13

281 62 4
                                    


Zostałem z kamerdynerem i ojcem, który podążył w stronę wyłożonego pluszem szezlonga. Służący bez rozkazu nalał mu ulubionej brandy, a on rozwalił się na leżance, eksponując przede mną owłosienie na klatce piersiowej.

Czekałem na połajankę.

– Kim jest Derek Deville? – zapytał upijając łyk podanego mu trunku i lustrując mnie wzrokiem znad kieliszka.

Dziwne. Przybyłem tu z nastawieniem na atak, tymczasem burmistrza naszło na sprawdzanie mojej wiedzy z historii naszego miasta. Poczułem dezorientację. Naprawdę nie chodziło mu o moje dzisiejsze zachowanie względem Sheri? To wydało mi się więcej niż podejrzane. Musiałem być czujny.

– Był poprzednim burmistrzem jeszcze przed moimi narodzinami, ale go pokonałeś i wygnałeś z Tucson – wyrecytowałem to, co wiedziałam z wielokrotnych opowieści najstarszych stażem podwładnych ojca.

– To przeszłość – skomentował. – Ja pytam cię o teraźniejszość.

Zmieszałem się.

– Obecnie nie mam o nim żadnych wieści – stwierdziłem, zgodnie z prawdą.

Zirytowałem go. Tylko jeszcze nie wiedziałem czym, bo w tym momencie ojciec zamachnął się i rzucił we mnie kieliszkiem. Zwinnie uskoczyłem, unikając uderzenia. Szkło rozbiło się o kamienie posadzki. Kamerdyner rzucił się do zbierania resztek z ziemi, a ojciec wybuchnął:

– Jak możesz, kurwa, nic o nim nie wiedzieć?! Patałachu! Debilu! Twoją rolą jest czyszczenie miasta i mojego otoczenia z niepożądanego elementu, ale ty się obijasz, nierobie!

Zmarszczyłem brwi. Jego wrzaski nie robiły już na mnie wrażenia. Znałem jego możliwości. Był bliski furii, ale na moje szczęście furia to jeszcze nie była.

– Robię, co mi każesz – odpowiedziałem spokojnie, bo podniesiony ton mógł tylko rozjuszyć bestię. – Każdy twój rozkaz jest wykonany, zgodnie z twoim życzeniem, ojcze. Jeśli w czymś ci uchybiłem, to nieświadomie, za co przepraszam już teraz. Musisz mi jednak powiedzieć co zrobiłem twoim zdaniem źle, bym mógł się poprawić,

– Ile masz lat, patałachu?! – odpowiedział mi wrogi krzyk.

– Dwadzieścia osiem – odparłem, choć przecież ojciec doskonale znał mój wiek, bo tuż po moich urodzinach zmarła jego ukochana żona, a moja matka.

– Masz dwadzieścia osiem lat, a nadal zachowujesz się jak mała dzidzia i jak mała dzidzia wymagasz prowadzenia za rączkę – warknął.

Nie skomentowałem jego słów. Dyskusja z nim była zbędna. I choć skręcało mnie wewnętrznie z powodu niesprawiedliwości, z jaką wciąż bezzasadnie spotykałem ze strony ojca, tłumiłem wściekłość i żałość w sobie, bo wiedziałem, że ich okazywanie i tak na nic się nie zda. Ten człowiek był pozbawiony empatii i ponoć była to moja wina – wina mordercy własnej matki.

– Deville wrócił do Tucson, ale nie z podkulonym ogonkiem, jak wtedy, gdy go stąd wykurzałem, a potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej – dodał burmistrz, wykorzystując moje milczenie. – Nie podoba mi się to. W moim mieście nie ma miejsca dla tego człowieka. On i jego ludzie niewątpliwie coś knują, a przecież w przyszłym roku wybory. Byłem pewny, że nic mi nie zagrozi i jak co roku zostanę wybrany bezproblemowo na kolejną kadencję. Pojawienie się mojego wroga tuż przed tym wydarzeniem, z całą pewnością nie jest przypadkowe, a ty, jako mój najwierniejszy pies, powinieneś już dawno być w temacie. To nie ja powinienem informować cię o ich powrocie, a ty mnie, bo od tego cię mam, tłuku!

Zacisnąłem dłonie w pięści do granic wytrzymałości. Ból sprawił, że przestałem myśleć o rozwaleniu tego tłustego padalca. W Tucson uchodziłem za Króla Miasta. Byłem jego panem, mogłem robić co chciałem z jego mieszkańcami, bo każdy się mnie bał, a przez to i szanował, ale we własnym domu rodzinnym byłem nikim i ten fakt był dla mnie nie do przyjęcia, a im starszy się robiłem, tym ciężej było mi ten stan rzeczy aprobować.

– Moi informatorzy zawiedli – bąknąłem.

– Nie, kurwa, nie oni zawiedli, a ty! Powiedz to głośno, Tristanie, to ty zawiodłeś moje zaufanie w ciebie jako mojego jedynego następcę. – Wskazał na mnie oskarżycielsko palcem ozdobionym rodowym sygnetem.

Wbiłem sobie paznokcie tak mocno w wewnętrzną część dłoni, że jutro na pewno w tych miejscach będę mieć rany.

– Wybacz mi, ojcze – stwierdziłem, opuszczając głowę w geście rzekomej skruchy, a faktycznie po to, by nie patrzeć na potwora przede mną. Polemika tylko, by go nakręciła i dała mu dodatkowe argumenty przeciwko mnie, lepiej było więc markować poczucie winy.

– Masz się tym zająć, Tristanie – huczał. – Masz wybadać jakie są intencje starego Devilla. Derek zawsze był szczwanym lisem, muszę wiedzieć co kombinuje, skoro ośmielił się wrócić z banicji, w dodatku otoczony przez armię wyszkolonych przydupasów. A że ty jesteś moim przydupasem, zlecam ci zajęcie się tym palącym problemem. Wrogowie Stillerów nie mogą się szarogęsić w Tucson, kapujesz, imbecylu?

– Jak powiedziałem, zrobię co w mojej mocy, aby wypełnić twoje rozkazy – oświadczyłem przykładając dłoń do serca w geście przypieczętowania swoich słów.

– Mam nadzieję – mruknął już spokojniej, wyraźnie udobruchany moją spolegliwością. – Jesteś moim synem i moim następcą. Nikt nie może nastawać na twoją schedę. Musisz o nią dbać.

– Tak zrobię – przytaknąłem.

– I jeszcze jedno – dodał. – Mam wieści, że wraz z Devillem wrócił duch przeszłości, którego tu nie chcę, a którego bezskutecznie szukałem.

– Kto taki? – zamarkowałem ciekawość.

– Niejaki Paul Arcans. Najwierniejszy sługa twojej matki. Facet w przeszłości narobił mi niezłego bigosu. Ktoś go widział jednak ostatnio w dzielnicy biedoty. Wyślę ci za chwilę jego rysopis i fotki. Gdy go zobaczysz, sprzątnij go. Tylko dyskretnie. Nie chcę, by ktoś nas łączył z jego śmiercią, bo już wystarczy mi stary Deville i problemy, jakie z nim wracają. Więcej nie zniosę.

– Zajmę się tym typem – oznajmiłem usłużnie.

– Świetnie – oświadczył wreszcie ukontentowany. – Teraz możesz odejść, bo chyba ci spieszno. Z tego co wiem, że Maya, córka senatora Greena, chce dziś z tobą imprezować. Wpadłeś jej w oko. To niezła partia. Powinieneś rozważyć poważniejszy związek z kimś takim jak ona. Piękna, wykształcona, a nade wszystko z dobrego domu. Dwadzieścia osiem lat zobowiązuje. Czas się ustatkować. Myślę, że już czas najwyższy, byś znalazł sobie stałą partnerkę. Do trzydziestki powinieneś się ożenić. Czekam na wnuki, krew z mojej krwi i moich następców.

Zagryzłem wargi, by nie wypowiedziały czegoś, czego bym potem mógł żałować. W ostatecznym rozrachunku dobrze się stało, że Deville wrócili do miasta. Przynajmniej będę zajęty i już ja się postaram, by trwało to tak długo, by matrymonialne plany ojca względem mnie legły w gruzach.

Skłoniłem się przed nim i bez słowa podążyłem w stronę wyjścia z basenu. Przemierzyłem całą trasę wiodącą z apartamentów ojca do mojej części rezydencji jakby nic się nie stało, dopiero gdy zostałem sam w swoim ogromnym salonie, dałem upust emocjom. Ze złością chwyciłem za wielki wazon z kwiatami i rzuciłem nim w jedną z kolumn podtrzymujących antresolę ulokowaną nad pomieszczeniem.

Potwór!

Niesprawiedliwy, pozbawiony serca, nienawistny potwór!

Król MiastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz