14

216 77 10
                                    

Och, ależ byłem wściekły. Udawanie potulnego źle na mnie wpływało. To nie byłem ja. To nie były moje emocje. Prawda była tak, że nienawidziłem ojca całym sercem, ale nie mogłem tego wyartykułować. Niestety miałem wrażenie, że im byłem starszy, tym niechęć ojca do mnie narastała, podobnie do toczącej go choroby umysłowej. Byłem jednak od niego zależny. Wszystko co miałem, zawdzięczałem jemu. Powinienem rzucić to wszystko i uciec jak najdalej od Tucson, ale to nie było łatwe. Po pierwsze przywykłem do swojej pozycji Króla Miasta i wysokiego poziomu życia, po drugie zaś wpływy ojca sięgały daleko poza to miasto. Bez problemu, by mnie znalazł, a wtedy spotykałaby mnie okrutna kara, bo burmistrz najbardziej na świecie brzydził się zdradą. Ucierpiałbym nie tylko ja, ale i wszystkie bliskie mi osoby, a tego nie chciałem. Byłem więc jego niewolnikiem, królem jedynie z pozoru i musiałem ślepo wykonywać jego rozkazy, bez względu na to, co myślałem i czułem.

Że też burmistrz nie był dla mnie kimś obcym, że też musiał być moim ojcem. Na obcego nie zawahałbym się podnieść ręki. Na ojca – nigdy. Wystarczało, że byłem winny śmierci matki. Drugiego rodzica nie chciałem mieć na sumieniu i tak zjadały mnie wyrzuty sumienia, że zabiłem mamę przychodząc na ten świat. Ojciec skutecznie ugruntował je we mnie, od urodzenia wbijając mi do głowy, że nie żyła przeze mnie. Nie zniósłbym więcej poczucia winy. Wystarczało mi to, które towarzyszyło mi do najmłodszych lat.

Musiałem jednak jakoś poradzić sobie z negatywnymi emocjami, które buzowały w moim ciele, dlatego postanowiłem zniszczyć coś jeszcze. Już miałem chwycić za popiersie antycznego boga, które stało obok roztrzaskanego przed chwilą wazonu, gdy nagle dostrzegłem leżącą obok niego teczkę opatrzoną opisem Sheri Brooks, którą zostawił tu najwyraźniej pod moją nieobecność jeden z moich ludzi. Jej widok sprawił, że momentalnie porzuciłem plan demolki.

Wziąłem dokumenty do ręki i udałem się na kanapę, na której wcześniej oddawałem się zakazanej w tym domu lekturze. Teraz także zamierzałem czytać, ale akta, które ciekawiły mnie nawet bardziej niż książka. Kazałem sprowadzić je dla siebie, aby dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie, która zrobiłam na mnie piorunujące wrażenie.

Otworzyłem teczkę i wyciągnąłem z niej akta, które miał założony każdy mieszkaniec naszego miasta, po czym sięgnąłem po kwestionariusz osobowy, do którego było dołączone zdjęcie szatynki. Ponieważ była to fotografia portretowa, nie widać było na niej kalectwa, a ja nie mogłem zaprzeczyć, że gdyby nie chore ciało, dziewczyna byłaby naprawdę ładna. Zdecydowanie w moim typie urody...

Musiałem się zdyscyplinować. O czym ja myślałem? Ona była chora, połamana. Okej, walnęła mnie w jaja niczym wyrafinowana wojowniczka i odważnie stawiła mi czoła, jak nikt w tym mieście, ale nie mogłem zapominać, jak naprawdę wyglądała. To nie była partia dla mnie, a jedynie zabawka. Pupil dla rozładowania nudy i ktoś, z kim zamierzałam po prostu pogadać o literaturze. Nic więcej nie wchodziło w grę. Zapłaciłem za nią hojnie księgowym burmistrza i teraz ona miała spełniać moje kaprysy, ale na pewno nie seksualne.

Ja i kaleka?

Absurd!

By odegnać dziwne myśli, zacząłem czytać.

Imiona: Sheri Anne.

Nazwisko rodowe: Brooks.

Wiek: dwadzieścia osiem lat.

No proszę. Moja rówieśniczka!

Dzieciństwo: jako niemowlę znaleziona na progu kościoła świętego Cyryla z Aleksandrii, adoptowana, rodzice biologiczni nieznani, rodzice adopcyjni: Anne i Jonathan Brooksowie, nie żyją. Wychowywana przez adopcyjną babcię, matkę Jonathana Brooksa – Gretę Brooks.

No proszę, ta dziewczyna naprawdę wiele przeszła, stwierdziłem przerywając na moment lekturę. Nie dość, że była chora, to jeszcze została porzucona, a potem zły los odebrał jej adopcyjnych rodziców. Złapałem się na tym, że czuję coś na kształt współczucia...

Ja? Król Miasta? Chyba mnie przygrzało dzisiejsze słońce, ewentualnie to kwestia nerwów, które zaserwował mi burmistrz, bo innego wytłumaczenia na ten nienaturalny stan rzeczy nie miałem.

Stan cywilny: panna.

I dobrze. Uśmiechnąłem się do siebie mimowolnie.

Majątek: Kawowa rozkosz – kawiarnia i cukiernia przy North 7th Avenue, siedemdziesiąt pięć tysięcy dwieście osiemdziesiąt osiem dolarów na koncie w Bank of America, działka – czterysta pięćdziesiąt cztery metry kwadratowe w Catalina State Park, złoty zegarek Cartier, pamiątka po adopcyjnej babci, warty dwa tysiące osiemset trzydzieści osiem dolarów i dwadzieścia dwa centy...

Dalej leciała lista rzeczy, które należały do Sheri. Niewiele tego było, bo dziewczyna nie była bogata. Nie miała nawet własnego mieszkania – wynajmowała maleńkie lokum w dzielnicy biedoty. Jej kawiarnia dopiero od niedawna przynosiła zysk. Śmierć opiekunki była poniekąd zabawieniem dla tego lokalnego biznesu, który dziewczyna zaczęła podnosić z upadku. A więc mimo młodego wieku była obrotna i miała głowę na karku. Podobało mi się to. Nie była pustakiem, jak większość lasek z Tucson.

Przebiegłem tekst wzrokiem, gdy trafiłem na coś, co mnie zainteresowało. W skład majątku Sheri wchodziła biblioteczka.

BIBLIOTECZKA!!!

Wow. A więc miałem nosa biorąc tę dziewczynę na własność. Jednak miała coś więcej prócz ładnej buzi i bojowniczego charakteru do zaoferowania. Dobrze ją rozpracowałem.

Zadowolony z siebie wróciłem do lektury.

Biblioteczka składa się z ponad pięciu tysięcy tomów obejmujących zarówno pozycje klasyczne, jak i współczesne. Ponad połowa zbiorów znajduje się w Kawowej rozkoszy, reszta ulokowana jest w mieszkaniu wynajmowanym przez Sheri Brooks przy ulicy...

Pięć tysięcy książek... I ja nigdy nie byłem w tej kawiarni?! Nawet nie wiedziałem o jej istnieniu, bo jej właścicielki były od zawsze bezproblemowe. Płaciły na czas. Moja ingerencja nie była więc konieczna, a ich lokal nie należał do luksusowych, więc nie był modny ani znany, bym chciał w nim bywać.

Pragnąłem przeczytać coś więcej o intrygującej mnie dziewczynie, ale ku mojemu zdumieniu reszta jej akt została ocenzurowana i opisana jako informacje poufne, a więc takie, do których dostęp mógł mieć jedynie sam burmistrz.

Zmarszczyłem brwi.

Informacje poufne? O co tu chodziło? Dlaczego ojciec kazał w ten sposób oznaczyć życiorys kompletnie randomowej dziewczyny? Co się w nim kryło, że stanowiło aż taką tajemnicę, czyniąc w moich oczach Sheri jeszcze cenniejszą i jeszcze bardziej atrakcyjną?

Musiałem to odkryć i właśnie dlatego postanowiłem, że jutrzejszą popołudniową kawę wypiję właśnie w Kawowej rozkoszy, bez względu na to, że wcale nie lubiłem tego napoju...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: a day ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Król MiastaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz