwiek jadł, mimo, że było całkiem zwyczajne. Harry wielokrotnie robił lepsze ciasta na przyjęcia ciotki i wuja. Ale cóż, w Harrym Potterze też nie było nic nadzwyczajnego.

Hagrid powiedział mu, że jest czarodziejem i każde dziecko w magicznej Brytanii dorastało, znając jego imię. Dodał, że był niezwykły i Harry niemal mu uwierzył, ale też na długo przed nimi wszystkimi, zrozumiał prawdę.
Zrozumienie nie pojawiło się, kiedy wyjął kamień filozoficzny z odbicia w lustrze, czy gdy jego dotyk spalił twarz profesora Quirrella, ani gdy zabił bazyliszka, czy pokonał Toma Riddle'a, a nawet, gdy odgonił hordę dementorów w wieku trzynastu lat. Nie zrozumiał, jak wyjątkowy jest, nawet nocą w Little Hangleton, kiedy jego różdżka, wbrew wszelkiej logice, połączyła się z różdżką Czarnego Pana. Nie, świadomość przyszła na długo przed tym.
Wracając do różdżki.

Po dniu, w którym Hagrid zabrał go na Ulicę Pokątną, pozostało mu wspomnienie ekscytacji, grozy, niedowierzania i kolorów, kolorów, ruchu i dźwięków. Stworzenia, których nigdy wcześniej nie widział, piszczały i prężyły się w witrynach sklepowych, przedmioty wirowały i brzęczały bez powodu, wszystko wokół niego zdawało się przesiąknięte magią. Najlepiej zapamiętał moment, w którym Hagrid wyjął małą brązową sakiewkę ze skarbca w Banku Gringotta, widok półolbrzyma wracającego ze sklepu zoologicznego z śnieżną sową i jego wizytę u Ollivandera.

Harry poczuł zdenerwowanie, gdy Ollivander przemówił i z trudem zwalczył chęć wiercenia się pod jego intensywnym spojrzeniem. Chłopak miał na sobie mugolskie ubranie, w tym podkoszulkę, która niegdyś służyła Dudleyowi za t—shirt, jednak, kilka rozmiarów za duża, na Harrym wisiała jak na wieszaku. Kiedy oparł się o blat, wzrok Ollivandera spoczął na jego prawym nadgarstku. Spojrzenie było na tyle niepokojące, że Harry szybko wcisnął obie ręce do kieszeni, zabierając je z jego pola widzenia. Kiedy Ollivander zniknął między regałami, chłopiec zerknął na swoją skórę, w poszukiwaniu tego, co przykuło wzrok mężczyzny. Nie zobaczył nic niezwykłego. Miał kościste nadgarstki z zielonkawymi żyłkami widocznymi pod skórą. Nic nadzwyczajnego. Harry Potter nie był nadzwyczajny.

— Zanim odważymy się znaleźć twoją różdżkę, panie Potter, muszę zapytać, co słyszałeś o bratnich duszach?

— Eee... — Harry poświęcił chwilę na zaskoczenie, nim skupił się na tym, po co tu przyszedł. — Nic, proszę pana.

Ollivander skinął głową, jakby się tego spodziewał.

— Kiedy twoja różdżka cię wybierze i połączysz się z nią, uwalniając magię, być może coś pojawi się na twoim nadgarstku, o, właśnie tutaj... — Wskazał miejsce na swoim własnym nadgarstku. — To znak twojej bratniej duszy.

— Może... może się pojawić? — powtórzył Harry, niezadowolony z niejasnego sformułowania.

— Znaki bratnich dusz pojawiają się, gdy tworzy się idealnie dopasowana para. Jeśli masz szczęście i jesteś brakującą połówką, gdy po raz pierwszy rzucisz zaklęcie, zarówno tobie jak i bratniej duszy pojawi się znamię. Jeśli masz pecha, to ty będziesz czekał na swoją drugą połówkę.

Harry skinął głową, słuchając go uważnie.

— Co robi ten znak? Jak wygląda?

Ollivander uśmiechnął się krótko, lekko wykrzywiając wargi, przez co wydał się Harry'emu nieco mniej przerażający.

Dwa Słowa Zielonym Tuszem | Tłumaczenie | HarrymortOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz