Make Me Forget

17.9K 611 8
                                    

Brooklyn

 - Jak się ma Justin? - Zapytała mama, przekładając dwa świeżo upieczone naleśniki na talerz.
Wycisnęłam prawie pustą butelkę syropu klonowego na nie, wydobywając ostatnie krople.
- Jakoś - westchnęła. - Chyba tyle można się spodziewać.
Mama posłała mi współczujące spojrzenie, zanim wróciła do kuchenki.
- Nie mogę nawet sobie wyobrazić, jak musi czuć się jego mama, jest teraz sama z trójką dzieci pod skrzydłami... - Urwała, kręcąc głową.
Wydaje się bardzo tym dotknięta, odkąd jej powiedziałam. Za każdym razem, gdy odwiedzałam Justina, kazała mi brać tam jakieś jedzenie - dobrze, że była świetną kucharką - przez co blaty w ich kuchni zakopane były pod miskami, naczyniami po domowej lasagne, czy ciastach. Wiedziałam, że Pattie to doceniała, bo nie była w nastroju do gotowania. Rob, wujek Justina była tam za każdym razem, gdy przychodziłam. Wyglądał na dość miłego człowieka, ale w końcu nie zamieniliśmy zbyt wielu słów, odkąd się poznaliśmy (czyli zaledwie kilka dni). Justin nie rozmawiał z nim zbyt wiele, a Jaxon patrzył na niego nieufnie. Biedny dzieciak, nawet nie pamiętał swojego wujka.
Jeśli chodzi o Jazmyn, nie odezwała się do nikogo od soboty. Teraz była środa. Mieliśmy szczęście, że w końcu opuściła swój pokój w poniedziałek, by wziąć prysznic i coś zjeść. Justin próbował skłonić ją do rozmowy, ale na próżno. Pattie martwiła się, że wpadła w jakieś zespół stresu pourazowego po stracie ojca. Wiedziałam, że byłam córeczką tatusia. Wiedziałam, jak to wyglądało i nie mogłam nawet postawić się w jej miejscu. Ze mną też nie chciała rozmawiać. Nawet nie pozwalała nam się przytulić, a gdy otwieraliśmy usta, by sprzeciwić się jej milczeniu, ona chowała się pod kołdrą w łóżku, lub zamykała w łazience. Próbowaliśmy tego uniknąć. Pattie i Justin bali się też, że ona może zaszkodzić samej sobie. Nie chodziła do szkoły i nie odbierała telefonów od swoich przyjaciół. Nawet nie wychodziła z domu na świeże powietrze. W tej chwili wszyscy byliśmy bardzo zaniepokojeni.
Justin to inna historia. Widywałam go codziennie po szkole, kiedy odbieraliśmy Tommy'ego i Jaxona, a potem spędzaliśmy razem trochę czasu. Nie mogłam powiedzieć, że zawsze był ze mną, szczerze mówiąc często bywał myślami gdzie indziej. Porzucał temat tego, jak się czuje, jak tylko próbowałam to z niego wyciągnąć. Znowu zamykał się w sobie, nie dopuszczając mnie do swojej bezpiecznej bańki. Niestety, był okropnie dobry w ukrywaniu emocji. To było frustrujące, mając świadomość, że nie mogę nic zrobić, by wrócić życie jego tatowi - bo to byłaby jedyna rzecz, przez którą poczułby się lepiej. Postawił sprawę jasno poprzedniego popołudnia, gdy o to zapytałam.
- Chcę mojego tatę z powrotem! To jedyne, co pozwoli mi poczuć się lepiej - wykrzyknął.
Natychmiast potem, przeprosił za krzyczenie na mnie. Przytulił mnie do swojej piersi, oplatając ramionami i w kółko powtarzając "przepraszam". Nie byłam tak urażona, czy zraniona jak myślał - jakiekolwiek emocje, którym pozwolił wydostać się za gruby mur, którym się otoczył były mile widziane. Poza tym, opryskliwe odpowiedzi były w tym przypadku normalne. Byłam nawet zaskoczona, że wydzierał się częściej. Najbardziej martwiło mnie to, że był wewnętrznie zdruzgotany i nie pozwolił mi sobie pomóc. Chyba moja przemowa z niedzieli, kiedy znalazłam go grającego w koszykówkę nie miała tak wielkiego efektu. Po prostu wierzyłam, że miała. Bardzo naiwna część mnie myślała, że Justin tym razem się otworzy. Ale on był jak opancerzony czołg. Teraz bałam się, jak się sprawy potoczą. Bo Justin nie był dobry w rozróżnianiu emocji i były duże szanse na to, że wybierze zły sposób na wyrażenie ich. Taki, który składałby się z marihuany i kastetu.
- Zostawiłam sukienkę na pogrzeb na oparciu twojego krzesła - powiedziała mama. Nie zdawałam sobie sprawy, że całkowicie odpłynęłam, trzymając widelec w powietrzu i w ogóle. Skinęłam jej, przeżuwając swoje prawie ostygnięte jedzenie.
- A ty idziesz? - Zapytałam, popijając naleśnika sporym łykiem kawy. Potrzebowałam tego napoju bardziej, niż wcześniej przyznałam, odkąd sen nie był tak łatwy, jak kiedyś
- Oczywiście. Wyjdę wcześniej z pracy. Tata mnie odbierze - Zdołała się uśmiechnąć, kiedy pakowała lunch Tommy'ego do brązowej torby. Miał iść po południu do kolegi.
- Och, racja - mruknęłam.
Tata i tak miał tam być. Dlatego, że pracował dla rządu. Zazwyczaj musiał uczestniczyć w oficjalnych pogrzebach - głównie tych ludzi, którzy pracowali w obronie państwa tak jak policjanci, politycy i również żołnierze. Sądzę, że poszedłby i tak, dla mnie. Doceniałam to, szczerze mówiąc, szczególnie dlatego, że wiedziałam, że wciąż nie był pewny Justina.
- Ja też chcę pójść - powiedział Blake, wchodząc do kuchni całkowicie ubrany i z plecakiem na plecach.
Zamrugałam znad krawędzi swojego kubka. Blake unikał rozmowy ze mną przez prawie dwa tygodnie. Teraz jak o tym pomyślę, prawie wszyscy ostatnio to robili.
- Co? Lubię Justina, a jego siostra jest miła - powiedział Blake, wyczuwając moje zaskoczenie. - Trochę szalona, ale miła - dodał trochę niższym głosem.
- Okej. Mogę podwieźć cię po szkole - zaproponowałam, uśmiech wkradł się na moje usta na możliwość spędzenia czasu z bratem.
- Właściwie to poprosiłem już kogoś, by mnie podwiózł - odpowiedział Blake i według mnie czuł ulgę, że ma wymówkę, by znów mnie uniknąć.
Kiwałam głową podejrzliwie. Założę się, że ten "ktoś" był Tajemniczym Chłopakiem. Zanim w ogóle zdążyłam zapytać go oo to, Blake chwycił naleśnika i wyszedł z domu, rzucając przez ramię "do zobaczenia później". Teraz byłam podwójnie ciekawa. Gdyby nie sytuacja Justina, podnosząca mój poziom zamartwiania się do maksimum, miałabym jeszcze piętnastoletniego brata, spotykającego się z kimś kogo nie znam za moimi plecami. Jak wygodnie.
Wzdychając, dopiłam resztki swojej kawy i chwyciłam swój płaszcz i torebkę.
- Do zobaczenia później, mamo - całując jej policzek na pożegnanie, ruszyłam do drzwi, marząc by tego dnia w ogóle nie było, albo przynajmniej było już po wszystkim.


Justin

Pogrzeby są kurwa do bani.

Na dodatek czarne ubrania jedynie sprawiają, że i tak już smutna chwila jest jeszcze bardziej przygnębiająca. To był ostatni raz, kiedy ubrałem ten garnitur - ten, który moja mama przeszyła z mojego taty, by pasował na mnie - ponieważ chciałem zedrzeć go z siebie na środku cmentarza. Z jednej strony był to pewnego rodzaju przywilej, ale z drugiej strony to było dla mnie zbyt wiele do zniesienia.
Stoisz przed grobem, patrząc jak ktoś, kto był dla ciebie wzorem jest chowany pod ziemią na zawsze. Moment, kiedy widzisz trumnę z tym co pozostało po osobie, która kiedyś była twoim ojcem, opuszczaną do ziemi, wtedy cały twój świat się wali. Stałem spokojnie przed mnóstwem ludzi, których nawet nie znałem, którzy przybyli bo podobno mieli jakiś związek z moim ojcem. To kolejna uciążliwa rzecz w pogrzebach. Ludzie czują potrzebę, by przyjść i opłakiwać osobę, jako zapłatę za to, że mieli ją w dupie za życia. Wiedziałem, że połowa tych ludzi - to byli starzy znajomi rodziny albo współpracownicy mojej mamy - nawet nie znała Jeremy'ego Jacka Biebera.
Brooklyn trzymała moją dłoń podczas całej ceremonii, ściskając ją boleśnie, gdy grupa mężczyzn w mundurach złożyła amerykańską flagę na trumnie mojego taty, Cały pogrzeb wyglądał dla mnie, jak parada. Za dużo ludzi, za dużo hałasu, za dużo bezsensownych słów. Chciałem żeby się skończył, zanim w ogóle się zaczął. Dwóch innych mężczyzn zginęło wraz z moim tatą. Ich rodziny skupione wokół nas, milcząco wyrażały współczucie. Szczerze nie obchodzili mnie ci ludzie i wiedziałem, że my ich nie obchodzimy.
Moja mama płakała podczas całego pogrzebu. Nie wiem, skąd miała tyle łez, jakim cudem jeszcze ich nie zabrakło. Jaxon stał, jak marionetka, trzymając swoją małą rączką dłoń mamy, mając na sobie swój czarny płaszczyk. Patrzył przed siebie nie rozumiejąc, dlaczego chowają jego tatusia. Jazmyn ukrywała się za parą najciemniejszych okularów przeciwsłonecznych, jakie kiedykolwiek widziałem. Jej twarz była blada, a ręce trzymała w kieszeniach kurtki, bo drżały. Zauważyłem to, ale nie miałem odwagi jej dotknąć, w obawie, że krzyknie lub rozpłacze się lub Bóg wie co. Nie odzywała się od soboty. Nie chciała nawet na nas spojrzeć. To mnie zabijało od środka.
Rodzice Brooklyn i Blake również przyszli, ofiarując swoje kondolencie. Wiedziałem, że mama doceniała wsparcie moralne, pozwoliła nawet, by wujek Rob trzymał ją za rękę, ale nie ja. Wszyscy ci obcy nigdy nie zrozumieją, co się dzieje w mojej głowie. Nawet Brooklyn lub Tyson. Byłem świadomy, że wymieniają spojrzenia, i konspiracyjne szepty przez te wszystkie dni. Wiedziałem, że oboje chcieli mi pomóc, ale problem w tym, że nie mogli. Nikt nie mógł.
Pogrzeb się skończył, ludzie zaczęli się rozchodzić, czarne kropki znikały na Cmentarzu Narodowym Calverton dla weteranów, wracając do swoich codziennych spraw. Ale ja nie byłem jeszcze gotowy, by wrócić.
Stałem nieruchomo, obserwując skrawek nierównego gruntu, pod którym leżał teraz mój tata.Brooklyn została ze mną, jej własne oczy były zaszklone i ukrywała twarz w szaliku. Pogoda była ładna, z wyjątkiem chłodnej temperatury. Roześmiałem się głośno, bo to nie była jedna z tych scen, gdzie burza rozbłyskiwała dramatycznie na niebie podczas pogrzebu, a jakiś przerażający facet ukrywał się pod czarnym parasolem. W rzeczywistości świeciło w nas z diabelskim uśmieszkiem. Wydawało się niewzruszone, że trze osoby zostały dziś pochowane. Czułem głupie uczucie nienawiści.
- Chcesz, żebym zostawiła cię samego na chwilę? - Usłyszałem cichy głos Brooklyn.
Spojrzałem na jej dłonie w moich, a następnie na oczy. Też miała okulary. Skinąłem głową, nie ufając swojemu głosowi. Wyglądała na tak załamaną - czy z powodu mojego ojca, czy z mojego, czy z obu, nie wiem - że nie mogłem utrzymać jej spojrzenia, nawet jeśli jej oczy ukryte były pod Ray Banami.
- W porządku, będę w samochodzie. Nie spiesz się.
Przytuliła mnie lekko, zanim zniknęła. Czułem się źle przez to, jak ją traktowałem, ale wiedziałem, że gdybym zaczął mówić na głos wszystkie pokręcone myśli, jakie miałem w głowie, zraniłbym ją jeszcze bardziej. Muszę najpierw sam się z nimi uporać.
Wiatr wiał bezgłośnie wokół mnie, gdy stałem tam samotnie. Nikogo nie było w pobliżu. Nie wiem, jak długo tam byłem, wpatrując się w nagrobek z nazwiskiem mojego ojca. To tylko sprawiało, że wszystko było bardziej realne, co było do bani.

Jeremy Jack Bieber
1975-2013
Kochający ojciec, mąż, żołnierz

Dopisali coś jeszcze związanego z jego służbą wojskową, ale dla mnie to nic nie znaczyło.To było to, co go zabiło. Minuty mijały, kiedy zastanawiałem się, co tak właściwie tu robię. Nawet nie próbowałem rozmawiać z moim tatą - nie że chciałem, ale to by było bezwartościowe. Dłoń na moim ramieniu mnie zaskoczyła. Odwróciłem głowę, by spotkać się z czarną przepaską na oko. Nie widziałem Anthony'ego wcześniej. Nawet nie przyszło mi na myśl, że tutaj przyjdzie.
- Chcesz? - Zapytał, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
Wahałem się przez chwilę. To nie tak, że ostatnio nie paliłem - rozpaczliwie potrzebowałem tego więcej, niż kilka razy - ale nie lubiłem brać czegokolwiek od Anthony'ego. To zazwyczaj oznacza kłopoty i długi i więcej zbędnego gówna, jakbym nie miał już wystarczająco kłopotów w życiu. Może jestem idiotą, albo naprawdę żałowałem, że nie wziąłem swojej paczki z domu, bo wziąłem papierosa i zapaliłem go. Anthony posłał mi zniekształconą wersję uśmiechu. To było straszne i udałem ciarki. Paliliśmy w milczeniu, pogrążeni w naszych własnych myślach. Przynajmniej ja. Czułem, jak Anthony mnie obserwuje i to doprowadzało mnie do szału. dwóch jego ludzi również przyszło i obserwowali nas, stojąc kilka stóp dalej. Czułem się trochę jak w pułapce, dlaczego postanowiłem spojrzeć Anthony'emu w twarz.
- Też straciłem ojca, jak byłem dzieckiem - powiedział nagle.
Nie obchodzi mnie to, pomyślałem. I nie jestem dzieckiem.
- Nigdy nie mieliśmy dobrych relacji, ale wiem, że ty i twój tata mieliście.
Nic nie wiedział.
Nie odpowiedziałem, zamiast tego koncentrując się na dokończeniu papierosa. Palenie w ogóle było dozwolone na cmentarzach? Nie obchodziło mnie to. W ciągu ostatnich dni coraz mniej rzeczy mnie obchodziło.
- Zostawił dobry spadek?
Tylko zimnokrwisty gangster zapytałby o to w tym właśnie momencie.
- Nigdy nie mieliśmy zbyt wiele. Myślę, że rząd coś nam da. "Wyrazy współczucia", czy inne gówno - przewróciłem oczami. Żadna ilość pieniędzy nie pomoże mojej rozbitej rodzinie.
Anthony skinął oschle. Przypuszczam, że się cieszył, bo nie miałem żadnej wymówki, by odejść z biznesu. Jeśli mam być szczery, nie zrobiłbym tego i tak. Moja rodzina będzie potrzebować pieniędzy, zwłaszcza jeśli okaże się, że Jazmyn będzie musiała iść na terapię. Każdy dochód był mile widziany, nawet jeśli pochodziłby od aroganckiego, nikczemnego człowieka stojącego obok mnie.
- Musisz teraz patrzeć w przyszłość, dzieciaku. Jesteś teraz głową rodziny - powiedział Anthony, klepiąc mnie po plecach. Miałem ochotę go uderzyć. Jeśli jeszcze raz usłyszę te słowa... Zacisnąłem i rozluźniłem pięści, rzucając niedopałek papierosa daleko od grobu.
Myślałem, że w końcu zostawi mnie w spokoju, ale oczywiście Anthony nigdy nie robi nic bezinteresownie. Każde jego działanie ma ukryte intencje. Postawił sprawę jasno w poniedziałek, gdy wysłał mnie i Tysona na małą misję. W sumie byłem mu wdzięczny za rozrywkę. Grożenie nożem komuś, kto zalegał szefowi pięćset dolarów pozwalało mi zapomnieć o moich własnych demonach. Dlatego wykonałem dla niego dwa zadania w ciągu trzech dni, rekord,którego nie pobiłem odkąd miałem siedemnaście lat. Wiedziałem, że pakuję się w wielkie gówno, z którego wyjście zajęło mi wieki, ale co jeszcze mogłem zrobić? Przynajmniej teraz wiedziałem, że nikt nie oczekiwał, że będę szczęśliwym, odpowiedzialnym, dobrym chłopakiem. Miałem trochę luzu.
- Jeśli jest jakiś sposób, w który mógłbym ci pomóc, synu - zaczął Anthony. W moim gardle pojawiła się gula, gdy mnie tak nazwał. Dobrze, że nic dzisiaj nie jadłem, bo zwymiotowałbym na niego. - Możesz do mnie przyjść. Mogę dać ci więcej zleceń, więcej pieniędzy - wzruszył ramionami, jakby oferując mi pracę dostawcy pizzy.
Prawie podziękowałem, ale potem zdałem sobie sprawę, że wcale nie robi mi przysługi. Spojrzałem ostatni raz na nagrobek taty, wiedząc, że nie zniósłby rozczarowania, które z pewnością by poczuł wiedząc, co chodziło mi po głowie. Prawdopodobnie sam będę później tego żałował, ale kiedy odwróciłem się do Anthony'ego nie byłem pewien, czy już nie przejebałem swojego życia. Jeszcze jedna rzecz na pewno nie zaszkodzi. W tym momencie nie myślałem o szkodach, jakie wyrządziłbym mojej dziewczynie, mojej rodzinie i sobie samemu. Ponieważ byłem samolubny, zagubiony i bezmyślny. I byłem pieprzonym kretynem.
- Myślę, że wezmę udział w wyścigach samochodowych, jeśli oferta nadal jest aktualna - powiedziałem, mój głos był pewny, bo wiedziałem w co się pakuję. Zdecydowanie pieprzony kretyn.
Anthony uśmiechnął się tak, jakby cały czas na to liczył.
- Oczywiście, synu. Oczywiście.


Brooklyn

Patrzyłam, jak Justin kiwa głową w górę i w dół przy kolejnej szklaneczce Jacka Danielsa. Sama nie miałam ochoty na nic innego, prócz wody. Wciąż wkurzał mnie sposób, w jaki Justin postanowił spędzić swoje dwudzieste urodziny, upijając się w jakimś nędznym klubie, podczas gdy różne dziewczyny rozbierały go wzrokiem. Nie wiedziałam, że ściskam zbyt mocno swój kubek, dopóki nie usłyszałam pęknięcia plastiku. Na szczęście był pusty.
- Daj mu trochę luzu, B - powiedziała Kelsey siedząca przy moim boku. Opierałyśmy się od kontuar baru, podczas gdy wszyscy tańczyli do piosenki, której ja znowu nie znałam. - Nie możesz go winić za to, że chce zapomnieć. Poza tym i tak by się spił. W końcu to jego urodziny.
Spojrzałam na nią krzywo.
- To nie jest wymówka. Rano będzie się źle czuł - pokręciłam głową.
Przypuszczałam, że będziemy dziś imprezować - nawet jeśli od soboty minęło tylko sześć dni - bo Justin potrzebował wyjść z przyjaciółmi i zasłużył na dobrą zabawę. To czego się nie spodziewałam do picie przez niego duszkiem whiskey, szklanka po szklance i praktycznie ignorowanie mnie. Każdy był przy nim ostrożny, uważając, by nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
- Przepraszam - westchnęłam. - Odciągam cię od zabawy - powiedziałem do Kelsey z przepraszającym spojrzeniem. - Idź potańczyć z Tysonem - wskazałam na miejsce na parkiecie, gdzie on i Justin wykonywali jakieś dziwne ruchy.
- W porządku, po prostu nie chcę żebyś marudziła tutaj. Choć ze mną tańczyć - pociągnęła mnie za rękę. - A może chcesz zaznaczyć swoje terytorium, ponieważ te panienki kręcą się wokół twojego mężczyzny - wskazała na jakieś dziewczyny wyglądające na szesnaście lat, które flirtowały z moim chłopakiem.
Wydałam z siebie dziwny dźwięk, pozwalając Kelsey poprowadzić mnie w stronę naszych przyjaciół.
- Moja koszulka mówi do ciebie "cześć" - wybełkotał Justin z ogromnym uśmiechem, gdy zbliżyłam się do niego, odwracając się plecami do bardzo wkurzonej złodziejki cudzych facetów. W końcu oddaliła się, zdając sobie sprawę, że nie ma szans u Justina.
Roześmiałam się mimo, mojego napadu złego humoru. Justin uparcie wyznawał ścisłą politykę "żadnych prezentów na urodziny". Zmusił nas do obietnicy, nawet swoją mamę, że niczego mu nie damy. Był całkiem poważny, co było dziwne, bo dlaczego miałby niczego nie chcieć? Jego usprawiedliwieniem było to, że na nie nie zasługuje. W każdym razie i tak dałam mu koszulkę z napisem "Hello Brooklyn!*", bo zabawnie wyglądała. On niechętnie ją przyjął tylko dlatego, że "zawiera moje dwie najbardziej ulubione rzeczy na świecie: koszykówkę i ciebie". Po tym pocałowałam go namiętnie, bo jestem ckliwym typem dziewczyny.
- Justin, powinieneś przestać pić - zasugerowałam, podtrzymując się jego ramion, gdy on objął mnie w pasie.
- Ty za to nic nie piłaś - zrobił smutną minkę, patrząc na mnie z rozszerzonymi źrenicami.
- Ktoś musi być trzeźwy, żeby nas potem odwieźć - powiedziałam, przygryzając dolną wargę.
- Ale się nie bawisz - bardziej stwierdził, niż zapytał, poluźniając swój uścisk.
- Bawię się - zapewniłam go mimo, że to nie była prawda. Miałam wrażenie, że coś jeszcze było nie tak i dlatego Justin chciał się upić. - Martwię się o ciebie.
Justin pokręcił lekko głową i powiedział ochryple.
- Nie martw się o mnie, kochanie. Potrafię o siebie zadbać.
Tak, na pewno.
Posłałam mu znaczące spojrzenie, ale jego uroczy uśmiech rozwiał moją gorycz,
- Zatańcz ze mną - szepnął mi do ucha, podnosząc moje ręce, by założyć je na swoją szyję. Ku mojemu kompletnemu zdziwieniu, nie zaczął tańczyć ze mną tak jak zawsze w klubie, seksownie i zmysłowo mimo muzyki, jaka rozbrzmiewała z głośników. Trzymał mnie w pasie, mrucząc mi do ucha.
- Wyglądasz cudownie - powiedział.
- Dziękuję - musnęłam jego policzek.
Po bokach jego twarzy pojawiła się cienka warstwa potu spowodowana gorącem w klubie i alkoholem. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie wyglądał teraz cholernie smacznie.
Moja czerwona sukienka fajnie opinała moje ciało, ale szybko ciepło Justina przeszło na mnie. Piosenka zmieniła się na szybszą, a Justin zaczął kołysać mnie z boku na bok, a twarz wtulił w moją szyję. Czułam na skórze jego gorący oddech, a po plecach przechodziły mi ciarki. Zanim się spostrzegłam, kierowaliśmy się pod ścianę. Justin sprawnie torował nam drogę między ludźmi. Poczułam zimną ścianę przy swoich plecach. Stałam się bardziej świadoma przyspieszonego oddechu Justina i jego dłoni zsuwających się w dół mojego kręgosłupa.
- Justin - powiedziałam ostrzegawczo, ale musiał pomylić to ze zgodą do zaatakowania mojej szyi, bo zaczął ją zachłannie całować. Przysięgam, chciałam go powstrzymać, ale moje ręce opadły bezwładnie po bokach, a jęk uciekł z moich ust. Był taki dobry.
- Boże, jesteś taka seksowna, Brooklyn - Justin szepnął w moje ucho, przyciskając mnie bardziej do ściany. Zaczął ssać płatek mojego ucha, przez co przyciągnęłam jego głowę bliżej swojej szyi. Jego usta zostawiły mokry ślad on nasady mojej szyi, aż do szczęki. To nie było normalne. Po tym, jak usta Justina dotarły do moich byłam trochę zaskoczona smakiem whiskey i tytoniu. Odsunęłam go od siebie.
- Daj mi chwilę, dobrze? - Poprosiłam. Musiałam ochłonąć, zanim mój trzeźwy umysł postanowi się wyłączyć i przestanie podejmować właściwe decyzje. Justin spojrzał na mnie zaskoczony, jego oczy płonęły pragnieniem, a jego dłonie wciąż wodziły bo moich biodrach.
- Nie kuś - mruknął, posyłając mi spojrzenie, które spaliłoby moje majtki na popiół.
Otworzyłam usta, aby go zatrzymać, ale Justin był szybszy i pocałował mnie. Straciłam jakąkolwiek zdolność mówienia i pozwoliłam mu się pocałować. Pocałunek był nagły i głęboki. Jego kolano rozchyliło moje nogi, po czym odsunął się na tyle, by powiedzieć.
- Potrzebuję cię - pocałował mnie ponownie. - Pomóż - pocałunek. - Mi - pocałunek. - Zapomnieć - pocałunek. - Proszę.
- Jego głos był ochrypły i potrzebujący i byłam tym przytłoczona, ale wiedziała, co miał na myśli, kiedy przysunął do mnie swoje biodra. Nie mogłam tego zrobić. Nie mogę być jego zabawką, kiedy jest pijany. Więc udało mi się odsunąć go od siebie. Mój czerwony błyszczyk prawdopodobnie zniknął. Faktycznie czułam na swoich ustach siłę jego pocałunku.
- Justin, nie będę uprawiać z tobą seksu - powiedziałam bez tchu.
Zamknął usta, a szczękę miał napiętą. Wydawał się bardziej zły, niż rozczarowany.
- Dlaczego nie?
- Bo jesteś pijany i jesteśmy w klubie - Bąknęłam. Nie miałam zamiaru tego mówić, ale nie mogłam być delikatna, gdy ok zachowuje się jak kretyn.
- Cholera, Brooklyn. Przepraszam.
Ściana obok mojej głowy zadrżała od jego pięści. Wzięłam go za rękę. Oczy Justina spotkały moje, zdezorientowane, kiedy oblizał usta.
- Przepraszam. Nie miałem... Masz rację - zająknął się, nagle pozornie mniej pijany. - Też nie chcę uprawiać seksu w takim stanie. Po prostu jestem...
- Nie do końca trzeźwy - dokończyłam za niego. Nie poprawił mnie, ale jego spojrzenie wyrażało skruchę. Pogłaskałam go po policzku. - Chodź, potrzebujesz trochę świeżego powietrza.
Splotłam nasze palce i zaprowadziłam nas do baru, gdzie zamówiłam dla Justina butelkę wody. Wypił wodę bez skarg. Naprawdę czuł się, jak gówno i nie muszę winić go za jeszcze więcej rzeczy.
- Hej, wszystko w porządku - powiedziałam szczerze, przeczesując jego włosy. Justin uśmiechnął się do mnie, ale to nie do końca dotarło do jego oczu.
Tyson i Kelsey spotkali nas w barze. Chcieli zamówić tequilę dla wszystkich, ale na szczęście, Justin odrzucił propozycję. Kelsey puściła mi oczko. Tyson poklepał mnie po ramieniu, więc odwróciłam się twarzą do niego. Było tak głośno, że musieliśmy dosłownie krzyczeć sobie do uszu.
- Wszystko w porządku? - Zapytał Tyson.
Skinęłam głową.
- Tak, chyba zabiorę Justina na zewnątrz. Wypił za dużo alkoholu.
Tyson skinął głową, ale chwycił mnie delikatnie za ramię.
- Brooke - powiedział. - Jeśli on coś schrzani, nie miej mu tego za złe. Wciąż próbuje wszystko sobie poukładać, ale w końcu ci zaufa i pozwoli sobie pomóc. Po prostu potrzebuje trochę czasu.
Westchnęłam.
- Wiem. Tylko szkoda, że nie pozwoli mi do siebie dotrzeć.
Po tej rozmowie z Tysonem, zaprowadziłam Justina na zewnątrz, na chłodne powietrze nocy pierwszego marca. Cóż, nie byłam pewna, czy przypadkiem nie był już drugi. Mroźne powietrze wydawało się rozbudzić nas oboje.
- Chcesz iść do samochodu? - Zapytał Justin, pocierając dłońmi moje nagie ramiona.
- Tak - zaszczękałam zębami.
Droga do samochodu wydawała się trwać wieku, ale to nie było więcej, niż kilka minut. Sportowy samochód był zaparkowany na małym parkingu za klubem. Było niesamowicie cicho i ciemno, jakby nie mogli pozwolić sobie na kilka lamp ulicznych. Bałam się, że w każdej chwili zombie mógłby na mnie wyskoczyć zza rogu. Justin nalegał, byśmy usiedli na tylnym siedzeniu, by móc się poprzytulać i jak mogłabym mu odmówić? No właśnie, nie mogłabym. Justin dmuchnął ciepłym oddechem w moje palce, aż odzyskałam czucie.
- Lepiej ci? - Zapytałam. Wypił całą butelkę wody, więc zakładam, że nie był już taki nietrzeźwy.
- Tak, spodziewałem się, że zaleję się tak, że nie będę pamiętał własnego nazwiska, ale nie mam takiego szczęścia.
Spojrzałam na niego karcąco.
- Wolę cię, gdy dasz radę iść w linii prostej.
Justin roześmiał, wkładając do ust miętowego Tic taca. Cisza w samochodzie niemal rozdzierała uszy. Czułam się, jakbyśmy byli na środku pustyni Sonora.
Kładąc nogi na kolanach Justina, zapytałam.
- Jazmyn coś powiedziała?
Justin pokręcił głową ze smutkiem, wypuszczając powietrze przez usta.
- Mama każe jej iść do szkoły w poniedziałek. Mówi, że nie może tak po prostu siedzieć w domu i nic nie robić.
- W końcu jej przejdzie. Ona po prostu potrzebuje więcej czasu - ścisnęłam dłoń Justina. Wiedziałam, jakie to było dla niego trudne. Miał słabość do swojej siostry.
- Mam taką nadzieję - powiedział.
Prawdą jest, że jeśli jej się nie poprawi, będą musieli wziąć jej do jakiegoś psychologa. Ostatni raz widziałam ją na pogrzebie i wyglądała, jak duch. Ten widok łamał serce.
- Justin - powiedziałam spokojnie po kilku chwilach.
Spojrzał na mnie spod swoich rzęs.
- Tak?
- Wiem, że nie lubisz mówić o swoich uczuciach - zanim udało mu się przerwać, mówiłam dalej. - Wysłuchaj mnie. Jeśli jest jakiś sposób, w który mogę ci pomóc, nie mówię tu tylko o rozmowie, wiesz, musisz mi powiedzieć.
Przysunęłam się bliżej niego, przez co wstrzymał oddech. Byłam całkowicie poważna.
- Jezus, Brooklyn. Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wiesz co próbuję powiedzieć, Justin - mruknęłam, nie uwodzicielsko, ale wstydliwie.
Jego jabłko Adama poruszyło się w górę i w dół, gdy z trudem przełknął ślinę.
- Jeśli potrzebujesz mnie w każdy możliwy sposób, jestem tu dla ciebie. Jestem twoją dziewczyną i zrobię wszystko co w mojej mocy, byś poczuł się lepiej - powiedziałam, przysuwając się jeszcze bliżej Justina.
- Nie musisz... Byłem pijany. Nie miałem na myśli...
Tym razem ja mu przerwałam.
- Cholera, Justin. Nie każ mi więcej razy tego powtarzać - zarumieniłam się mocno, choć wątpię, że to zauważył. Sama nie mogłam dostrzec rysów jego twarzy w ciemnościach. - Po prostu weź to, czego potrzebujesz - wyszeptałam ostatnią część blisko jego ucha, bo nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Naprawdę wstydziłam się tego, co sugerowałam. gdybym nie uważała, że to pomoże, to nigdy nie przechodziłabym przez ten upokarzający proces.
- Cholera, księżniczko. Sprawiasz, że naprawdę trudno ci się oprzeć - mruknął, w końcu mnie dotykając. Położył dłonie na moich biodrach, jego oddech owionął moją twarz.
- Jesteś trzeźwy? - Zapytałam, opuszczając wzrok na jego rozchylone wargi.
Justin pociągnął mnie na swoje kolana.
- Myślałem, że jestem, ale odurzasz mnie od nowa.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
- Chcę tylko zabrać ci twój ból - powiedziałam, łącząc nasze usta.
- Jesteśmy w samochodzie - Justin zauważył niepewnie.
- Nie obchodzi mnie to - przycisnęłam swoje usta do jego, delektując się miętowym smakiem. - Chcę ci pomóc, Justin - powiedziałam, przesuwając swoje wilgotne wargi wzdłuż jego szyi. Wbił lekko palce w moje boki ciągnąc mnie bliżej siebie tak, bym usiadła na nim okrakiem. Spódnica mojej sukienki podniosła się w górę aż na biodra, kiedy całowałam Justina, mając nadzieję, że uda mi się zabrać od niego choć niewielką część jego bólu, z każdym ruchem mojego języka, z każdą pieszczotą moich rąk. Byłam niespokojna. Musiałam czuć, że robię coś, co sprawi, że poczuje się lepiej. Potrzebowałam, by wiedział, że jestem tu dla niego. Że zawsze jestem przy nim.
- Pozwól mi pomóc ci zapomnieć - ledwo wyszeptałam w jego usta, zanim w nich zatonęłam.

____________
*Hello Brooklyn odnosi się do drużyny koszykarskiej Brooklyn Nets, gdyby ktoś nie wiedział. Justin kiedyś miał na sobie tę koszulkę 

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz