Brooklyn
Leżeliśmy w ciszy przez kilka minut. Moja głowa spoczywała na piersi Justina; słuchałam bicia jego serca, a jego palce przesuwały się w górę i w dół mojego kręgosłupa. Po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni, czułam się spokojna. Wreszcie wszystko było na swoim miejscu - mam nadzieję, że już na dobre - wreszcie byłam tam, gdzie chciałam być: z Justinem. Czułam, jak ogromny kamień spadł mi z serca, przez co byłam w stanie normalnie oddychać, bez niepokoju ściskającego mój żołądek. Najgorsze mam za sobą, jedyne co teraz pozostało, to jakoś powiedzieć to Ryanowi. Co, gdyby o tym pomyśleć, mogło być ta najgorszą częścią. Westchnęłam mimowolnie, powodując na skórze Justina gęsią skórkę, gdy uderzył w nią mój gorący oddech. Spojrzał na mnie z góry, ze swojej leżącej pozycji. Łóżko nie było na tyle szerokie, abyśmy zmieścili się oboje leżąc na plecach (co wcale mi nie przeszkadzało, szczerze mówiąc).
- Wszystko w porządku? - Zapytał, jego orzechowe oczy zwęziły się w strachu, że zmieniłam zdanie i uważam, że to był błąd. Tak dobrze potrafię czytać z jego wyrazu twarzy, tylko wtedy gdy pozwala sobie zdjąć maskę.
- Tak - skinęłam głową, kładąc brodę na jego mostku, by łatwiej mi było spojrzeć mu w oczy. Jego ręka zatrzymała się na dolnej części moich pleców. - Po prostu myślę o tym, jak powiem mojemu bratu, że się pogodziliśmy.
Przygryzłam wargę, kiedy rysy jego twarzy rozluźniły się.
- Nie mów mu - powiedział krótko Justin, jakby łatwo było ukryć coś przed osobą, która dowiadywała się o wszystkim nawet, gdy nie było jej w mieście.
- Muszę. To znaczy, on i tak się dowie prędzej, czy później - schowałam kosmyk włosów za ucho, podnosząc się na łokciach tak, że moja twarz zawisła teraz nad twarzą Justina.
- Dla mnie "później" brzmi lepiej - mruknął cicho, odwracając wzrok.
Przewróciłam figlarnie oczami, przewidziawszy jego odpowiedź i pokręciłam głową.
- Coś wymyślę - powiedziałam, nie wiedząc, czy starałam się przekonać Justina, czy siebie. W każdym razie, nie miałam innego wyboru, niż wymyślić jakiś plan.
- Skoro wykonujesz kilka rzeczy jednocześnie - Justin zaczął przesuwać dłoń na mój tyłek - możesz mnie także pocałować, prawda?
Zachichotałam, pozwalając mu się pocałować. Droczyłam się z nim krótkimi buziakami, zanim zdołał uchwycić swoimi ustami moją dolną wargę. Jęknął dziecinnie, ponownie ciągnąc mnie w dół, przenosząc obie dłonie na moją talię. Uśmiechnęłam się złośliwie, patrząc w jego piękne oczy. Byłam zahipnotyzowana kolorami, które się w nich odbijały z powodu zachodzącego słońca. Nawet nie wiedziałam, że już tak późno.
- Jesteś taki piękny - wyrwało mi się, kiedy obserwowałam jego nos, pełne, kształtem przypominające serce usta i cienie rzucane przez jego rzęsy. Przejechałam palcem po jego szczęce, w stronę uroczego pieprzyka pod lewym okiem i w dół na małą bliznę na drugim policzku.
Justin roześmiał się rozbawiony.
- Co?
Zamrugałam, zaskoczona dźwiękiem i zdenerwowana, że przerwał moją kontemplację.
- Co "co"?
- Nie możesz mówić, że jestem piękny. Jestem facetem - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - To dziewczyny są piękne, zwłaszcza ty.
Zanim zdążyłam zaprotestować, przewrócił nas tak, że znów był nade mną, spoglądając na mnie ze szczerym uśmiechem.
- Bardzo, bardzo piękna - dodał, składając delikatne pocałunki na moim czole, nosie policzkach i w końcu na ustach, gdzie zatrzymał się na dłużej.
Zachichotałam podczas pocałunku, zarzucając mu ręce na szyję, by przysunąć go jeszcze bliżej siebie. W moim brzuchu znów wybuchły motylki, a wszelkie obawy zniknęły raz jeszcze i jedyne na czym mogłam się skupić, to usta Justina idealnie pasujące do moich. W chwilach takich jak ta zaczynałam się zastanawiać, czy byłabym w stanie żyć bez niego. Nie minął nawet tydzień, odkąd pocałowałam go po raz ostatni, a wciąż nie mogłam się tym nacieszyć. Trzymałam go blisko siebie, bawiąc się jego włosami i przesuwając językiem po jego wardze. Z początku smakował marihuaną - przez co czułam się naprawdę winna - bo ja byłam powodem, przez który zapalił - ale teraz nie było już czuć zioła. Nasze nogi były splątane i czułam jego dłonie na swoich biodrach. Zbyt szybko i ku mojemu zaskoczeniu, Justin się odsunął, mając zamknięte oczy i próbował złapać oddech. Zmarszczyłam brwi, również ciężko oddychając. Kiedy je w końcu otworzył, powiedział.
- Uwierz mi, nie mam nic przeciwko kontynuowaniu tego, ale mama i Jaxon mogą być tu lada chwila, a wątpię, byś chciała, by nas tak zobaczyli.
Zarumieniłam się na tę myśl. Nie, dziękuję.
Justin uśmiechnął się porozumiewawczo i po cmoknięciu moich ust po raz ostatni, wstał, by się ubrać. Szybko założyłam swoją bieliznę i dżinsy, które znalazły się na niedbałej kupce na podłodze obok łóżka. Miałam już zakładać koszulkę, gdy ujrzałam plecy Justina. Schylił się, by zawiązać swoje buty, dając mi dobry widok na czerwone kreski, ciągnące się od łopatek w stronę kręgosłupa. Skrzywiłam się. To na pewno musiało boleć, szczególnie w okolicach tatuażu. Niemal mi się wydawało, że rdzenny Indianin gapi się na mnie z lewej łopatki Justina.
- Co jest nie tak z moimi plecami? - Justin spojrzał na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, prawdopodobnie dlatego, że wyraz mojej twarzy był identyczny.
Spojrzałam w dół na swoje paznokcie. Były długie, ale nie aż tak. W ramach pocieszenia Kelsey zabrała mnie do manikiurzystki dwa dni temu, więc były idealnie spiłowane. Zamiast cokolwiek wyjaśniać, odrzuciłam koszulkę i skinęłam na Justina, by poszedł ze mną do łazienki. Kiedy tam się znaleźliśmy, ustawiłam go tak, że stanął plecami do lustra. Odwrócił głowę w stronę swojego odbicia, jego oczy powiększyły się, gdy zobaczył czerwone kreski, które tam zostawiłam.
- Bardzo cię przepraszam - powiedziałam, przygryzając policzek od wewnątrz, przenosząc wzrok to na jego plecy, to na odbicie w lustrze. Jestem pewna, że zaczerwieniłam się z zakłopotania.
Justin roześmiał się rozbawiony.
- Nie martw się, księżniczko. Miewałem gorsze - mrugnął do mnie bezczelnie i ruszył w stronę pokoju.
Sapnęłam, idąc za nim. Krew się we mnie zagotowała na myśl o innej dziewczynie wbijającej paznokcie w jego skórę, oznaczając go. Oznaczając to, co było moje. To znaczy, skoro Justin mógł mówić, że jestem jego, to ja też mogłam, prawda?
- Czy to wyzwanie? - Zapytałam, stojąc w samych dżinsach i staniku, z rękami na biodrach i zmrużonymi oczami.
- A co? Jesteś zazdrosna? - Zapytał Justin, zakładając swoją czarną koszulkę na szelkach.
- A ty byłbyś zazdrosny, gdybym ci powiedziała, że Nate kiedyś zostawił na mojej szyi malinkę dwa razy większą od twojej? - Uniosłam brwi, wracając myślami do dnia, w którym musiałam nałożyć tonę makijażu, aby ukryć fioletowy siniak na szyi, którym oznaczył mnie Justin. Byłam pewna, że od tamtej chwili był bardziej ostrożny.
Justin uśmiechnął się łobuzersko, teraz w pełni świadomy, że rzeczywiście byłam w pewnym sensie, tak jakby troszeczkę zazdrosna i oczywiście go to bawiło.
- Nie, pomyślałbym, że kłamiesz. Ale zawsze mogę odświeżyć twoją pamięć, jeśli chcesz, wiesz, jeśli chodzi o prawdę - zasugerował z pewnością siebie, oblizując usta, po czym zbliżył się do mnie.
- Och, nieważne - skrzywiłam się i wyrzuciłam teatralnie ręce w powietrze. On zawsze wygrywa tego typu kłótnie.
Justin zachichotał, kiedy przykucnęłam by ponownie podnieść z podłogi swoją koszulkę, którą od razu chciałam w niego rzucić, ale się rozmyśliłam. Kiedy włożyłam również swój kaszmirowy sweter, usłyszałam jak Justin zagrzechotał czymś, a potem odwrócił się twarzą do mnie. Trzymał w dłoni niebieskie pudełeczko, które otworzył. Pojedyncze foliowe opakowanie spoczęło na jego otwartej dłoni.
- Myślałaś kiedykolwiek o przejściu na pigułki? To gówno jest drogie i to nie to samo co prawdziwy seks - spoglądał na prezerwatywę, jakby była przyczyną jego obecnych problemów. O Boże, co miała znaczyć ostatnia część zdania? Nie to samo, co prawdziwy seks?
Wydałam z siebie coś, co brzmiało jak niedowierzający, niekomfortowy śmiech.
- Skoro uważasz, że moja mama wiedząca o tym, że uprawiam seks to dobry pomysł, nie, nie przeszło mi to przez myśl.
Justin wzruszył ramionami.
- Ona nie musi wiedzieć.
- Owszem, musi - czułam się tak, jakbym tłumaczyła to małemu dziecku. - Niespecjalnie mogę umówić się na wizytę u ginekologa za jej plecami - skrzywiłam się. Nie chciałam iść do ginekologa, koniec kropka.
- To nie byłoby konieczne. Założę się Sam mogłaby pójść z tobą do jednego z tych ośrodków, gdzie dają darmowe pigułki i nie zadają pytań - powiedział Justin, wkładając prezerwatywę z powrotem do pudełka, a następnie pudełko do szuflady w szafce nocnej.
- Nie powiedziałabym, że te tabletki są niezawodne, biorąc pod uwagę, że Sam jest w ciąży - prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.
Wtedy do mnie dotarło, że powiedziałam coś, co miałam trzymać w tajemnicy - dotąd szło mi całkiem dobrze... Przyłożyłam dłoń do ust, wciągając głośno powietrze. Cholera.
Justin zachichotał.
- Wiem, że Sam jest w ciąży, Brooke. Mam ci przypomnieć, że Mike jest moim przyjacielem od bardzo dawna?
- Cóż, nigdy nie dałeś mi do zrozumienia, że wiesz - uniosłam ręce w geście obronnym, łapiąc swoje buty z podłogi i siadając na łóżku, by je założyć.
- Bo nie wiedziałem, że ty wiesz.
- Ja też nie wiedziałam, że ty wiesz.
Przez sekundę patrzyliśmy na siebie, zanim wybuchnęliśmy śmiechem z powodu dziwności tych słów.
- Nieważne, ja mogę kupić prezerwatywy, jeśli chcesz. Nic wielkiego - powiedziałam od niechcenia, choć pomysł zapytania sprzedawcę o paczkę prezerwatyw był na tyle upokarzający, by moje policzki zrobił się czerwone. Ale wszystko było lepsze, od tej metody antykoncepcji, której użyła Sam.
- Nie wezmę pigułek z jakiegoś taniego Centrum Planowania Rodziny, by skończyć z ciążą w wieku siedemnastu lat, dzięki - dodałam, kiedy wstałam z łóżka, zdobywając kilka centymetrów więcej po założeniu moich botków.
- Uwierz, mi też nie podoba się wizja bycia ojcem w tym wieku - Justin podał mi rękę, posyłając mi spojrzenie, które wyraziło jego jego brak gotowości do nieprzespanych nocy, pieluch, mleka i wymiotów.
- Dokładnie - powiedziałam, chwytając jego dłoń i odrzucając włosy do tyłu.
**
Kiedy dotarliśmy z Justinem na ulicę, zrobiło się już ciemno kilka ulicznych lamp rzucało żółtawą poświatę na chodnik i ciemne budynki. Powietrze było zimne, pewnie w nocy był mróz, a ja musiałam nalegać, by Justin założył kurtkę na swoją bluzę. Potarłam jego dłonie swoimi w rękawiczkach, pomimo jego niecierpliwego spojrzenia, które mi posłał. Wiedziałam, że chciał wyglądać, jakby mu nie było zimno, ale to było kłamstwo. Musiało mu być zimno albo miał jakąś nadprzyrodzona moc odporności na chłód w stylu Edwarda Cullena, której wszyscy wiemy, że nie posiadał.
Justin zaproponował, byśmy skręcili do parku, gdzie najprawdopodobniej znajdowali się jego przyjaciele. Mimo, że chciałabym być szybko w domu, pomysł wydawał mi się z początku fajny. Do momentu, gdy przypomniałam sobie, że prawdopodobnie połowa z nich mnie nienawidzi za to, że Justin w ciągu ostatnio dni był "chodzącym nieszczęściem".
Dziwnym trafem - nie było tam nic, oprócz krzaków, zardzewiałych huśtawek, boiska do koszykówki - park był pełny ludzi. Minęliśmy grupkę dzieci bawiących się w chowanego. Jazmyn również tam była pijąc z przyjaciółmi coś, co miałam nadzieję, że było Colą. W końcu znaleźliśmy paczkę Justina przy boisku do koszykówki - które chyba było miejscem ich spotkań - a każdy z nich trzymał z nich piwo i blanta. Na początku widok ten był dla mnie szokiem, ale teraz wydawał mi się czymś normalnym. Kto by pomyślał, że zaprzyjaźnię się z większością tych osób?
Justin puścił moją dłoń, gdy zbliżyliśmy się do jego przyjaciół, witając się z nimi w ten dziwny sposób, znany tylko im. Wydawali się poczuć ulgę widząc go znów z uśmiechem - po raz kolejny poczułam się winna za każdy dzień który spędził na martwieniu się.
Will przywitał mnie uściskiem - dzieciak był naprawdę kochany, próbując udawać fajnego przez kumplami - reszta skinęła na mnie głowami, Mike i Luke uśmiechnęli się na mnie. Widziałam, jak Justin odmówił jointa, którego trzymał Tyson. Uśmiechnęłam się w duchu.
Tyson pomachał do mnie. I nie był sam.
- Kelsey! - Zawołałam, podchodząc do niej. Ukryła się za swoim chłopakiem.
- On mi kazał to zrobić, przysięgam! - Pisnęła, zanim zdążyłabym oskarżyć ją o potajemne wrzucanie rzeczy do mojej torebki i ukrywanie czegoś z moim chłopakiem.
Zmarszczyłam brwi, chociaż nie byłam na nią zła, po prostu cieszył mnie widok jej przerażonego spojrzenia. Tyson się zaśmiał, przytulając ją opiekuńczo do swojego boku.
- Och, ale z ciebie tchórz, Kels - powiedziałam złośliwie. Wystawiła mi język, ujawniając tym swoją dojrzałość.
Usłyszałam za sobą kroki i inny głos.
- Widzę, że mnie posłuchałaś.
Odwróciłam się, by zobaczyć Sameerę. Justin znów był przy moim boku, wsuwając rękę na moją talię.
- Czego miała posłuchać? - Zapytał. Nie powiedziałam mu o tym, co powiedziała mi przez telefon.
- Mojej rady. Uprzejmie poprosiłam ją, aby naprawiła cokolwiek się między wami popsuło. Tylko dla twojego szczęścia, Justin - prawie wyglądała na niewinną, gdy zatrzepotała rzęsami.
Justin posłał jej rozpaczliwe spojrzenie, krzyczące "dlaczego to zrobiłaś?"
- Tak, jeśli uprzejmym nazwiesz grożenie spraniem mojego białego tyłka - odparłam, cytując jej własne słowa.
Justin otworzył usta w oszołomieniu.
- Sam!
Uniosła ręce w geście poddania.
- Ej, po prostu się o ciebie martwiłam, bracie. I spójrz, podziałało - uśmiechnęła się triumfalnie, jakby jej słowa nakłoniły mnie do tego, by iść i przeprosić Justina.
Zaśmiałam się.
- To nie był powód dla którego, zdecydowałam się, by to wszystko naprawić - powiedziałam pewnie, naśladując jej pozycję cały-ciężar-ciała-na-jedno-biodro-a-ręce-skrzyżowane-na-piersi.
Spojrzała na Justina, który wydawał się zły i zakłopotany interwencja Sam.
- Wow, twoja dziewczyna pokazuje pazurki.
Trzymałam głowę uniesioną lekko do góry. Tak, uczę się, jak bronić się przed ludźmi, z którymi nie miałabym szans w prawdziwej walce.
- Podoba mi się to - dodała Sam, a jej duże, pomalowane na czerwono usta wygięły się w uśmiechu.
- Cóż to był ostatni raz, kiedy zagroziłaś mojej dziewczynie spraniem jej zajebistego tyłka - powiedział Justin, na co Sam odrzuciła głowę do tył i pacnęła lekko jego ramię. To było boleśnie żenujące.
- Wiesz, że po prostu się o ciebie troszczę - powiedziała Sam, robiąc minę szczeniaczka. Następnie przyłożyła dłoń do ust i szepnęła do mnie. - Tęsknił za tobą, jak szalony.
Mimo to, Justin usłyszał.
- W tej chwili przestań, Sam - rozkazał jej z nieśmiałym spojrzeniem, unikając patrzenia na mnie.
Pokręciłam głową, śmiejąc się lekko. Niemożliwe było nienawidzić tej dziewczyny, choć czasami potrafiła cię naprawdę przestraszyć.
Nagle wyciągnęła swoją lewą dłoń tuż przed moją twarzą, przez co zrobiłam krok do tyłu.
- Co ty robisz? - Krzyknęłam.
Sam poruszyła niecierpliwie palcami i wtedy zdałam sobie sprawę, że nie chciała mnie uderzyć. Światło było słabe, ale byłam pewna, że widziałam diament wielkości migdała na jej palcu.
- O mój Boże - zawołałam, biorąc ją za rękę, by lepiej się przyjrzeć. - Powiedz mi, że to nie jest pierścionek zaręczynowy - powiedziałam zbyt oszołomiona, by zniżyć swój głos.
- Dobrze, to nie jest pierścionek zaręczynowy - powiedziała Sam.
- Naprawdę?
- Nie, to jest pierścionek zaręczynowy! - Pisnęła, nie będąc w stanie powstrzymać błogiego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy.
- O, Boże. Ale ty masz zaledwie osiemnaście lat, nie możesz wziąć ślubu. Ty-ty jesteś za młoda i - nie wiedziałam co powiedzieć. - Jesteś pewna? A co, jeśli coś się stanie? Nie chcesz trochę poczekać?
Spanikowałam. Sam i Mike kochali się nawzajem, wiem o tym, ale byli tacy młodzi i raczej często się kłócili. I jakim cudem Mike w ogóle zapłacił za tak ogromny diament? Wyglądał, jakby błyszczał swoim własnym światłem i musiał kosztować chyba z milion dolarów. Albo narkotyki były jedną z najlepiej płatnych prac, albo Mike nie do końca za niego zapłacił.
- Poczekać na co? Aż mój brzuch urośnie? Nie sądzę. Wolę zmieścić się w jakąś seksowną uroczą sukienkę, niż zakonny habit - Sam wyglądała na tak pewną siebie, że czułam się trochę głupio.
Wszyscy wydawali się mnie rozumieć, przez spojrzenia, które mi posłali. nawet Justin.
- Dowiedziałem się dziś rano - powiedział cicho, w jego oczach czaiła się ta sama niepewność, która była w moich.
Sam zaczęła wyjaśniać, że wezmą ślub tak szybko, jak to możliwe, bez ryzyka, że zrobi się trochę większa - teraz widać było niewielkie wybrzuszenie na jej kiedyś płaskim brzuchu. Powiedziała mi, że nie zamierzając zapraszać swoich rodzin, bo nie są pewni, czy by się zgodzili. Tym razem tylko Kelsey miała podobny wyraz twarzy jak ja, niepewna czy to dobry i zgodny z prawem pomysł. To znaczy, oboje mieli ponad osiemnaście lat, ale czemu nie chcą, by rodzice dowiedzieli się o ślubie? Już mają świadomość, że będą mieć wnuka/wnuczkę, nic nie mogłoby być większym szokiem, niż to.
Jednakże Sam była tak tym podekscytowana, że nie śmiałam powiedzieć jej, jak fatalny to był według mnie pomysł albo zapytać skąd jej zdaniem jej chłopak - teraz narzeczony - zdobył ten pierścionek. Ona nawet nie chciała poczekać dłużej, niż dwa, trzy tygodnie.
Jednak tym, co bardziej mnie martwiło był fakt, że cały czas czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciłam powoli głowę, zerkając przez ramię na ławkę kilka metrów dalej. Tyler i Alejandra zajęci byli wymienianiem śliny, przerywając tylko, by szepnąć coś sobie nawzajem i posyłaniem spojrzeń w naszą stronę. Jakiś dwóch kolesi siedziało obok nich, prawdopodobnie byli to kumple Tylera, choć nie widziałam ich zbyt dobrze z tej odległości, mieli zdegustowane miny tym, co działo się obok nich. Nagle wzrok Tylera zatrzymał się na mnie do tego stopnia, że zrobiło się dziwnie. Odwróciłam się z powrotem i wtuliłam się w bok Justina. Ta dwójka mnie przeraża.
**
- Jestem w domu! - Krzyknęłam, zamykając za sobą drzwi. Mieszkanie było ciche, z wyjątkiem odgłosów smażenia czegoś - na patelni? - i nucenie jakiejś piosenki pod nosem.
Powiesiłam kurtkę na wieszaku w holu i zsunęłam swoje mokre buty - zaczęło padać, zanim wróciłam do domu . Było po siódmej, więc moja mama powinna już być w domu, ale to było nie możliwe, by ona śpiewała "bésame, bésame mucho. Como si fuera esta noche la última vez." Z mojej słabej znajomości hiszpańskiego zrozumiałam, że to piosenka o całowaniu, a moja mama mówiła po francusku, niemiecku i włosku, a nie po hiszpańsku. Kiedy weszłam do kuchni, María tańczyła wokół wysepki kuchennej, przekładając jedzenie z garnków na talerze.
- Och, Brooklyn. Kolacja jest prawie gotowa. Przygotowałam dzisiaj danie meksykańskie - powiedziała ze swoim hiszpańskim akcentem, kiedy zauważyła mnie przypatrującą się talerzom pełnym jedzenia. Zapach pieprzu - czerwonego, zielonego, żółtego - i gorącego sosu unosił się w powietrzu, przypominając mi nasze dawne rodzinne piątkowe wieczory, kiedy chodziliśmy do restauracji meksykańskiej, kilka przecznic od naszego domu. Od wieków tam nie byłam.
- Gdzie jest mama? - Zapytałam, przytłoczoną ilością jedzenia, które przygotowała María.
- Pani Reed dzwoniła jakiś czas temu. Powiedziała, że nie zdąży na obiad, więc postanowiłam przygotować coś fajnego dla ciebie i twoich braci - powiedziała, nie odrywając oczu od smażonych warzyw na kuchence. Starała się wyglądać normalnie, ale wiedziałam, że potajemnie cieszy się, że choć raz może coś ugotować. Ponieważ moja mama kocha gotować, María nie miała wiele okazji, by coś przyrządzić. W jej latynoskiej krwi była radość z eksperymentowania w kuchni.
- Okej, brzmi fajnie - uśmiechnęłam się i już chciałam wyjść z kuchni, gdy szybko sobie coś przypomniałam. - María - zawołałam.
Odwróciła oczy od patelni z warzywami, by na mnie spojrzeć swoimi brązowymi oczami.
- Tak?
- Chciałam cię prosić o przysługę - przygryzłam wargę, mając nadzieję, że zgodzi się na to, co chciałam jej zaproponować. - Widzisz, wzięłam sobie hiszpański na ten semestr, a nie miałam zajęć od drugiej klasy, więc nie pamiętam zbyt wiele.
- Pomogę ci - powiedziała radośnie, zanim mogłam nawet dokończyć.
- Naprawdę? - Klasnęłam w dłonie.
- Pewnie, chętnie ci pomogę - zapewniła mnie, uśmiechając się i mieszając gorący sos chili w innym garnku. Jej zęby były bardzo białe, kontrastowały z jej kawowym odcieniem skóry.
- Jesteś moim wybawcą! - Zawołałam, rzucając się w stronę wysepki kuchennej, by ucałować jej policzek. - Bardzo dziękuję.
Usłyszałam jej śmiech, gdy udałam się do swojego pokoju, aby wziąć szybki prysznic.
Kiedy wróciłam do kuchni, María nakładała już danie na talerze. Moi bracia patrzyli na nie z uwielbieniem, ponieważ rzadko jedli taco i burrito, chyba, że było z Taco Bell, gdzie jednak nie były tak dobre, jak te z domowego przepisu Maríi. Miała rzadki zwyczaj odmawiania modlitwy przed jedzeniem, którego nikt z nas nie stosował, ale szepnęliśmy "Amen". Tata miał wrócić późno, jak zwykle, więc to była dziwna kolacja, tylko my i María. Opowiedziała nam o swoim dzieciństwie w Hermosillo (miasto, z którego pochodziła), o swoich siedmiu braciach i jak niewiarygodnie inaczej jest w USA, pomimo graniczenia z Meksykiem. Zauważyłam, że Ryan pożera ją wzrokiem i musiałam powstrzymać się od przewrócenia oczami, bo to było tak oczywiste. Nikt nie wie, o ilu laskach dziennie myślał Ryan, ale nie był osobą nadającą się na dłuższy związek. Jeśli María, zauważyła, że ją obserwuje, do nie okazywała tego, zbyt zajęta opowieścią o ślubie swojej starszej siostrze Carmen.
- Myślisz, że osiemnaście lat to zbyt mało na ślub? - Wyrzuciłam z siebie, myśląc o wiadomości Sam, którą usłyszałam godzinę wcześniej.
- Nie planujesz brać teraz ślubu, prawda? - María zapytała z troską, posyłając mi przerażone spojrzenie, które podzielali wszyscy wokół stołu.
- Nie! - Pisnęłam. - Nie, ja tylko pytam, wiesz, bo twoja siostra miała tylko dwadzieścia lat, kiedy wyszła za swojego męża - wyjaśniłam, nie chcąc wchodzić w szczegóły.
Moi bracia rozluźnili się, szczególnie Blake, który mruknął coś w stylu.
- Dzięki Bogu, bo mam przeczucie, że mama i tata zamknęliby cię w wieży we Francji, gdybyś im to oznajmiła.
Zignorowałam pytające spojrzenie Ryana. Czemu powiedzenie mu, że wróciłam do Justina nagle wydawało mi się dziwnym pomysłem?
- Jak już mówiłam, tam jest inaczej - powiedziała María z tęsknotą w głosie. Nie mogła widywać się ze swoją rodziną i przyjaciółmi z Hermosillo zbyt często, więc jej współczułam. - Plus moja siostra spotykała się z Kevinem odkąd byli nastolatkami. Przyjaźnili się praktycznie od urodzenia.
- Aww, to słodkie - zagruchałam. Pary spędzające razem całe swoje życie były niesamowite.
- Wiem, prawda? Są tacy uroczy - mam wrażenie, że María to typ romantyka.
- A co z tobą, María: masz chłopaka?
Kusiło, by rzucić burrito w stronę tego idioty, który jest moim starszym bratem.
María zaczerwieniła się, mimo, że była nieco starsza od Ryana. Niestety, miał efekt na kobietach w każdym wieku, trochę jak Justin.
- Miałam chłopaka tam w Meksyku, ale to jest... Skomplikowane - powiedziała, patrząc w dół na swój talerz.
Postanowiłam przerwać krępującą ciszę.
- Jedzenie jest pyszne, prawda?
Bracia poszli w ślad za mną, mówiąc "najlepsze meksykańskie jedzenie, jakie kiedykolwiek jadłem", "naprawdę niesamowite" i pełne uznania mruknięcie Tommy'ego, który miał pełne usta. María podziękowała nam, po czym uparła się, że posprząta, ze stołu.
Skorzystałam z okazji, by odrobić pracę domową z chemii, czekając, aż María skończy i pomoże mi z ćwiczeniem hiszpańskiej gramatyki, na którą miałam czas do piątku. Okazała się być całkiem dobrą nauczycielką i spędziliśmy godzinę nad "El pasado, el presente y el futuro", co było trochę skomplikowane. Po tym, włożyła swój brązowy płaszcz, bo była już prawie dziesiąta. Moich rodziców nie było jeszcze w domu, Tommy już spał, Blake rozmawiał z kimś przez telefon, bo słyszałam chichot i podejrzane szepty, więc pomyślałam, że to najlepszy moment, by pójść do Ryana. Zapukałam w drzwi, by po chwili usłyszeć "wejdź". W jego pokoju panował bałagan, jak zawsze: ubrania leżały na podłodze, krzesło stało na samym środku, a jego łóżko było niepościelone. Wątpię, by María jeszcze tam zaglądała. Ryan siedział na wielkiej zielonej pufie, grając w Call Of Duty. Tak, wciąż grał w gry video.
- Cześć - powiedziałam, kierując się zygzakiem w stronę jego łóżka. Usiadłam na samym brzegu, rozglądając się po ścianach, pokrytych plakatami i jego trofeami piłkarskimi ze szkoły średniej. Zostawił tu prawie wszystkie.
- Chwila - powiedział Ryan, skoncentrowanym głosem.
Po kilku chwilach zaklął, a ekran telewizora zrobił się czerwony - to chyba znaczyło, że został zabity - więc przerwał grę i odwrócił się do mnie.
- Cześć - powiedział z uśmiechem. Byłam tak przyzwyczajona do jego złośliwych uśmiechów, więc zaskakiwało mnie jego ostatnie zachowanie.
- Już się pakujesz - zauważyłam, wskazując głową na otwartą walizkę obok jego łóżka.
- Tak, pamiętaj, że wyjeżdżam za dwa dni - położył konsolę obok siebie.
- Będę tęsknić - powiedziałam zgodnie z prawdą. Ledwie zaczęło się między nami układać, on musiał wrócić na studia.
- To najpiękniejsza rzecz, jaką mi powiedziałaś, odkąd skończyliśmy dziesięć lat - odpowiedział żartobliwie, przez co rzuciłam w niego poduszką z logiem Metsów.
- To nie prawda - odparłam z miną szczeniaczka.
Po chwili bawienia się swoimi włosami, Ryan zapytał.
- Jak się masz?
Podniosłam głowę.
- Jest-jest okej - starałam się brzmieć na obojętną, ani bardzo zadowoloną, ani smutną.
- Jesteś dzisiaj... Bardziej uśmiechnięta - spojrzenie Ryana nie było podejrzliwe, tylko ciekawe.
- Naprawdę? - Natychmiast spoważniałam. Nie byłam gotowa, by powiedzieć mu prawdę.
Ryan westchnął i wstał z pufy, podchodząc do miejsca, w którym się znajdowałam. Położył mi dłoń na ramieniu.
- Po prostu się cieszę, gdy widzę, że znów się uśmiechasz. Przez cały tydzień czułem się jak gówno z powodu tego, co zrobiłem, ale nie czułbym się lepiej, gdybym tego nie zrobił - powiedział szczerze, drapiąc się po karku.
Przygryzłam usta od wewnątrz; sama czułam się okropnie.
- Po prostu się o ciebie martwię i cieszę się, że mnie posłuchałaś. Wiem, że ci teraz trudno, ale będzie lepiej - powiedział pocieszająco, pocierając moje ramię. - Jestem tutaj. Zawsze będę.
Przytulił mnie mocno do siebie.
- Mogę cię prosić o przysługę, Ryan? - Powiedziałam, odsuwając się, by spojrzeć mu w oczy.
- Oczywiście - skinął głową.
- Nie podawaj tacie żadnych nazwisk, kiedy powiesz mu o Michaelu, proszę. Wiem, że nienawidzisz Justina, ale nie chcę by poszedł do więzienia, nie zasługuje na to - wymamrotałam. Trudno było przekonać Ryana, nie mówiąc mu całej historii, jak Justin został zmuszony do pracy dla Anthony'ego i, że nie chciał zrzucić ciała Michaela do rzeki.
Ryan wyglądał na niepewnego, jakby było mu mnie żal. Biedna mała Brooklyn nie może zrozumieć, że jej chłopak jest przestępcą. Niemal słyszałam w myślach jego głos.
- Obiecaj mi, proszę. To wszystko o co cię proszę - prosiłam. - Po prostu nie wydawaj go policji.
Po długiej chwili, Ryan w końcu się zgodził.
- Dobrze. Nie podam żadnych nazwisk, ani opisów ale tylko dlatego, że wiem, ze go kochasz i będziesz kochać przez jakiś czas, nieważne czy będziesz z nim, czy nie. Koleś i tak sam się wpakuje za kratki, prędzej czy później.
**
Wróciłam do swojego pokoju odrętwiała licząc swoje kroki, by nie myśleć o poczuciu winy i wstydu na nowo gromadzącego się w moim żołądku. Jak miałam powiedzieć Ryanowi, że pogodziłam się z Justinem, że mu wybaczyłam, po tym, co właśnie powiedział? Nieuczciwie było go okłamywać, ale złamanie mu serca było gorszą opcją.
Po raz kolejny byłam rozdarta pomiędzy oszukiwaniem mojego brata lub chłopaka i wybrałam łatwiejsze wyjście. Nie mogłabym żyć bez Justina, więc trzymałabym nasz związek w tajemnicy przed Ryanem dla dobra wszystkich.
Mój telefon zaczął dzwonić, zaskakując mnie tym. Dziwne, by moi znajomi dzwonili do mnie tak późno w nocy i nie byłam w nastroju na rozmowę z Justinem, po rozmowie z Ryanem. Jednak dzwonił ktoś inny. Jak tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę, usłyszałam rozgorączkowany głos Jazmyn.
- Brooklyn, potrzebuję twojej pomocy.