Justin
Minęły dwa tygodnie, odkąd ostatni raz widziałem Brooklyn. Za każdym razem, gdy drzwi do mojej sali otwierały się, miałem nadzieję, że to będzie ona. I za każdym razem spotykało mnie rozczarowanie. Wszyscy zachowywali się przy mnie ostrożnie, nie wspominając o niej, próbując zająć mnie rozmową o czymś innym, jakbym był czymś delikatnym.
Prawdę mówiąc, praktycznie tego nie potrzebowałem. Większość czasu spałem, nawet jeśli nie z powodu leków, to z czystej nudy. Jedynym pozytywnym rezultatem tych dwóch tygodni było to, że moje rany się goiły i mogłem już samodzielnie skorzystać z łazienki i robić inne rzeczy, jak normalny, dorosły człowiek. Pozwolono mi chodzić na krótkie spacery korytarzem, które były nie tylko przygnębiające, ale z początku męczące jak diabli. Straciłem wagę i masę mięśniową w zastraszającym tempie, pomimo tego, że jadłem już prawie normalnie. Mama przywoziła mi codziennie po pracy wygodne ubrania, więc nie musiałem nosić już tej śmiesznej szpitalnej koszuli. Jazmyn przychodziła każdego dnia po szkole, czasami przyprowadzając Jaxona. Odrabiali lekcje, a ja oglądałem telewizję lub po prostu rozmawialiśmy. Każdego ranka zaglądali tu Tyson i Sam, która wyglądała, jakby była już w zaawansowanej ciąży. Myślałem, że urodzi na środku sali. Choć termin porodu miała wyznaczony na sierpień.
Jakkolwiek starali się mnie pocieszyć i rozweselić moje nudne dni, czasem zaczynałem na nich warczeć, będąc w złym humorze i dąsać się, na co przewracali oczami i wychodzili. Następnie ich przepraszałem, a oni posyłali mi to spojrzenie, które posyłasz ludziom, kiedy jesteś na nich zły, ale nie chcesz, aby o tym wiedzieli, w przypadku, gdyby mieli się rozpłakać. Nie, żebym sam miał płakać, czy coś.
Dlatego byłem tak zaskoczony, kiedy obudziłem się w środku w nocy w sobotę i ujrzałem dziewczynę skuloną na brzegu łóżka w niewygodnej pozie. Spała. Słyszałem odgłosy oddychania i to mnie obudziło, choć starałem się nie otwierać oczu, na wypadek, gdyby to była pielęgniarka z nocnej zmiany, która posyłała mi zalotne spojrzenia i klepała mnie po ramionach i brzuchu, kiedy byłem pewien, że to nie było konieczne. Wciąż słyszałem oddech, ale nie czułem żadnego nieodpowiedniego dotyku. Ostrożnie uchyliłem jedną powiekę. Pokój był skąpany w świetle księżyca, drzwi były zamknięte. Blond głowa opierała się o skrzyżowane ręce obok mojego biodra, tyłem do mnie.
Przetarłem oczy palcami, a następnie uszczypnąłem się w ramię, aby upewnić się, że to nie sen, ani halucynacje. Ostrożnie sięgnąłem dłonią i lekko potrząsnąłem ramieniem Brooklyn. Musiało jej być niewygodnie w takiej pozycji. Ledwo się poruszyła, więc powiedziałem cicho.
- Brooklyn.
Wreszcie podniosła głowę, aby spojrzeć w moim kierunku. Widziałem, jak się zarumieniła, kiedy zdała sobie sprawę, że na nią patrzę. Nawet wtedy, gdy w pokoju było tak ciemno, widziałem jej zaczerwienione policzki. Senność wydawała się ją opuścić, kiedy usiadła prosto, przeczesując włosy, które wydostały się z jakiegoś skomplikowanego upięcia z tyłu głowy. Wyglądały na srebrzyste w świetle wpadającym przez okno.
Czując, że ona nic nie powie, przejąłem inicjatywę.
- Co ty tutaj robisz o - spojrzałem na niebieski, dziecinny zegarek, który dostałem od Jaxona, bo mój popękał podczas wypadku - północy i dlaczego masz na sobie taką sukienkę?
- Bal maturalny - powiedziała ochryple, jej głos wciąż był nieco niższy, bo przed chwilą się obudziła. Odchrząknęła. - Dzisiaj był bal maturalny.
- Ach, tak. Zapomniałem - przeniosłem wzrok z dala od niej. Wyglądała rozpraszająco seksownie z rozczochranymi włosami, jednym ramiączkiem sukienki zsuwającym się z ramienia i zarumienioną twarzą.
Brooklyn wstała i wyprostowała swoją sukienkę bez efektu. Spódnica była cała zmięta.
- Ja... - zaczęła, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami i wyglądając na zdenerwowaną. - Nie wiem, dlaczego tu przyszłam.
Poczułem ukłucie w sercu. A ja głupio myślałem, że mi wybaczyła i da mi jeszcze jedną szansę. Ale dlaczego miałaby to zrobić, skoro nie przychodziła w ciągu dwóch tygodni?
- Możesz zostać? - Zapytałem. - Proszę.
Usiadła bez słowa i patrzyła na swoje dłonie.
- Dlaczego opuściłaś bal? - Jestem pewien, że musiało być jakieś after party, czy coś, na czym miała być.
Jej brązowe oczy spojrzały na mnie.
- Znudził mi się. Bal maturalny jednak nie jest taką rewelacją - wzruszyła ramionami.
- I przyszłaś tutaj? - Zaskoczenie w moim głosie zabrzmiało trochę protekcjonalnie. - To znaczy, ktoś wie, że tu jesteś?
- Powiedziałam Kelsey, że wychodzę. Była z Tysonem. Ale nie powiedziałam jej, że przyjadę tutaj. To była trochę spontaniczna decyzja - oznajmiła Brooklyn. - Więc nie, nikt nie wie.
Skinąłem głową.
- Chcesz pogadać?
- Tak, chyba tak. Choć nie wiem, do czego zacząć - przyznała.
To jest nas dwoje. Sam wolałem nie otwierać ust, biorąc pod uwagę niezliczoną ilość razy, kiedy wszystko spieprzyłem przez odezwanie się. Zerknąłem na okno. Noc była bezchmurna i widać było na niebie księżyc. Nie było gwiazd w Nowym Jorku. W oddali widać było światła wieżowców, jakby błyszczały w zastępstwie.
- Chcesz wyjść? - Nie odważyłem się odwrócić, by zobaczyć reakcję Brooklyn na moją śmiałą sugestię. Co ty sobie myślisz, idioto? Oczywiście, że ona nie chce nigdzie z tobą wychodzić.
- Wolno ci opuszczać szpital? - Słychać było wahanie w jej głosie.
W końcu na nią spojrzałem. Przygryzała dolną wargę, rozpraszając mnie po raz kolejny.
- Mogę chodzić, a najdalej, dokąd dotarłem w ciągu dwóch tygodni, to mały ogródek za szpitalem. Muszę stąd wyjść. Nikt nie zauważy.
Wydawało się, że rozwiałem jej wątpliwości. Zaczęła zakładać swoje buty, których nie zauważyłem rzuconych na podłodze.
- Jesteś pewien? Nie chcę, żeby ci się pogorszyło.
Musiałem stłumić zadowolony uśmiech. Martwiła się o mnie i poczułem, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Nic mi nie będzie. Pozwól mi tylko coś ubrać - powoli zszedłem z łóżka. Lewy bok nadal boli mnie, gdy się ruszam, ale dopóki nie naciskam na niego, potrafię wytrzymać ból. Wciąż miałem wenflon na przedramieniu, ale tyle razy widziałem, jak pielęgniarka mi go zmieniała, że potrafiłem go zdjąć. Przekłute miejsce zaczęło lekko krwawić, ale szybko je zakleiłem opatrunkiem.
- Ja... Poczekam na zewnątrz - wyjąkała Brooklyn, jakby widok mnie w samych bokserkach i koszulce był dla niej czymś nowym. Jedynym powodem dla którego w ogóle założyłem tą koszulkę, była ochrona przed tą dziwną pielęgniarką.
Kiedy włożyłem na siebie spodnie i kurtkę, wyszedłem z sali i zamknąłem bezszelestnie drzwi. Skinąłem na Brooklyn, by ruszyła za mną w przeciwną stronę, niż dyżurka pielęgniarek. Musiała zdjąć swoje szpilki, by nie narobić hałasu na płytkach.
- Aa, zimne są - pisnęła cicho.
Zaśmiałem się lekko, kiedy schodziliśmy w dół po schodach awaryjnych. Skręciliśmy kilka razy i w końcu stanęliśmy przed wyjściem. Brooklyn zdawała się być naprawdę pod wrażeniem, że udało mi się wyprowadzić nas bez zwrócenia czyjejś uwagi.
- Więc gdzie idziemy? - Zapytała, kiedy byliśmy na ulicy.
- Do twojego ulubionego miejsca - urwałem, gdy spojrzała na mnie pytająco. - Metra.
**
Linia numer pięć jak zwykle była pełna ludzi, kiedy wsiedliśmy do wagonu. Przypuszczam, że to z powodu ładnej pogody tej nocy. Na szczęście nie musieliśmy długo czekać na peronie. Fakt, że Brooklyn miała na stopach szpilki nieco spowalniał nasze tempo, ale nie byłem pewien, czy rzeczywiście chodziła wolniej z powodu kilku centymetrów wysokości, czy robiła to, bo ja sam musiałem iść powoli. Siedzieliśmy na dwóch miejscach obok siebie, nasze uda się stykały. Myślałem, że Brooklyn się odsunie, ale jeśli to zauważyła, to nie dawała po sobie poznać. Ja nie narzekam.
- Więc gdzie chcesz teraz iść? - Zapytała, kładąc dłonie na swoich kolanach. Przyciągała spojrzenia i myślę, że czuła się nieco skrępowana. Czy to z powodu własnego stroju, czy przez to, jak przy mnie wyglądała, nie wiem. Miałem dżinsy, skórzaną kurtkę i potargane włosy, a ona wyglądała jak księżniczka, która wyskoczyła z jakiejś bajki.
- Możemy iść na plażę - powiedziałem. - Choć to prawdopodobnie nie jest najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę twój wybór butów.
- Przepraszam, że nie przyszłam gotowa na wycieczkę - powiedziała, choć ton jej głosu nie był pretensjonalny. Brzmiała niemal figlarnie. Tak, jak brzmiałaby zanim wydarzyło się to całe gówno. - Nie spodziewałam się z tobą zobaczyć, gdy opuszczałam dom.
- Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie? - Trochę się bałem odpowiedzi, a jednocześnie byłem jej ciekawy.
Brooklyn spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. Tusz lekko rozmazał jej się pod oczami od spania, ale nie odważyłem się zetrzeć go kciukami.
- Wypiłam drinka.
Spośród wszystkich rzeczy, które spodziewałem się usłyszeć, tego nie było na liście.
- Nie wyglądasz na pijaną.
Zachichotała, zatrzymując uśmiech na sekundę.
- Nie jestem. Skłamałam. Nie przyszłam tutaj na skutek substancji odurzających mózg. Po prostu... Chciałam zobaczyć jak się miewasz - po wyrazie jej twarzy, mogłem stwierdzić, że nie to zamierzała powiedzieć, ale nie naciskałem.
**
Wyszło na to, że jechaliśmy w stronę Mostu Brooklińskiego. Podróż była pełna krótkich rozmów o nieistotnych rzeczach. Brooklyn pytała mnie o mamę i Jazmyn, z którymi najwidoczniej ostatnio nie rozmawiała. Ja zapytałem ją o szkołę, egzaminy końcowe i Stanford. Wydawała się pełna rezerwy, kiedy zadałem to pytanie, jakby to był temat, który odepchnęła w kąt umysłu i nie chciała o nim dyskutować. Powiedziała mi o tym, jak Nate próbował przeprosić ją za pocałunek i choć straciłem do tego prawo, wkurzyłem się na sam dźwięk imienia tego idioty.
- To jeden z powodów, przez które zdecydowałam wyjść - powiedziała, kiedy szliśmy spokojnie w stronę mostu. Ruch na ulicy i światła, dawał wrażenie, jakby wcale nie była teraz pierwsza w nocy. Miasto, które nigdy nie śpi.
- Nienawidzę go. Trzeba było wylać na niego napój, jak zrobiłaś na swoim przyjęciu urodzinowym.
Brooklyn roześmiała się, wiatr rozwiewał kosmyki jej włosów wokół twarzy.
- To jest piękne - powiedziała, kiedy zbliżyliśmy się do deptaku. Kilka osób przechodziło mostu, ale był raczej pusty, nie licząc samochodów. Brooklyn patrzyła na stalowo-niebieskie wody East River, ale moje oczy skupione były wyłącznie na niej.
- Owszem, jest.
Kontynuowaliśmy spacer wzdłuż chodnika, chowając dłonie w kieszeniach naszych kurtek. Czułem między nami odległość, której nigdy wcześniej nie było. Nie chciałem, żeby było niezręcznie, dziwnie, a nawet inaczej między nami. Po chwili ciszy, wziąłem głęboki oddech.
- Brooklyn - delikatnie dotknąłem jej ramienia, aby ją zatrzymać.
Spojrzała na mnie, już wiedząc, co mam zamiar powiedzieć.
- Wiem - wyszeptała. - Wiem, ale możemy poczekać jeszcze minutę?
- Minuta niczego nie zmieni, Brooke. Muszę wiedzieć, dlaczego tak naprawdę przyszłaś.
Skinęła głową, ale nie odpowiedziała. Oparłem się o balustradę, by trochę odpocząć; byłem bardziej zmęczony, niż chciałbym się przyznać.
- Powiedziałam policji o tym, co zrobił Tyler - powiedziała nagle Brooklyn, znowu odsuwając nas od rozmowy, którą powinniśmy odbyć. Patrzyła na rzekę i trzymała dłońmi poręcz z ponurą miną. - Pomyślałam, że im więcej rzeczy będą mogli mu zarzucić, tym większe szanse, że pójdzie do więzienia.
- Powiedziałaś rodzicom? - Po błysku w jej oczach wiedziałem, jak ciężko jej było odtworzyć wydarzenia z tamtej nocy.
Brooklyn pokręciła głową.
- Powiedziałam jednemu z funkcjonariuszy w biurze taty. Nie chcę tym obarczać rodziców. W końcu nic mi nie jest, a gdybym im powiedziała, znowu zrobiliby się nadopiekuńczy, nie pozwalając mi wychodzić nigdzie poza Manhattan i powstrzymując od widywania ciebie - zaschło mi w ustach, kiedy wypowiedziała ostatnią część. - Oficer Williams obiecał, że moje oskarżenie będzie anonimowe, by nikt się nie dowiedział. Musiałam użyć perswazji, ale udało mi się zmusić go do przysięgi - zmieniła pozycję, by mogła na mnie patrzeć.
- Nie wątpię w twoje umiejętności oczarowania każdego mężczyzny tak, by robił to, czego od niego oczekujesz - powiedziałem z uśmiechem, bo ucieszyło mnie to, że drań zapłaci za to, co jej zrobił.
Kąciki ust Brooklyn drgnęły nieśmiało ku górze. Wiosenny wiatr wciąż rozwiewał jej włosy - teraz praktycznie wszystkie wydostały się z koka - tworząc wokół jej głowy coś w stylu korony.
- Więc nie chcesz przestać się ze mną widywać, co? - Ton mojego głosu był neutralny na tyle, na ile byłem w stanie. Starałem się nie brzmieć tak, jakby w moim pytaniu krył się cień nadziei.
- Wiesz, że nie chcę, Justin - słysząc ją wypowiadającą moje imię głosem pełnym emocji, poczułem dreszcze na plecach.
Pocałowałbym ją, gdybym się nie obawiał, że może mnie odepchnąć. Nie chciałem przyspieszać wszystkiego, musiałem ponownie zdobyć jej zaufanie. I tak zrobię.
- Anthony przyszedł do szpitala, kiedy nikogo nie było - powiedziałem jej, wciąż opierając się o poręcz, bo nie sądziłem, że naprawdę tak się zmęczę spacerem. - Przez chwilę myślałem, że przyszedł zamordować mnie poduszką.
Wyraz twarzy Brooklyn wskazywał przerażenie. Pomyślałem, że ona - bardziej niż ktokolwiek inny - pomyślałaby to samo. Uwielbiała oglądać filmy.
- Czego chciał? - Wydawała się naprawdę zainteresowana, w jej tonie głosu czaił się strach. Nie ruszyła się z miejsca.
- Upewnić się, że mam się dobrze - zrobiłem cudzysłów palcami. - Tak naprawdę, to chciał mi powiedzieć, że nie mam samochodu. A, i zasugerować, że powinienem nadal wykonywać dla niego różne prace, jak już wrócę do zdrowia - powiedziałem z pogardą.
- Co mu powiedziałeś? - Niepewność w jej głosie uświadomiła mi, że w jej oczach nie byłem jeszcze oczyszczony z podejrzeń. Wciąż wierzyła, że mogłem się zgodzić.
- Że skończyłem z tym. Nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego z nim, ani z jego działalnością. Jego pieniądze nie były nawet warte wszystkich dobrych rzeczy, które przez to straciłem.
- Musiał być wściekły.
- Nie obchodzi mnie to.
- Ale co się stało z samochodem? - Zapytała Brooklyn. - Nie wyglądał tak źle, gdy widziałam go po raz ostatni.
- Skonfiskowany przez policję - wzruszyłem ramionami. - I tak nie mógłbym zapłacić za naprawę.
- Przykro mi. Wiem, że uwielbiałeś ten samochód Ale przynajmniej mój tata powiedział, że nie mogli znaleźć żadnych dokumentów własności, więc jesteś bezpieczny.
Schowałem brodę w kołnierzyku kurtki. Temperatura spadała powoli.
- Samochód jest teraz najmniejszym z moich zmartwień.
- A co cię martwi? - Brooklyn spoglądała teraz na mój tułów, jakby nie miała odwagi patrzeć mi w oczy.
Przez chwilę próbowałem zorganizować swoje myśli, po czym wziąłem głęboki oddech i wypuściłem go.
- Wiesz co było ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem, zanim straciłem przytomność?
- Prawdopodobnie ja. Wisiałam nad dobą, jak jakaś szalona kobieta - wydawała się wzdrygnąć ze wstydu na to wspomnienie.
- Myślałem, że jesteś aniołem - rzuciłem, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. - Myślałem, że umarłem i poszedłem do nieba. Choć możliwości, by tak się stało są nikłe.
Jej oczy szybko podniosły się na mnie.
- W chwili, gdy zamknąłeś oczy... Jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłam tak przerażona - jej dłoń przykryła moją na poręczy. Tak mnie tym zaskoczyła, że niemal podskoczyłem. - Myślałam, że umrzesz myśląc, że cię nienawidzę.
- Słyszałem niektóre rzeczy, które mówiłaś mi w szpitalu - oderwałem dłoń od poręczy i splotłem nasze palce, zanim mogłaby zmienić zdanie.
- Cóż, to żenujące.
Uśmiechnąłem się.
- To mi dostarczało rozrywki, gdy byłem w tym ciemnym miejscu.
- Było ciemno?
- I nudno.
- Więc mogłeś wrócić wcześniej - powiedziała niewiele głośniej, niż szept. Gdyby było bardziej wietrznie, nie usłyszałbym jej wcale.
- Chciałem wrócić. Nawet, jeśli tylko po to, by cię przeprosić. Nie chciałem umierać i zostawić cię wierzącą w to, że jestem dupkiem i cię nie kocham.
- Nadal uważam, że jesteś dupkiem - powiedziała. Jej oczy znów lśniły od łez, ale jej dłoń mocno ściskała moją.
- Wiem, nie musisz mi wybaczać, pewnie na to nie zasługuję, ale proszę cię o szansę na naprawienie wszystkiego. Chcę ci pokazać, że potrafię się zmienić. Że potrafię być lepszy. Ty sprawiasz, że chcę być lepszym człowiekiem. I mówiłem to już wiele razy wcześniej tylko po to, by znów wszystko spieprzyć, ale tym razem mówię poważnie. Widziałem, jak szybko można stracić wszystko, co się ma. Widziałem, jak w kilka sekund życie może prześliznąć się przez palce. Straciłem ojca i po drodze zawiodłem swoją rodzinę. Zawiodłem Tysona. Zawiodłem ciebie. Prawie umarłem i nie chcę być już tą osobą. Nie chcę być chłopakiem, który bierze narkotyki, aby radzić sobie z bólem, który wdaje się w bójki z innymi, zamiast walczyć z własnymi demonami. Nie chcę być facetem, którego boi się jego własna rodzina. Nie chcę być tym, czym się stałem i tym, czego wiem, że mój tata by nienawidził. I zdecydowanie nie chcę być facetem, który łamie ci serce tylko dlatego, że jest samolubnym dupkiem.
Brooklyn roześmiała się przez łzy, które ukradkiem wydostały się spod jej powiek.
- Ja też nie chcę, abyś był tym facetem. Mam dość udawania, że potrafię bez ciebie żyć, że nie tęsknię za tobą, że cię nie potrzebuję. Bo potrzebuję. Potrzebuję i cierpię, gdy widzę cię takiego.
Wolną dłonią otarłem jej policzki. Brooklyn zamrugała energicznie. Po raz kolejny powstrzymałem się, by nie pocałować jej mocno, tu, na środku mostu. Jej włosy, wciąż były targane przez wiatr i to mnie irytowało. Przesunąłem palcami po nich, pozbywając się wszystkich wsuwek i pozwalając opaść włosom na jej plecy.
Brooklyn uniosła brwi i pociągnęła nosem, śmiejąc się.
- Co to było?
- Przepraszam, denerwowało mnie to.
Odwzajemniła mój wesoły uśmiech. Tym razem pochyliłem się, pewny, że dostałem od niej niewypowiedzianą zgodę na pocałunek - nie będzie lepszego momentu - kiedy zaburczało mi w brzuchu. Zamknąłem oczy, teraz w prawdziwej irytacji.
- Cholera.
Brooklyn zachichotała.
- Zawsze jesteś głodny.
- Na swoją obronę powiem, że miałem dziś na obiad tylko krem z dyni.
- I galaretkę. Ale nigdy jej nie jesz.
- Skąd o tym wiesz?
- Mam swoje źródła - Brooklyn pociągnęła mnie za rękę. - Chodź. Chinatown jest niedaleko. Możemy kupić tam coś do jedzenia. Też jestem głodna.
**
I tak oto wylądowaliśmy w małej chińskiej restauracji, która - ku mojemu zaskoczeniu - wciąż była otwarta i co więcej, pełna ludzi. Nigdy nie byłem w Chinatown, by coś zjeść, co czyni mnie kiepskim nowojorczykiem. Brooklyn, z drugiej strony, powiedziała, że przychodziła tutaj jako dziecko bo mieli "najlepszy makaron poza Chinami".
- Jest bardzo dobry - wymamrotałem z łyżką makaronu w ustach. Tak naprawdę nigdy nie nauczyłem się używać pałeczek.
Brooklyn posłała mi spojrzenie "a nie mówiłam?", które tak uwielbiała, jedząc makaron oczywiście za pomocą pałeczek, jakby urodziła się z nimi przyczepionymi do rąk. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie zrobi mi się niedobrze po takim jedzeniu. Przynajmniej wieprzowina w moim daniu smakowała jak wieprzowina, a nie jak jakiś kot czy inne rzeczy, o których mówią miejskie legendy. Nie, żebym wiedział, jak smakuje kot.
- Więc, jak sobie radzisz bez palenia?
Przestałem jeść, aby odpowiedzieć.
- Teraz nie mam ochoty na palenia. Ale myślę, że gorzej będzie, jak moje płuca zaczną znowu być płucami - powiedziałem. - Tak właściwie, to kto ci powiedział, że nie powinienem palić?
- "Nie powinienem" nie brzmi zbyt poważnie. Palenie jest ci całkowicie i nieodwołalnie zabronione - Brooklyn wskazała na mnie swoimi pałeczkami. - Lekarz nam powiedział po twojej operacji. Po otwarciu twojego płuca było widać, że dużo paliłeś i powinieneś przestać, zwłaszcza teraz, kiedy twoje płuca nie są w najlepszym stanie i nie możesz prawidłowo oddychać - znów zaczęła jeść. - Poza tym, jesteś jeszcze młody. Możesz być w stanie je wyleczyć całkowicie, jeśli teraz rzucisz palenie. Twoje płuca muszą być szare i brzydkie, jak u starca.
Zmarszczyłem brwi z rozbawieniem.
- To nie tak, że ktoś je ponownie zobaczy. Mam nadzieję.
- Piękno jest zarówno na zewnątrz, jak i w środku - powiedziała Brooklyn z powagą. - W tym przypadku, dosłownie.
Fakt, że znów żartowaliśmy i rozmawialiśmy jak przyjaciele napełniał mnie nagłą, głupią radością. Zniósłbym wszelkie dręczenie mnie o paleniu z jej strony, jeśli to oznaczałoby, że mógłbym zatrzymać ją przy sobie.
- Zawsze możemy kupić ci te plastry nikotynowe, które reklamują w telewizji - zaproponowała Brooke. - Choć nie wiem, czy naprawdę działają... Czemu się na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? - Odłożyła pałeczki, by wytrzeć twarz serwetką.
Nie mogłem powstrzymać chichotu.
- Nie, nie masz nic na twarzy. Po prostu sprawiasz wrażenie, jakby ktoś cię nakręcił, bo nie możesz przestać gadać.
Uśmiechnęła się, choć na jej policzki wkradł się rumieniec.
- Cóż, brakowało mi rozmów z tobą. Czuję, jakbyśmy nie przeprowadzili normalnej rozmowy od wieków.
Nie mogłem się nie zgodzić.
- Wiem - sięgnąłem ręką nad stołem. Brooklyn pozwoliła mi położyć dłoń na jej dłoni, ale się nie ruszyła. Jej oczy utkwione były w moich, jak gdyby upewniała się, że jestem prawdziwy, że to nie jakiś hologram. Że nie ucieknę i nie zrobię czegoś głupiego na nowo.
- Jestem tutaj - powiedziałem i tym razem splotła nasze palce.
**
Była prawie czwarta rano, kiedy w końcu zbliżyliśmy się do budynku, w którym mieszkała. Pojechaliśmy autobusem, więc nie byłem tak bardzo zmęczony, tylko trochę, co było normalne w ciągu ostatnich dni.
- Jesteś pewien, że nie chcesz, bym poszła z tobą do szpitala? - Zapytała Brooklyn, patrząc na mnie z niepokojem.
- Nic mi nie jest. Plus, to tylko kilka przystanków metrem dalej od mojego domu. Będzie okej.
- Chciałam powiedzieć, żebyś do mnie napisał, jak tylko tam dotrzesz, ale nadal nie masz telefonu - Przygryzła wargę. Mój Boże. - Spróbuję ci załatwić jakiś jak najszybciej.
Zaśmiałem się.
- W porządku. Zauważyłem, że naprawdę mogę bez tego żyć, co jest szokujące.
Jej ulica była oświetlona i pełna ludzi, wydawało się, jakby było już lato, kiedy Nowy Jork jest pełen turystów i mieszkańców bez względu na pogodę i czas. Nie mogłem się doczekać lata, choć przypuszczałem, że Brooklyn wyjedzie gdzieś z rodziną na wakacje. Nie wspominając, że zostawi mnie na jesieni, kiedy wyjedzie do Stanford. Ale nie chcę o tym myśleć. Jeszcze nie.
Przez całą podróż autobusem i krótki spacer pod jej dom, trzymaliśmy się za ręce. Jej były lodowate i delikatne, wywołując wspomnienia, które trzymałem ukryte z tyłu głowy, a teraz wychodziły na wierzch przy każdym kontakcie. Chciałem ją pocałować i trzymać w ramionach tak bardzo, że myślałem, że zaraz zacznę biegać w kółko.
- Przepraszam, że nie zabrałem cię na bal. Obiecałem...
- Nie przepraszaj - powiedziała nonszalancko Brooklyn. - Wolałabym wsadzić sobie widelec w szyję, niż tam wrócić. Poza tym, dobrze się z tobą bawiłam - szturchnęła mnie ramieniem. Zatrzymałem się obok drzwi wejściowych jej budynku, poza zasięgiem wzroku dozorcy. Nie chciałem jednak iść.
- Pięknie wyglądasz. Nie wiem, czy ci to mówiłem - przejechałem palcami od jej skroni, aż do ust. Czułem jej gorący oddech, gdy rozchyliła usta.
- Wiesz, że możesz mnie pocałować - powiedziała, stając na palcach, choć miała na sobie szpilki. - Właściwie to, pocałuj mnie, proszę.
Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Pochyliłem się, zwalczając ochotę niemalże na zmiażdżenie jej ust swoimi. Gdy tylko one się dotknęły, było cholernie trudno oprzeć się pokusie. Prawie zapomniałem, jak bardzo miękkie i ciepłe były jej wargi, jak smakował jej błyszczyk i jak bardzo jej język doprowadzał mnie do szaleństwa. Wkrótce popchnąłem ją delikatnie na ścianę za nami, trzymając jej twarz w dłoniach, moje palce wędrowały po jej szczęce, policzkach, szyi. Nie mogłem się nacieszyć. Brooklyn jęknęła cicho, gdy przygryzłem jej dolną wargę, pociągając ją zębami. Otworzyła oczy, gdy w końcu się odsunąłem; wciąż trzymała dłonie na moich ramionach.
- Cholera. Myślę, że tego brakowało mi najbardziej - wydyszałem.
Brooklyn się uśmiechnęła.
- Więc chcesz mnie odzyskać tyko z powodu moich ust?
- Żeby tylko - powiedziałem. - Brakowało mi całej ciebie.
Jej łobuzerski uśmieszek złagodniał w pełen zadowolenia, kiedy znów mnie do siebie przyciągnęła.
- Tak dla jasności, moje usta też za tobą tęskniły - a potem całowaliśmy się od nowa.