Oreo Kisses

27.3K 749 16
                                    

Brooklyn

 Dwie i pół godziny później byliśmy z powrotem w domu. Stopy bolały mnie od wysokich butów, ale były one najmniejszym z moich zmartwień. Bolała mnie głowa i wcale nie od alkoholu. W rzeczywistości mój ból głowy spowodowany był nudą. I nie zadzwoniłam do Justina, mój mózg nadal próbował przetworzyć wszystko, co powiedział Nate, ale w końcu się poddał. Dlaczego tak długo zwlekałam, by pozwolić mu się wytłumaczyć? Dlaczego wcześniej go nie wysłuchałam? Powinnam była się domyślić, że to wszystko jest winą Natashy i Nate był tylko ofiarą - tak, jak ja, jeśli nie bardziej. Pocałowała go i myślałam, że on to odwzajemnił, ale najwyraźniej tak nie było. Myślałam o przeprosinach wiele razy, ale nigdy tak naprawdę nie zebrałam w sobie na tyle odwagi, by pójść i powiedzieć przepraszam. Co miałabym niby powiedzieć? "Hej, przepraszam, że Cię uderzyłam, poniżyłam i ignorowałam przez cały miesiąc, możemy nadal być przyjaciółmi?" Poza tym, i tak wątpię, by chciał "być przyjaciółmi", bo najwidoczniej wciąż bardzo mnie lubił. To było najgorsze. Mój żołądek nie czuł się najlepiej - tym razem na prawdę - z powodu owoców ze zbyt wielu babeczek, herbaty i wyrzutów sumienia razem wziętych. Na domiar złego, Alejandra wróciła do obrazka, próbując ukraść mojego chłopaka. Wiedziałam, że jej się nie uda, ale część mnie bała się tego, do czego ona była zdolna. Wolę za bardzo o tym nie myśleć.
W końcu udało mi się przeżyć "imprezę" bez zaśnięcia pod ścianą, a to było coś, biorąc pod uwagę, że byłam w stanie jedynie porozmawiać z kilkoma swoimi znajomymi. Unikałam Ryana za każdym razem, gdy spoglądał w moją stronę, ale nie zrozumiał wskazówki. Nie chciałam z nim rozmawiać. Nawet nie mogłam pojąć tego, jak on mógł myśleć, że chciałabym z nim rozmawiać po tym, jak powiedział rodzicom, że opuściłam dzień w szkole i po tym, jaki był dla mnie złośliwy i irytujący bez żadnego - według mnie - powodu. Cieszyłam się, że poszedł spotkać się z kilkoma znajomymi na mieście, więc podróż samochodem do domu była bardziej przyjemna. Tak naprawdę nie uczestniczyłam w rozmowie, ale wydawało się, że reszta mojej rodziny dobrze się bawiła. Blake rumienił się za każdym razem, gdy ktoś wymieniał imię pewnej Chloe. Widziałam go rozmawiającego przez cały czas z rudowłosą dziewczyną.
- Blake się zakochał - drażniłam go, na co przewracał oczami, a wszyscy zaczynali się śmiać.
Kiedy dotarliśmy do domu i przebrałam się w piżamę, zdecydowałam, że nadszedł czas, by porozmawiać z rodzicami. Mój żołądek wiązał się w supeł za każdym razem, gdy zastanawiałam się, jak zacząć rozmowę. Powinnam przejść od razu do rzeczy, nie owijać w bawełnę i nie zdradzać zbyt wielu szczegółów. Coś w stylu: "mamo, tato, chcę, abyście poznali mojego chłopaka".Powinnam być spokojna: "Którego, tak w ogóle już znasz mamo, ale skłamałam mówiąc ci, że jest przyjacielem Kelsey". Może powinnam to pominąć. Może już tego nie pamięta.
Weszłam do salonu, z wyprostowanymi plecami i uniesioną głową, nie okazując tchórzostwa. Zamiast tego wyglądałam, jak idiotka. Dlaczego zawsze, gdy chcemy wyglądać na spokojnych, wyglądamy, jakbyśmy zaraz mieli dostać ataku? Cała moja rodzina siedziała przed telewizorem, oglądając jakiś film, dopóki nie stanęłam naprzeciw nich i nie zasłoniłam im ekranu. Wszystkie pary oczu zwrócone było w moją stronę, posyłając mi pytające spojrzenia. Machnęłam dyskretnie w stronę Blake, by wyszedł. Złapał wskazówkę, uśmiechając się zachęcająco, wiedząc, co zamierzałam zrobić, po czym wziął Tommy'ego, mamrocząc coś o grach video. Odchrząknęłam, spglądając na mamę.
- Mamo - a następnie na tatę. - Tato. Chciałabym z wami porozmawiać.
Wymienili zdziwione spojrzenia, po czym mama sięgnęła po pilota i wyłączyła telewizor.
- Okej - skinęła głową, nadal przyglądając mi się nieufnie.
Tata wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany, ponieważ normalnie nie mamy takich poważnych rozmów rodzice-córka. Cóż, tak naprawdę nigdy wcześniej ich nie mieliśmy. Wydawał się też nieco zdenerwowany. Dyskretnie wytarłam dłonie w bluzę, pozbywając się potu, który tworzył się na nich ze zdenerwowania. Usiadłam na fotelu naprzeciwko nich, zaciskając dłonie na kolanach i wbijając w nie paznokcie, więc musiałam w końcu otworzyć usta. W moim pokoju wydawało się to łatwiejsze.
- Wszystko w porządku, kochanie? - Zapytała mama, marszcząc brwi w niepokoju
- Tak - skrzywiłam się. Wbiłam paznokcie zbyt mocno. - Chciałam wam coś powiedzieć.
Ale nie powiedziałam, co.
- Co takiego? - Zapytał tata, zapewne myśląc, że coś ze mną nie tak. Zazwyczaj mówię dużo płynniej.
- Chodzi o mojego... Chłopaka - to słowo wyszło z moich ust powoli i niepewnie.
Nie odważyłam się na nich spojrzeć, wybierając spoglądanie na drewnianą podłogę między swoimi stopami. Z ust mojej mamy wydobyło się "och", ale tata nic nie powiedział.
- Wiem, że nie macie o nim zbyt dobrego zdania, ale chcę wam pokazać, że on nie jest taki zły, jak myślicie. I chce się z wami spotkać. Prawidłowo - dodałam.
Ponownie wymienili spojrzenia, ale trudno było stwierdzić, co miały one znaczyć. Wahanie? Odmowa? Dyskomfort? Myśli, typu "nasza-córka-jest-szalona"? Tata chrząknął, po raz pierwszy otwierając usta.
- Dlaczego chce się z nami spotkać?
To pytanie mnie niepokoiło.
- Cóż, w przeciwieństwie do tego, co myślicie, on mnie kocha i chce, byście wiedzieli, że traktuje nasz związek poważnie i nie ma na mnie złego wpływu.
Ojciec prawie parsknął.
- Pozwól, że ja o tym zadecyduję.
- Czy możesz przynajmniej dać mu szansę, tato? Nawet go nie znasz, a już oceniasz - jęknęłam, wyrzucając ręce w powietrze. W tym momencie, już nie byłam zdenerwowana, byłam zdesperowana.
- Wiem, że namówił cię do opuszczenia szkoły i jest powodem obniżenia twoich ocen. Kto wie, co jeszcze.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- To była moja decyzja i tym samym, moja wina. On nie ma nic wspólnego z moimi ocenami i z tym, jak spędzam czas.
Teraz naprawdę prychnął. Mama milczała, jakby rozważała wszystko wewnętrznie.
- Myślę, że nie dowiem się, dopóki nie porozmawiam z nim bezpośrednio - wzruszył ramionami. O nie, bałam się, przez co Justin będzie musiał przejść.
- O to chodzi w spotkaniu się - powiedziałam, chyba niezbyt uprzejmie, sądząc po spojrzeniach, jakie posłali mi rodzice. - On mnie uszczęśliwia - dodałam, robiąc smutną minkę.
- Możemy poznać jego imię? - Zapytała w końcu mama, choć coś w jej oczach mówiło mi, że już zna odpowiedź.
- Justin - powiedziałam cicho, po chwili milczenia. Jeśli jej pamięć była dobra, doda wszystko do siebie i uświadomi sobie, że już się spotkali.
Uśmiechnęła się.
- Wiedziałam.
Twarz mojego ojca była mieszanką kompletnego zaskoczenia i niedowierzania, podobnie moja.
- Skąd?
- Właśnie, skąd? - Wtrąciłam się. Miałam pewne podejrzenia, ale to nadal nie wyjaśniało, jak doszła do tego, że Justin jest moim chłopakiem, bo nie widziała nas całujących się, ani nic. Powinna uwierzyć w moje kłamstwa.
- Jestem twoją matką, Brooklyn. Potrafię czytać z Ciebie, jak z otwartej księgi i z całą pewnością potrafię określić, kiedy jesteś zakochana. Nazwijmy to instynktem macierzyńskim - zarumieniłam się mocno. Zauważyła, ze byłam zakochana w Justinie tylko przez sposób, w jaki na niego patrzyłam? Wow, dziwnie. - Plus, przedstawienie go, jako przyjaciela Kelsey nie byłą najlepszą wymówką. Ale wszyscy kiedyś jej używaliśmy.
Przygryzłam wargę. Cholera, dobra jest. Tata spojrzał na nią rozbawiony, kiedy wspomniała o tym powszechnym kłamstwie.
- Wydaje się miłym chłopakiem - kontynuowała, ignorując go. - Jest bardzo przystojny i miły, z tego co widziałam. Choć jest w nim coś odpychającego - przewróciłam oczami.
- Nie ma w nim nic odpychającego. Jest normalnym chłopakiem - cóż, w pewnym sensie.
- Więc mówisz, że spotkałaś tego chłopca i wiedziałaś, że to chłopak Brooklyn, ale nie powiedziałaś mi - tata otworzył oczy w zdumieniu, jakby wszystko zaczęło do niego docierać. W innej sytuacji, jego reakcja byłaby śmieszna.
- Czekałam, aż Brooklyn sama to zrobi i muszę przyznać, że zajęło ci to mniej czasu, niż myślałam - ostatnią część zdania skierowała do mnie, posyłając mi lekki uśmiech, choć jej twarz wciąż była ostrożna. - Chociaż nie wiem, czemu nas sobie tam nie przedstawiłaś. Byłoby łatwiej.
- To nie był odpowiedni moment - wypaliłam.
Roześmiała się, po czym westchnęła z rozmarzeniem.
- Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku.
Nie spodziewałam się, że przyjmą to tak dobrze, więc pozwoliłam sobie na oddech ulgi, kiedy mama skończyła mówić. Tata jednak nie wyglądał na zadowolonego.
- Tato, proszę zrób to dla mnie. Po prostu daj mu szansę. Zapewniam cię, że jest niesamowity i polubisz go - powiedziałam. Nie do końca w to wierzyłam, ale warto było spróbować.
Zacisnął usta w cienką linię.
- W porządku. Jeśli chcesz, to możesz go zaprosić, na przyjęcie wigilijne, a ja sam go ocenię.
Miał surowy wyraz twarzy, ale ja uśmiechnęłam się szeroko.
- Dziękuję, tatusiu. Jestem pewna, że go polubisz - wstałam, by go uściskać, po czym uściskałam mamę. - I nie ma w nim nic odpychającego.

**

Moje powieki opadały co chwilę. Przez ostatnie trzy godziny uczyłam się historii, ale wciąż nie przerobiłam wszystkiego. Ziewnęłam po raz setny, rzuciwszy okiem na zegar na ścianie. 21:30. Nie byłabym taka zmęczona, gdybym nie miała tego ranka WF-u. Pocierając oczy, sięgnęłam po butelkę wody i wzięłam z niej spory łyk. Nic nie jadłam, ale nie byłam głodna. Mój żołądek zawsze był ściśnięty, gdy byłam zestresowana. Pukanie do drzwi rozproszyło mnie na chwilę. To pewnie mama, chcąc przynieść mi jedzenie lub tata, chcący zobaczyć, jak mi idzie.
- Proszę - krzyknęłam, by mnie było słychać. Skorzystałam z tego, by wstać i rozprostować nogi.
Jednak gdy drzwi się otworzyły, nie ujrzałam osoby, której się spodziewałam. Stał w nich Ryan, z dłońmi w kieszeniach i ostrożnym wyrazem twarzy. Miał na sobie czarną koszulkę z wycięciem pod szyją i dżinsy.
- Powiedziałam "proszę"? Chciałam powiedzieć "wyjdź stąd" - splunęłam jadowicie, odwracając się i wracając do Gorbaczowa i Reagana.
- Musimy porozmawiać - nalegał, na co przewróciłam oczami.
- Nie, nie musimy. Wyjdź - powiedziałam, odwracając się do niego plecami. Kiedy nie usłyszałam żadnego ruchu, odwróciłam się ponownie, widząc, że stał tam nadal, nie zamierzając mnie posłuchać. - Drzwi są za tobą - wskazałam na nie kpiąco. - Teraz ich użyj.
- Nie wyjdę, dopóki nie porozmawiamy - zamknął drzwi i oparł się o nie, wiedząc, że nie dam rady go stamtąd odsunąć, nawet gdybym próbowała.
- Dobra! - Zawołałam: miałam go już dość. - Od czego chcesz zacząć? Od tego, jak naskarżyłeś na mnie rodzicom? A może chcesz powtórzyć tę swoją przemowę o tym, jak to mój chłopak zwiastuje kłopoty i wiesz, co zrobił, ale nie możesz mi powiedzieć?
Ryan wydawał się nieco zaskoczony moim szorstkim tonem.
- Zmieniłaś się, odkąd z nim jesteś - pokręcił głową.
- Nie, Ryan. ty się zmieniłeś - wskazałam na niego palcem z wyrzutem. - Kiedyś byłeś moim bratem. Kiedyś mnie wspierałeś i pomagałeś mi, a nie zwracałeś się przeciwko mnie - mówiąc to nagłos, uświadomiłam sobie, że naprawdę mnie to zabolało.
- Nadal jestem twoim bratem - odpowiedział, robiąc krok w moją stronę.
- Jesteś? - Szepnęłam, nie mogąc znaleźć siły w głosie i zrobiłam krok do tyłu.
Ryan przeczesał dłońmi swoje gęste, krótkie włosy.
- Pewnego dnia zrozumiesz, że robiłem wszystko, byś była szczęśliwa...
- Jestem szczęśliwa.
- Teraz jesteś szczęśliwa, ale znam kolesi takich, jak on. Znam ich gierki i wiem, że on tylko czeka na to, by dostać ci się do majtek, a potem cię rzuci. To proste - powiedział mądrze, choć w jego głosie słychać było lekką nutkę troski.
- Więc ucieszysz się słysząc, że tak się nie stało - odparłam, zajmując się zaplataniem włosów, by na niego nie patrzeć. Nie spodoba mu się ta część.
Usłyszałam, jak wciągnął głośno powietrze, a potem mruknął pod nosem kilka przekleństw.
- Nie mów mi, że... - Robił rękami gesty, które były trudne do zrozumienia. - O mój Boże, Brooklyn. Zabiję tego drania - przykładając pięść do ust, przygryzł ją, co robi, gdy jest naprawdę wkurzony. - Jak on śmiał cię dotknąć?
Bałam się o swoje życie obserwując, jak mięśnie jego ramion napinają się, a twarz robi się czerwona ze złości.
- Myślisz, że wiesz wszystko, ale nie masz pojęcia - stwierdziłam, odrzucając włosy do tyłu i podchodząc do drzwi. Otworzyłam je i czekałam, aż on wyjdzie.
- To ty nie masz pojęcia, Brooklyn - zaśmiał się złowieszczo, a ja spojrzałam na niego gniewnie. - Zobaczysz, że miałem rację, zobaczysz - wyszedł zdenerwowany, zaciskając pięści na swoich włosach, ciągnąc je i mruczał coś pod nosem.
Kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych, odetchnęłam z ulgą. Pewnie teraz zadzwoni po swoich kumpli i pójdą się upić, czy coś. Nieważne, nie obchodzi mnie to. A jego słowa nie wpłynęły na mnie w najmniejszym stopniu, powtarzałam sobie. Justin i ja zrobiliśmy to w sobotę, a teraz jest wtorek i nie rzucił mnie. Po chwili relaksu i nie takiej spokojnej rozmowie z Ryanem, usiadłam na krześle i wróciłam do Zimnej Wojny.

**

Uwielbiam Boże Narodzenie. Jest to jedno z moich ulubionych świąt, zwłaszcza w Nowym Jorku. Bez względu na to, która jest godzina, ulice zawsze są pełne ludzi, dzieci bawią się w śniegu, a dorośli pędzą kupić ostatnie prezenty, o których zapomnieli. Czuć radość w powietrzu, jakby wszyscy byli przez moment szczęśliwi w tym samym czasie.
Był piątek i został tylko tydzień do Bożego Narodzenia. Ulice już były oświetlone tysiącami małych czerwonych, żółtych, zielonych i niebieskich światełek, sklepy ozdobione były ogromnymi sztucznymi sosnami, wstążkami, bałwankami i Świętymi Mikołajami, wspinającymi się na zewnątrz budynków. Dlatego spojrzałam wokół siebie z zachwytem, kiedy razem z Kelsey i Jazzy weszłyśmy do Macy's. Był straszny szum i tłok, przez co trzeba było mówić głośno. Ludzie chodzili w każdym kierunku, popychając się wzajemnie w drodze. Sprzedawcy starali się nie przewracać oczami na irytujących klientów, uśmiechając się uprzejmie tak szeroko, że wyglądali tak, jakby zaraz miała im się rozerwać skóra w kącikach ust.
- Ta jest brzydka.
Kelsey sapnęła obrażona, słysząc słowa Jazzy. Dobrą rzeczą w niej jest to, że nie miała problemów z byciem szczerą, nawet jeśli czasem była zbyt bezpośrednia.
- Przypomnij mi raz jeszcze, czemu wzięłyśmy ją ze sobą, ona wcale nie pomaga - jęknęła Kelsey, odkładając sukienkę, która miała w rękach na wieszak i wściekle przeglądając pozostałe. Nawet nie wiem, dlaczego szukała sukienki w Macy's. Nie sądzę, byśmy wcześniej robiły tutaj zakupy.
Przewróciłam oczami, po czym zaśmiałam się, gdy Jazzy wytknęła jej język.
- Nie masz przypadkiem już tysiąca sukienek? - Miała znudzony wyraz twarzy. Wiedziałam, że to całe "nie-lubię-zakupów" to była tylko przykrywka.
Jej oczy błyszczały za każdym razem, gdy po drodze mijałyśmy sklepy takie, jak Prada, czy Dior. Wydawało się, że wszystko jej się podobało, ale nie miała odwagi się przyznać. Nawet przed samą sobą, sądząc po ubraniach, jakie nosiła. Ubierała się zwyczajnie, w ciemne kolory i czerwień - to był jej ulubiony kolor - i całkiem proste ubrania. Niemniej jednak była artystką, jeśli chodzi o makijaż i potrafiła zrobić czarne kreski na powiekach z zamkniętymi oczami. To było coś, co łączyło ją z Kelsey i moją mamą, czego ja zdecydowanie nie odziedziczyłam.
- Ona ma rację, Kels. Poza tym, dlaczego chcesz kupić sukienkę tutaj? - Położyłam nacisk na ostatnie słowo, marszcząc brwi.
Kelsey odwróciła się do nas pośpiesznie.
- Tyson zaprosił mnie na tą imprezę po Nowym Roku i nie mam nic, co nie byłoby zbyt oficjalne - mówiąc to, nie patrzyła na mnie, przez co zmarszczyłam brwi.
- Masz na myśli imprezę na Bronxie?
Skinęła głową niemal przepraszająco.
- Justin nic mi nie wspominał - wzruszyłam ramionami, próbując wyglądać nonszalancko. Musiał o tym zapomnieć, nie bądź paranoikiem.
- Wiesz, mój brat nie ma najlepszej pamięci - powiedziała Jazzy, przez co poczułam się lepiej, bo nie powiedziała tego tak, jakby czuła się zmuszona. Nie była osobą, która kłamie tylko po to, by cię pocieszyć.
Starałam się zaśmiać i zapomnieć o tym. To niesamowite, jak bardzo stałam się niepewna po rozmowie z moim bratem.
- Przymierzę to, możecie na mnie poczekać na zewnątrz - kładąc na przedramieniu przynajmniej siedem sukienek, Kelsey ruszyła korytarzem w stronę przymierzalni. Jazmyn i ja szłyśmy wolniej, daleko za nią.
- Myślałaś już o tym, co dasz Justinowi na gwiazdkę?
Jego prezent był jedynym, który pozostał mi do kupienia. Kupiłam już piękny naszyjnik od Tiffany'ego dla mamy, parę srebrnych zaprojektowanych przez siebie spinek do mankietów dla taty, zabawki dla Tommy'ego i gitarę dla Blake'a, bo postanowił nauczyć się grać. W przypływie życzliwości pomyślałam też o Ryanie. Oczywiście nie czułam się na tyle dobroduszna, by mu coś kupić, ale pewnego wieczoru, gdy zjechałam windą na dół, by wyrzucić śmieci, znalazłam coś w piwnicy. Pomieszczenie było pełne kartonów, spiętrzonych aż do sufitu, przez co trudniej mi się szukało. Jednak jedyną dobrą rzeczą w nerwicy natręctw mojej mamy było to, że podpisywała wszystkie pudła, abyśmy mogli w nich znaleźć coś później, w razie potrzeby. Więc znalazłam stary kij baseballowy, którym graliśmy w dzieciństwie, gdy spędzaliśmy wakacje w Tennessee, a nawet na początku wiosny, gdy można było grać w Central Parku, bez przemarznięcia na kość. Ryan zawsze narzekał, że byłam zbyt wolna, by złapać piłkę i chciał brata, by mógł z nim grać, bo byłam aż tak w tym beznadziejna. Kiedyś się rozpłakałam, gdy tak powiedział i później przyszedł mnie przeprosić. Dopóki Blake nie urósł na tyle, by mnie zastąpić. Mam nadzieję, że ten kij baseballowy przypomni mu o dobrych czasach, które spędzaliśmy ze sobą i trzymaliśmy się ze sobą, jak para złodziei*.
Wracając do rzeczywistości, odpowiedziałam.
- Właściwie, to mam pomysł - uśmiechnęłam się. - Pomyślałam, że skoro, wiesz, ma wszystko z Brooklyn Nets i nigdy nie przegapił ich meczu, to mogę kupić mu bilety na taki mecz - miał czarną koszulkę i białą czapkę z logiem tej drużyny NBA i za każdym razem, gdy był wśród swoich kumpli lub z tatą, a nawet z moim młodszym bratem, nie mógł przestać o tym mówić. Nawet olał mnie dwa razy, aby obejrzeć mecz w telewizji.
- To jest kurwa genialne! - Na twarzy Jazmyn pojawił się szeroki uśmiech. Nigdy nie przyzwyczaję się do jej przeklinania. Miała taką niewinną, piękną twarz, w ogóle bym się nie spodziewała, że takie słowa wyjdą z jej ust. - On się z tobą ożeni, jeśli dasz mu bilety na Netsów, poważnie.
Zachichotałam. Małżeństwo. Ona jest szalona.
Pół godziny później wciąż siedziałyśmy na kanapach w pobliżu przymierzalni, czekając, aż Kelsey zdecyduję się w końcu na tą cholerną sukienkę. Zajmowało jej to wieki. "Ta jest za krótka", "ta jest zbyt zdzirowata", "Ta jest po prostu brzydka", "Nie wiem, co widziałam w tej". Po nawet nie wiem ilu sukienkach, wciąż się nie zdecydowała.
- Twoja przyjaciółka jest wkurzająca - prychnęła Jazmyn, odgarniając włosy z twarzy. Jej grzywka urosła i teraz była tak długa, że wchodziła jej na oczy i wciąż musiała ją poprawiać.
- Słyszałam! - Krzyknęła Kelsey z wnętrza jednej z białych przymierzalni.
- O to chodziło! - Odkrzyknęła Jazzy, zwracając na nas uwagę ludzi.
Zarumieniłam się lekko przez zachowanie moich przyjaciółek, wyciągając swojego iPhone'a i zastanawiając się, czy zadzwonić do Justina. Nie widzieliśmy się od ostatniej soboty - czyli prawie tydzień - przez moje egzaminy semestralne i wkuwanie. Rozmawialiśmy przez telefon zanim szłam spać, ale zawsze byłam zbyt zmęczona, aby podtrzymywać rozmowę dłużej, niż trzydzieści minut, pomimo tego, jak bardzo była ciekawa. Dzisiaj bym się z nim spotkała, gdybym nie umówiła się na popołudniowe zakupy z dziewczynami.
- Brooklyn? - Ktoś powiedział, przez co podniosłam wzrok, na dziewczynę stojącą przede mną.
- Clara - wstałam, by ją przywitać.
Clara chodziła ze mną na angielski i historię, ale rzadko rozmawiałyśmy. Uśmiechnęła się do mnie i zatrzymała chłopaka, który szedł obok niej chwytając go za ramię. Na początku myślałam, że to jej chłopak, ale kiedy chłopak odwrócił się do nas, uderzyło mnie to, jak byli do siebie podobni. Mieli takie same proste nosy, wystające kości policzkowe i jasnoniebieskie oczy, prawie tak jasne, jak woda.
- To jest mój brat, Caleb.
Caleb mruknął tylko "co tam?" ze skinieniem głowy, natychmiast zwracając swoją uwagę na Jazmyn, która wciąż siedziała, jak gdyby nikt do nas nie podszedł.
- To jest moja przyjaciółka, Jazmyn - na wspomnienie jej imienia, odwróciła energicznie głowę, zarumieniwszy się lekko, gdy spojrzała na Caleba. Ukryłam uśmieszek, formujący się na moich ustach.
- Hej - powiedziała, próbując wyglądać na spokojną i niezainteresowaną, ale wiedziałam, że coś w Calebie jej się spodobało przez to, że prawie się uśmiechnęła. Jazmyn uśmiecha się tylko w bardzo rzadkich przypadkach.
- Idziesz na coroczne przyjęcie wigilijne PTA? - Clara zapytała wesoło, jakby była bardzo podekscytowana.
- Oczywiście, wy też?
Skinęła gorączkowo, a Caleb przewrócił oczami. Ktoś tu nie jest zbyt zadowolony z tego faktu.
- To wspaniale - starałam się brzmieć na naprawdę zachwyconą, gdy w rzeczywistości denerwowałam się tym przyjęciem bardziej, niż kiedykolwiek, ponieważ Justin miał na nim poznać moich rodziców. - Jazmyn też idzie - na tę informacje, Caleb uśmiechnął się bezczelnie. Wow, nie był taki nieśmiały.
Poczułam, jak ktoś mnie szczypie w ramię i zerknęłam z ukosa na Jazzy. Była zdenerwowana i to był naprawdę zabawny widok.
- Więc do zobaczenia tam.
Po ich odejściu, Jazmyn chwyciła moje ramiona, potrząsając mną.
- Zwariowałaś? - Wybuchnęłam śmiechem. - To nie jest śmieszne, Brooklyn. Cholera! - Ale w końcu sama zaczęła się śmiać razem ze mną.
- Co tu się dzieje? - Kelsey wyszła z przymierzalni z miętową sukienką zwisającą z jej przedramienia.
- Jazmyn idzie z nami na imprezę wigilijną do szkoły - oświadczyłam z uśmiechem. To sprawy, że ten wieczór będzie jeszcze ciekawsze, zwłaszcza dla Kelsey, ponieważ nie będzie Tysona.
- Poważnie? - Kelsey jęknęła żartobliwie.
Zachowywały się, jakby się wzajemnie nienawidziły, kłócąc się cały czas, ale wiedziałam, ze Jazmyn zaczyna lubić Kelsey tak samo, jak polubiła mnie.
- Jezu, nie ekscytuj się tak - przewracając oczami, które były tego samego koloru, co oczy Justina, szturchnęła Kelsey w żebra, kiedy wszystkie ruszyłyśmy do kasy. - I tak nie mam co ubrać - dodała, kiedy czekałyśmy, aż Kelsey zapłaci czterdzieści pięć dolarów, a sukienka i tak wyglądała jak jedna z tych, które zazwyczaj nosi, tylko, że była tańsza i nie od znanego projektanta.
- Nie martw się, załatwię ci piękną sukienkę, więc Caleb będzie zachwycony - puściłam jej oczko. Posłała mi wymowne spojrzenie.
- Nie lubię Caleba.
Ignorując ją, zaśpiewałam cicho.
- Zakochana para...

**

- Boże, jestem wykończona - westchnęłam, kiedy wreszcie skończyłyśmy zakupy. Kelsey miała przynajmniej osiem toreb zwisających z przedramienia.
Masy ludzi nie zniknęły z ulic i trudno było przejść lub dotrzeć do jakiegoś miejsca, bez wpadnięcia na kogoś. Jazmyn pocierała dłońmi ramiona. Było zimno, pomimo mnóstwa ludzi, skupionych na niemal każdym skrawku chodnika. Jazmyn była ludzkim piecykiem, zupełnie, jak jej brat. Rano padał śnieg, na litość boską!
- Jesteś pewna, że nie chcesz, bym odwiozła cię do domu? - Była dopiero osiemnasta, ale niebo już pociemniało i mimo, że tu ulice były bezpieczne, nie byłam pewna co do jej dzielnicy. - To żaden problem.
- Nie, w porządku. Moi przyjaciele będą czekać na mnie na stacji metra - nie kupiła zbyt wiele rzeczy mówiąc, że wie, gdzie znaleźć tańsze ciuchy co, jak podejrzewam, może obejmować kradzież lub czarny rynek. Ale nie drążyłam tematu, to nie moja sprawa i nie chciałam jej denerwować.
- Pozwól, ze przynajmniej odprowadzimy cię do najbliższej stacji. Nie chcę wiedzieć, co zrobi z nami twój brat, gdybyśmy pozwoliły, by coś się stało jego siostrzyczce - zakpiła Kelsey. Jazmyn jedynie uderzyła ją żartobliwie, śmiejąc się. Chyba lubi w ludziach to, że nie boją się z nią zadzierać.
Szłyśmy inną ulicą, która nie była już taka zatłoczona, dzięki czemu mogłyśmy przyspieszyć tempo. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale chyba nie należała do Manhattanu. Kawiarnie i restauracje były mniej zadbane i elegancie niż te, do których jestem przyzwyczajona, a co kawałek były salony tatuażu i piercingu. Rozmawiałyśmy o imprezie, kiedy Jazmyn zatrzymała się nagle przed jednym z nich, jej twarz, niemal była przyklejona do witryny. Szyba była całkowicie pokryta zdjęciami różnych prac (jak to niektórzy nazywają). Nad drzwiami było napisane przerażającymi literami "Red Blood", co wrażenie, jakby promieniowały światłem.Świetna nazwa, pomyślałam.
- Co? Chcesz sobie zrobić teraz piercing? - Prychnęła Kelsey w sarkastyczny sposób. Jednak spojrzenie Jazmyn sugerowało, że wcale się nie myliła. - O nie. Jesteś niepełnoletnia i... - Zanim mogła zaprotestować, Jazzy otworzyła drzwi do salonu. Dzwoneczek zwisający z sufitu poinformował stojącego za kontuarem mężczyznę o nowych klientach, mimo, że widział nas, gdy stałyśmy na zewnątrz, przyglądając się wnętrzu jak jakieś dziwaki.
Mężczyzna wyglądał, jak typowy tatuażysta, tak sądzę. Każdy cal jego skóry, był pokryty tatuażem. Miał tunele w uszach wielkości mojego kciuka. Miał też mnóstwo innych kolczyków na twarzy i choć powinien wyglądać groźnie, wydawał się nawet miły.
- W czym mogę mogę pomóc? - Obszedł ladę z uśmiechem, ukazując kolejny kolczyk na swoim wędzidełku. Przełknęłam ślinę. Ten widok był odrobinę przerażający dla mnie. To wydawało się zbyt bolesne.
- Chciałabym przekłuć pępek - powiedziała Jazmyn pewnym głosem, jakby kupowała bagietki w piekarni.
Kelsey i ja wymieniłyśmy spojrzenia typu "ona-postradała-zmysły", nasze oczy prawie wyszły z orbit.
Tatuażysta posłał jej niepewne spojrzenie.
- Ile masz lat?
- Osiemnaście. Miałam urodziny w zeszłym tygodniu, więc to jest pewnego rodzaju prezent dla samej siebie - zdumiało mnie to, że potrafiła mówić tak spokojnie.
Mężczyzna wciąż się wahał.
- Musze zobaczyć twój dowód tożsamości.
Myślałam, że na tym koniec. W sumie powinnam być wdzięczna, ze nie zgodził się na to. Ona miała piętnaście lat, a jej rodzice pewnie by się przerazili, gdyby się dowiedzieli, że przekłuła sobie pępek. Poza tym, od kiedy chciała mieć piercing?
- Nie mam go - wzruszyła ramionami. - No ale, co to jest? Klub? Daję ci słowo, że mam osiemnaście lat i masz dwadzieścia dolarów - była w tym dobra.
Mężczyzna zawahał się przez kilka sekund, patrząc na ulicę na pieszych, jakby ktoś miałby go przyłapać, że robi coś nielegalnego, ale ku mojemu zdziwieniu, zgodził się.
- Chodź ze mną.
Jazmyn uśmiechnęła się, gdy wskazał jej mniejsze pomieszczenie za sobą. Odwróciła się szybko, aby posłać nam tryumfalne spojrzenie. Obie z Kelsey przeraziłyśmy się. Może i wyglądała na więcej, niż piętnaście lat, ale nie na tyle, by zrobić piercing bez zgody rodziców. Prawie miałam ochotę krzyknąć na faceta za to, że jest taki głupi, ale Jazmyn by mnie zabiła. Teraz, kiedy przyjrzałam się bliżej, zauważyłam, że miała przebite uszy w kilku miejscach nie tylko tam, gdzie zazwyczaj przebija się uszy na urodziny, czy coś, to znaczy, to nawet wyglądało fajnie. I podobało mi się.
- Połóż się - polecił jej mężczyzna, podchodząc do szafki, aby wziąć potrzebne przedmioty.
Jazzy wyglądała na całkowicie niewzruszoną, jakby wcale nie miała mieć zrobionej dziury w skórze bez narkozy.
- Chciałam ten kolczyk już od wielu miesięcy - klasnęła cicho w dłonie, aby nie zwracać uwagi mężczyzny, który teraz przecierał wilgotnym wacikiem igłę wielkości mojej stopy.
Kelsey prawie się zakrztusiła.
- Nigdy nie zrobię sobie piercingu, umieram za każdym razem, gdy mama zabiera mnie na szczepienie.
Mężczyzna pokręcił głową, musimy być dziwnymi klientkami. Kelsey wciąż gadała, do nikogo w szczególności, a ja oglądałam ściany pomieszczenia. Zostały one pokryta zdjęciami kolczyków i tatuaży. Niektóre z nich wyglądały makabrycznie, jak piercing w szyi albo między palcami, ale niektóre tatuaże były naprawdę fajne. Zanim poznałam Justina, w zasadzie nienawidziłam ich, ale teraz już nie wydają mi się takie złe. Podobały mi się te małe, sensowne, a nie wilk obnażający zęby na czyiś plecach albo roślina pnąca się wzdłuż nogi. Takie były po prostu tandetne, moim zdaniem.
- Myślisz, że to boli? - Zdałam sobie sprawę, że zadałam to pytanie nagłos i odwróciłam się, by zobaczyć Jazzy z koszulką podwiniętą do żeber, a mężczyzna oczyszczał jej skórę spirytusem.
- Nie wiem, zapytaj Justina - zasugerowała, kiedy igła przeszła przez jej skórę. Ona nawet nie drgnęła.
- Już pytałam, ale wiesz jaki on jest, nie przyzna się, że coś go boli, nawet gdyby miał kulę w sercu - w mojej głowie pojawiły się obrazy z nocy, gdy przyszedł do mnie z raną na czole. - To musi być u was rodzinne - powiedziałam, widząc jak jazzy uśmiecha się od ucha do ucha, kiedy lekko niebieski diament został włożony w jej pępek. Tylko kropla krwi wyciekła, ale nie przejęła się tym. Była tak silna, jak Justin. Odpłynęłam na chwilę, gdy tatuażysta informował ją na temat czyszczenia i leczenia przekłutego miejsca, w razie jakiegoś zakażenia.
- Też bym chciała zrobić sobie piercing - głowy wszystkich zwróciły się w moją stronę.Och, powiedziałam to na głos. Naprawdę chciałam piercing.
Mężczyzna westchnął, prawdopodobnie myśląc, że nic się nie stanie od jeszcze jednej nielegalnej działalności, dopóki nie dowie się policja. To nie tak, że zamierzamy wszystkim o tym mówić.
- Że co? - Prychnęła Kelsey, ale zamilkła, gdy zdała sobie sprawę, że mówię poważnie. Z kolei Jazzy uśmiechnęła się i wstała, bez problemu.
Mój żołądek wywinął salto, jakby dając mi ostrzeżenie, że igły i moja skóra to nie najlepsze połączenie. Postanowiłam nie myśleć o tym zbyt długo.
- Tutaj - dotknęłam górną chrząstkę ucha, odgarniając włosy na druga stronę, aby dać mu przestrzeń do pracy. Czułam się pewna siebie i odważna do chwili, gdy zobaczyłam igłę i musiałam zamknąć oczy.
- Justin w to nie uwierzy - nie mogłam określić, do kogo należał ten głos, zbyt koncentrując się na tym, by nie krzyknąć, gdy chłodny metal nawiązał kontakt z moim uchem.


Justin

Co do cholery podoba się dziewczynom?

Tyson i ja spędziliśmy poranek kupując - a raczej próbując kupić - prezenty na zbliżające się święta Bożego Narodzenia. Stwierdzenie, że nasza misja była całkowitą porażką byłoby niedopowiedzeniem. Dla facetów łatwiej było coś kupić, jak zabawki dla Jaxona, czy butelka ulubionej Whiskey dla mojego ojca. Ale dziewczyny to inna bajka. Naszym mamom kopiliśmy podobne bransoletki, ponieważ kobiety lubią biżuterię. Jazzy chciała aparat fotograficzny, ale wciąż nie uskładałem odpowiedniej ilości pieniędzy, by go kupić. Pracowałem trochę w ciągu tygodnia, bo obiecałem, że kupię jej ten aparat, bo niestety nie potrafię powiedzieć "nie" swojej siostrze.
Ale nie wiedziałem, co kupić Brooklyn. Ona ma już wszystko. Wszystko, o co dziewczyny mogłyby prosić: ciuchy, biżuterię, kosmetyki, samochód, telefon, inne gadżety, którymi urządzony był jej pokój do tego stopnia, że prawie nie widać było żadnej wolnej przestrzeni... Co do cholery podoba się dziewczynom? Odtwarzałem to pytanie w swojej głowie nawet po tym, jak wróciłem do domu, kiedy jadłem obiad, nawet wtedy, kiedy brałem prysznic i przebierałem się. Wciąż nie miałem pojęcia co by jej dać, czego by nie miała i by jej się spodobało. Byłem kiepski w robieniu prezentów. Przypomniałem sobie, że podobało jej się graffiti, które zrobiłem pod mostem na jej urodziny, ale nie mogłem wypełnić nim całego miasta, robiąc graffiti na każda okazję, która wymaga kupowania prezentu. Chociaż to byłoby łatwiejsze. Tyson zamówił naszyjnik z wygrawerowanymi imionami jego i Kelsey na niewielkim serduszku, ale to wydawało mi się zbyt banalne i tandetne. Chociaż z drugiej strony, sam nie potrafiłem wymyślić nic lepszego.
Dlatego, jak tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwi wejściowych, pobiegłem do holu, zaskakując Jazmyn, która właśnie weszła.
- Dowiedziałaś się czegoś? - Zapytałem od razu, mając nadzieję, że skoro jest dziewczyną, to mogłaby mi w tym pomóc.
- Pozwolisz mi w ogóle wejść do domu? - Zakpiła, zdejmując płaszcz i wieszając go na wieszaku, po czym minęła mnie, idąc do kuchni.
Poszedłem za nią. jak zwykle, nie zamierzała mi tego ułatwić.
- Zabiłabym za zimną Colę - zasugerowała, opadając na jedno z krzeseł wokół "stołu". Prawie starczał aby zmieścić nas wszystkich i Jaxon musiał siedzieć na czyiś kolanach.
- Nie jestem twoim niewolnikiem - uśmiechnąłem się szyderczo, krzyżując ręce na piersi.
Jazmyn, która miała zamknięte oczy, otworzyła jedno, by spojrzeć na mnie.
- Chcesz informacji, czy nie?
- Leń - mruknąłem i przewróciłem oczami, podając małej księżniczce to, co chciała. - Masz, teraz mów.
Najpierw zaspokoiła swoje pragnienie, a kiedy w końcu się odezwała to, co powiedziała nie miało sensu.
- Ona chce tatuaż.
Wybuchnąłem śmiechem, jakby właśnie opowiedziała najśmieszniejszy dowcip.
- Jazmyn, Brooklyn jest typem osoby, która czeka, aż mały człowieczek na sygnalizatorze zrobi się zielony, zanim przejdzie przez ulicę. Jakim cudem ona chciałaby tatuaż? - To był absurd.
- Wysłałeś mnie, abym zdobyła informacje, to ci je przyniosłam. Teraz możesz w to uwierzyć albo nie - wzruszyła ramionami, obracając puszkę coli między palcami. - Naprawdę mnie to nie obchodzi, szczerze mówiąc - czyż ona nie jest najsłodszą siostrą na świecie?
- Jesteś pewna, że ona nie chce czegoś, jak buty albo kolczyki? - Usiadłem naprzeciwko niej przy stole, pochylając się nad białym blatem.
- Skoro mowa o kolczykach, Brooke zrobiła sobie piercing - powiedziała Jazmyn, jakby to nie było nic wielkiego.
- Że co? - W tym momencie pomyślałem, że źle słyszę. Albo, że moja siostra ma urojenia. Brooklyn i piercing?
- Taki na górnej części ucha, nic wielkiego, ale była podekscytowana - jej głos był rozbawiony, jakby mówiła o czymś zabawnym, a ja nie mogłem wyjść ze zdumienia.
Brooklyn zrobiła sobie piercing. Cholera, to brzmi seksownie. Akurat wtedy, gdy poczułem, jak dumny uśmieszek pojawia się na mojej twarzy, tata wszedł do kuchni, walcząc z węzłem krawata. Wtedy przypomniałem sobie, że on i mama wychodzą na kolację. Coś romantycznego, by nadrobić stracony czas, tak myślę.
- Cholera, zapomniałem jak trudno jest zawiązać krawat - zaklął pod nosem, szarpiąc się z materiałem.
Zaśmiałem się, kiedy skierował swój wzrok na mnie.
- Na mnie nie patrz - uniosłem dłonie i próbowałem przypomnieć sobie, kiedy miałem na sobie krawat. Nie sądzę, bym kiedykolwiek jakiś ubrał.
Jazmyn przewróciła oczami - taki jej nieelegancki zwyczaj - zanim pomogła mu, mamrocząc coś w stylu "mężczyźni". Tata pozwolił jej zawiązać krawat i odezwał się do mnie.
- Więc? Wymyśliłeś coś?
To niesamowite, jak blisko znowu byliśmy z tatą w ciągu ostatnich dwóch tygodni, odkąd wrócił.
- Podobno chce tatuaż - posłałem oskarżycielskie spojrzenie w stronę Jazmyn, która skutecznie mnie zignorowała.
Tata zaśmiał się, co bardzo brzmiało, jak mój własny śmiech.
- Nie wydawała mi się osobą, która lubi tatuaże, kiedy ją spotkałem.
Nie wydaje mi się taką osobą, a znam ja już od trzech miesięcy. Robiła miny, gdy pokazywałem jej swoje tatuaże i nagle chciałaby mieć swój? Skąd Jazzy wytrzasnęła ten pomysł?
- I co ja mam niby zrobić. Kupić jej bon na tatuaż? - takie w ogóle istnieją?
- Gotowe - powiedziała Jazzy, chowając krawat pod marynarkę ojca, ponownie mnie ignorując.
Jeremy podziękował jej za pomoc, klepiąc mnie po plecach wychodząc z kuchni i mruknął tak, bym tylko ja usłyszał.
- Na Twoim miejscu pomyślałbym o planie B.
Zaśmialiśmy się, a Jazmyn ponownie przewróciła oczami.
- Nieważne, ja tylko zrobiłam ci przysługę - najwyraźniej to usłyszała.
- I ja to doceniam - powiedziałem pół kpiąco, pół poważnie, czochrając włosy zanim wstałem, aby przejść do mojego pokoju. Wiem, że to ją totalnie denerwuje.
W drodze do swojego pokoju, w korytarzu natknąłem się na mamę.
- Wow - wyrwało mi się. Wyglądała absolutnie wspaniale w niebieskiej sukni i wysokich szpilkach. - Wyglądasz niesamowicie, mamo.
Uśmiechnęła się do mnie.
- Dziękuję, Justin. To sukienka, którą dała mi Brooklyn, wcześniej nie miałam okazji, by ją założyć.
Zarówno Jazmyn i mój tata westchnęli zachwyceni. Oparłem się o ścianę, obserwując ich wyrazy twarzy.
- Wyglądasz pięknie, Patricia - powiedział tata, pochylając się, by cmoknąć ją w usta.
Jazzy i ja udaliśmy odruch wymiotny, na co oni się roześmiali. Ale to był radosny, rodzinny moment i nawet Jaxon zostawił swoje zabawki i przyszedł na chwilę. Mama przykucnęła na jego wysokości.
- Bądź grzeczny i słuchaj rodzeństwa - cmoknęła go w czoło, po czym wstała i zwróciła się do nas wszystkich. - Nie wrócimy późno, a w lodówce jest pizza.
- Nie martw się, mamo. Bawcie się dobrze - Jazzy prawie wyprowadziła ich za drzwi, paplając o tym, by wykorzystali swój wieczór, tańczyli i robili wszystkie rzeczy jakie robią pary, a jakich nie mogą robić przy nas. Muszę przyznać, że moja siostra jest czasem zabawna.
- Możesz wziąć mój samochód - zaproponowałem, rzucając klucze w powietrze, które po chwili zostały złapane przez mojego ojca.
Mrugnął, jakby mówiąc "dzięki". Żadne z nich nie miało samochodu, moja mama uważała, że to bez sensu w mieście, gdzie korki były codziennością i mieliśmy świetny transport publiczny, a taty nie było dość często, więc nie mógłby go używać. Na szczęście nigdy nie pytał, skąd go mam, bo to by dla mnie oznaczało wymyślenie jakiejś wiarygodnej historyjki, a to nie byłoby łatwe, biorąc pod uwagę, że samochód taki jak mój może kosztować ponad siedemdziesiąt tysięcy dolarów.
Wkrótce po tym, jak wyszli mój telefon zapiszczał w kieszeni. Okazało się, że to esemes od Brooklyn z pytaniem, czy nie chciałbym się spotkać.
- Wydaje się, że ty dziś zajmujesz się Jaxonem - powiedziałem Jazzy, zakładając moją dżinsową kurtkę na bluzę. - Wrócę przed północą.

**

Kiedy przyszedłem pod McDonald's, Brooklyn już czekała oparta o ścianę i bawiła się swoim telefonem.
- Aye - biegłem całą drogę, łapiąc ją z zaskoczenia, kiedy przyparłem ją do ceglanej ściany.
Złapała się za pierś.
- Boże, Justin. Przestraszyłeś mnie - ale po chwili się uśmiechnęła. - Tęskniłam za tobą - przyznała, a jej policzki zaróżowiły się w świetle ruchliwej ulicy.
- Ja za tobą też - pochyliłem się, by ją pocałować. - Masz lodowate dłonie, chodźmy do środka - wziąłem ją za rękę. - Jak długo czekałaś? Przepraszam za spóźnienie, ale pożyczyłem samochód rodzicom, więc musiałem pojechać metrem - wyjaśniłem.
- Nie przejmuj się, właściwie tyle, co tu przyszłam - powitało nas ciepłe pomieszczenie, jak tylko otworzyliśmy drzwi. Powietrze pachniało mieszaniną tłustego kurczaka, frytek i lodów McFlurry. Niby to nie było ulubione miejsce Brooklyn, ale chciałem zapłacić za obiad i to było wszystko, na co mogłem sobie pozwolić. Jednak ona pochłaniała frytki zawsze, gdy miała ku temu okazję.
- Więc pewien mały ptaszek powiedział mi, że zrobiłaś sobie piercing - powiedziałem, patrząc na nią, gdy zdejmowała kapelusz i szalik.
Zachichotała.
- Nawet nie wiem, czy można tak to nazwać. To po prostu kolejny kolczyk w uchu - wzruszyła ramionami, jakby nie czuła się dumna. To było słodkie.
- Myślę, że to sprawia, że wyglądasz, jak twardziel - mrugnąłem do niej bezczelnie, po tym, jak pokazała mi małą srebrną kulkę w górnej części ucha.
- Zamknij się - uderzyła mnie w ramię, rumieniąc się, bo wiedziała, że sobie z niej żartuję.
Zamówienie naszego jedzenia zajęło nam prawie piętnaście minut, ponieważ były niesamowite kolejki. W restauracji było tłoczno, jak zawsze w Nowym Jorku w tych dniach, gdy zbliżało się Boże Narodzenie. Udało nam się znaleźć wolne miejsca w rogu, obok okna. Brooklyn usiadła naprzeciwko mnie i szybko zdjęła płaszcz, zachłannie atakując swoje frytki. Roześmiałem się, zdejmując swoją dżinsową kurtkę i zacząłem odwijać papier ze swojego Big Maca.
- Masz na sobie tę samą bluzę, jak wtedy, gdy spotkaliśmy po raz pierwszy - Brooklyn uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jakby widziała retrospekcję w swojej głowie.
- Naprawdę? - Uniosłem brwi. Dziewczyny pamiętają takie szczegóły, faceci nie. Plus, to była zwykła granatowa bluza z żółtym napisem "BRONX". Nosiłem ją już tysiąc razy.
- Tak, wtedy, gdy powiedziałeś "niezła fura, Shawty" - zrobiła okropną imitację mojego głosu, na co zachichotałem - byłeś wtedy przerażający, teraz jesteś, jak pluszowy miś.
Sapnąłem.
- Cofnij to - starałem się brzmieć poważnie, ale trudno było się nie uśmiechnąć, gdy patrzyła na mnie w taki sposób. "Stary, totalnie się w niej zabujałeś", głos mojego przyjaciela odbijał się echem w mojej głowie. Parę miesięcy temu, walnąłbym każdego, kto by tak powiedział, ale teraz mnie to nie obchodziło.
- Tak w ogóle, to muszę ci coś powiedzieć - odkładając frytkę, którą miała w dłoni, przygryzła dolną wargę.
- Dawaj - zachęciłem ją, jedząc swojego hamburgera. Trudno było mi go zmieścić do ust, bo był taki gruby.
- Rozmawiałam z rodzicami kilka dni temu - zaczęła niepewnie. - O spotkaniu, wiesz. Odpowiedzieli, że możesz przyjść na imprezę bożonarodzeniową w mojej szkole... - Urwała.
Jestem pewien, że na mojej twarzy malował się strach i prawie zakrztusiłem się swoim jedzeniem.
- Chciałam ci powiedzieć wcześniej, ale nie chciałam tego robić przez telefon - czuła potrzebę wytłumaczenia się, zapewne myśląc, że będę zły o to, że nie powiedziała mi od razu. Ale szczerze mówiąc, im później się dowiedziałem, tym mniej miałem czasu na niepokój i nerwy. - Powiedz coś - wpadła w panikę, gdy nie otwierałem ust.
- Ee... Okej? - Niewiele mogłem powiedzieć.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze, na imprezie będzie pełno ludzi, więc mój ojciec nie będzie mógł cię zabić, ani nic.
Roześmiałem się.
- Mam nadzieję, że nie ma takiego zamiaru.
- Powiedział, że da ci szansę, więc po prostu musimy się upewnić, że nie nawalisz.
- Wow, dzięki za zaufanie - zaśmiałem się bez humoru.
Przewróciła oczami.
- Wiesz, co mam na myśli. Obmyślimy plan i wykluczymy kilka słów, jak "kradziony samochód", "narkotyki" lub "bójki uliczne" i powinno być dobrze.
- Okej - powiedziałem z wahaniem, ale wiedziałem, że Brooklyn denerwuje się tak samo, jak ja, jeśli nie bardziej. Ona spotykała się już oficjalnie z różnymi ludźmi, natomiast ja, jeszcze nigdy w życiu nie poznawałem rodziców swojej dziewczyny. Też miałem nadzieję, że tego nie spieprzę. - Czekaj, powiedziałaś, że to impreza w szkole?
Popijała Nestea przez słomkę - najwyraźniej zawierała mnie kalorii, niż inne napoje, a jej usta wygięły się w uśmiechu.
- Tak, to oznacza, że musisz ubrać garnitur. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć cię w garniturze - podekscytowała się. Ten pomysł nie za bardzo do mnie przemawiał. Mam w ogóle w szafie jakiś garnitur?
Skrzywiłem się.
- Nie o to mi chodziło - oblizałem usta i odłożyłem połowę hamburgera na tackę. - Chodzi mi o to, że to jest impreza szkolna, więc będą znajomi z Twojej klasy.
- No - zamachała frytką maczaną w sosie barbecue.
- To oznacza, że Nate tam będzie - sprecyzowałem.
Jej wyraz twarzy zmienił się, jakby to było coś, o czym nie chciała pamiętać.
- Nie będzie się kręcił w pobliżu nas, wierz mi - przeniosła wzrok, a włosy zasłoniły na chwilę jej twarz, zanim ponownie uniosła głowę i spojrzała na mnie z uśmiechem, który jednak nie sięgał jej oczu.
- Czy ja o czymś nie wiem? - Zmarszczyłem czoło, przyglądając się jej podejrzliwie. Zachowywała się trochę dziwnie.
- Nie - pokręciła uspokajająco głową. - Myślałam o tym, że zamiast niego, będziemy musieli uciekać przed Ryanem.
Zamarłem na wspomnienie o jej bracie. Lepiej, niech nie zamierza niszczyć wieczoru. Kiedy zmieniliśmy temat, oboje się rozluźniliśmy. Po skończeniu naszego jedzenia, zamówiliśmy Oreo McFlurry na pół. Wraz z zapadnięciem zmroku, zrobiło się tutaj bardziej pusto. Brooklyn i ja siedzieliśmy na jednej z czerwonych pikowanych ławek, Brooklyn położyła nogi na moich kolanach twierdząc, że tak jest dużo wygodniej.
- Hej, to nie fair! Bierzesz więcej, niż ja! - Jęknęła, gdy włożyłam do ust całe ciastko, które udało mi się znaleźć w naszym kubku. Kocham Oreo.
Zrobiłem odgłos podobny do zasysania, przez co zabrała mi łyżkę z porcją lodów, która nie zmieściła jej się do ust. Prawie się zakrztusiła, po czym roześmialiśmy się.
- Masz loda na wardze - powiedziałem, uśmiechając się.
- Gdzie? - Chciała zetrzeć go palcem, ale powstrzymałem ją.
Pochyliłem się w jej stronę i przesunąłem językiem po białym kawałeczku loda, który miała w kąciku ust, po czym ją pocałowałem. Nie był to długi pocałunek, bo byliśmy w miejscu publicznym, ale odwzajemniła go.
- Mmm, pocałunki o smaku Oreo. Podoba mi się - oblizałem usta, gdy się odsunąłem.
- Ale z ciebie dzieciak - Brooklyn pchnęła moja pierś, opierając głowę o oparcie.
- Tamtej nocy mówiłaś co innego.
Jej skóra zrobiła się ciepła od szyi, aż do uszu, kiedy ukryła twarz w dłoniach. Roześmiałem się głośno, bo była taka słodka, kiedy robiła się nieśmiała. Odciągnąłem jej ręce od twarzy, by na mnie spojrzała. Ponownie musnąłem jej usta, uśmiechając się przy tym.
- Jesteś taka słodka - wymamrotałem.
- Tak, tak - odepchnęła mnie złośliwie, jej twarz miała już normalny kolor. - Ale - przeciągnęła to słowo, przez co podejrzewałem, że to mi się nie spodoba. - Skoro jestem taka słodka, to pójdziesz ze mną na Bal Zimowy, prawda?
- Bal Zimowy? Co to jest? - Zmarszczyłem brwi.
Brooke przewróciła oczami.
- Jesteś pewien, ze byłeś w liceum? To taka super fajna impreza, którą organizują po świętach i trzeba mieć partnera i proszę cię, abyś był moim - rozpromieniła się po swoim wyjaśnieniu.
- Nigdy nie chodziłem na dyskoteki w mojej szkole - wzruszyłem ramionami. Nie było ich wiele, ale po prostu ich nie lubiłem.
- Ale to dlatego, że nie miałeś tak wspaniałej dziewczyny, by ją ze sobą zabrać - zarzuciła włosy przez ramię.
- Właściwie, to miałem długą listę dziewczyn, które zabiłyby się, by pójść ze mną - nie kłamałem, laski mnie kochają.
- Boże, zawsze taki zarozumiały - zakpiła Brooklyn, chociaż wiedziała, że miałem rację. - Pójdziesz ze mną, proszę? Bardzo, bardzo ładnie proszę? - Zatrzepotała słodko rzęsami.
Cholera, najpierw ta impreza z rodzicami, teraz to. Obie imprezy w garniturze. Ale jej pełnemu nadziei spojrzeniu nie można było odmówić. Plus, ryzykowałbym, że jakiś inny kutas z jej szkoły ją zaprosi, jeśli się nie zgodzę.
- Okej - poddałem się, przewracając oczami, a Brooklyn rzuciła się na mnie z miażdżącym kości uściskiem.

__________________
*jak para złodziei - chodzi o to, że byli ze sobą zżyci.

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz