The world of business

31.8K 1.2K 31
                                    

Justin

Siedziałem na ławce, gwiżdżąc melodię jakiejś piosenki, kiedy ryk silnika na parkingu sprawił, że podniosłem wzrok. Zmrużyłem oczy, daszek mojej czarnej czapki osłaniał je przed słońcem. Stało tam białe Audi, z którego szybko wysiadła blondynka, kierując się w moją stronę. Miała na sobie szykowne ubrania, których nazwy nawet nie znałem, ale wyglądały na drogie, a jej oczy były ukryte pod okularami przeciwsłonecznymi Carrera.

- Cześć - powiedziała, siadając obok mnie.
- Jesteś dzisiaj bardzo wcześnie - zauważyłem.
- Był mniejszy ruch - wzruszyła ramionami
Spojrzałem na nią skinąwszy głową i spojrzałem w dół, opierając łokcie na kolanach i bawiąc się palcami.
- O mój Boże! Co ci się stało w oko? - Zdjęła okulary i delikatnie chwyciła mój podbródek, bym na nią spojrzał. Miała wyraz przerażenia na twarzy, jakby nigdy nie widziała podbitego oka. Cóż, może nie widziała.
- Nic - mruknąłem, nie bardzo chcąc wyjaśniać, jak to się stało.
- To nie wygląda na "nic" - zmarszczyła brwi patrząc na mnie, jakby próbowała dostać się do mojej głowy.
Nie odpowiedziałem mając nadzieję, że odpuści, ale wydaje się, że ta laska lubi być wkurzająca.
- Wiesz, nie musisz mi mówić, jak to się stało, szczerze mówiąc nie sądzę, że chcę wiedzieć, ale przynajmniej mogłeś przyłożyć sobie lód. To wygląda, jakby twoje oko miało wypaść - potrząsnęła głową, prawdopodobnie wyobrażając sobie, moje wypadające oko.
Zaśmiałem się.
- Też nie sądzę, że chcesz wiedzieć.

- Stary, mamy coś do zrobienia. Teraz - Głos Tysona uratował mnie od konieczności słuchana głupich komentarzy Alejandry.
Sądząc po tonie jego głosu, było to coś poważnego, a skoro Mike również przyszedł, nie dotyczyło tylko jednej osoby. Dotarliśmy do starej furgonetki Luke'a i wspiąłem się na tylne siedzenie z Mikiem, Tyson natomiast usiadł na fotelu pasażera. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych, więc domyśliłem się, że byłem jedynym nieświadomym tego, co się dzieje.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co się kurwa stało? - Zapytałem, przenosząc wzrok między całą ich trójkę.
- Anthony chce nas widzieć. Mówił, że to pilne i nie sądzę, że to coś dobrego - Luke spojrzał na mnie przelotnie, jadąc z dużą prędkością ulicami Bronxu.
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Był to stary magazyn na obrzeżach miasta. Reszta budynków wokół niego została spalona lata temu, przez pożar, więc teraz magazyn stał samotnie pośrodku sterty gruzu. Weszliśmy do środka, gdzie czekał już Anthony. Wnętrze budynku nie wyglądało lepiej niż na zewnątrz. Było ciemne i monotonnie urządzone. Zapach narkotyków wypełniał każdy kąt i jeśli nie było się do tego przyzwyczajonym, palił nozdrza.
- Miło was znowu widzieć, chłopaki. Dzięki, że przybyliście tak szybko - Anthony odwrócił się w fotelu, co wyglądało, jakbyśmy byli w jakimś gangsterskim filmie.
Zaśmiałem się w duchu. Może próbował brzmieć miło, ale jego słowa były przesycone jadem. On jest typem człowieka, który w życiu nie przywiązuje się do niczego, oprócz pieniędzy oczywiście. Przyglądał się nam swoim jedynym zdrowym okiem - drugie zakryte było czarną opaską. Nie wiem co mu się stało, ale nawet mnie to nie obchodzi.
- Czego chcesz od nas tym razem? - Zapytał Luke. Można powiedzieć, że jest przywódcą gangu, bo jest najstarszy - ma dwadzieścia trzy lata - ale to nie jest nawet gang. Potrzebujemy tylko pieniędzy, a najszybszy sposób, aby je zdobyć to właśnie narkotyki. Anthony kontroluje wszystkie kupna i sprzedaże w Nowym Jorku, ale nie sprzedaje niczego bezpośrednio. To miejsce, w którym pojawiamy się my.
W zasadzie jesteśmy od brudnej roboty.
- Chcę, abyście dostarczyli kilka towarów i zebrali zapłatę - uśmiechnął się.
Jeden z jego ludzi dał nam kilka worków kokainy, marihuany, LSD, cokolwiek byście chcieli on to miał.
- Rodriguez wisi nam pieniądze. Powiedzcie mu, że ma je dostarczyć do jutra albo umrze - ostatnią część wyszeptał, jakby cieszyło go zabijanie bardziej, niż zdobycie pieniędzy. Jest totalnym draniem, ale przynajmniej dobrze płaci.
Udaliśmy się z powrotem do furgonetki z wszystkimi torbami i odjechaliśmy, by je dostarczyć.
- Mam przeczucie, że ten cały Rodriguez nie będzie miał pieniędzy - Tyson pokręcił głową.
I miał rację. Udaliśmy się do mieszkania tego faceta, udając dostawców pizzy, więc nas wpuszczono. Rozejrzałem się, kiedy weszliśmy. Pomieszczenie było małe, brudne i śmierdziało. Byłem zaskoczony, że koleś nie był starszy ode mnie. Wyobrażałem go sobie jako typowego czterdziestolatka rzuconego przez żonę, który ucieka się do narkotyków przez resztę swojego mizernego życia. Zawsze lubiłem zastanawiać się, jak żyją klienci i wyobrażać sobie, kim mogli być i dlaczego biorą narkotyki. Fajne zajęcie, kiedy nie masz co robić.
- Jesteś winien szefowi dwa tysiące dolarów - Tyson podszedł bliżej do przerażonego chłopaka.
- Nie mam ich jeszcze - dzieciak zająknął się, robiąc krok do tyłu.
- Cóż, to źle dla ciebie, bo jeśli nie oddasz ich do jutra, zostaniesz zabity i to nie żart - ostrzegł go Tyson.
Obserwowałem drzwi, więc nie zauważyłem kiedy kolesie do mnie podeszli i jeden z nich uderzył mnie w oko, próbując uciec.
- Co jest kurwa? - Krzyknąłem, dotykając oka swoją dłonią. Zanim on zdążył uciec, chwyciłem go za kostki, przez co upadł.
- Zły ruch, koleś - uśmiechnąłem się, siadając na nim okrakiem.
Zakrył twarz dłońmi, ale ja wymierzyłem pięść w jego brzuch. Krzyknął w bólu, a kiedy przygotowywałem się do kolejnego uderzenia poczułem, że moja dłoń została zatrzymana przez kogoś.
- Chodź Justin. To nie nasza działka, już go ostrzegliśmy - powiedział Mike, próbując mnie uspokoić.
Zostawiliśmy kolesia skulonego na podłodze własnego dziwnego mieszkania i poszliśmy do furgonetki.
- Współczuję mu. Założę się, że Anthony zaplanował bolesną śmierć - Mike pokręcił głową.
Był pokojowo nastawionym typem. Nie lubił walki i zawsze starał się wszystko rozwiązywać słownie. Nie uwierzylibyście mi, jeśli widzieliście jego budowę ciała. Był wysoki i muskularny, a jego ramiona i tors pokryte były tatuażami, przez co wyglądał na faceta, z którym nie chcesz zadzierać. Ale w rzeczywistości jest żartownisiem i jak raz go poznasz, to zostaniecie dobrymi przyjaciółmi.
Wszyscy skinęliśmy głowami i między nami zapadła przyjemna cisza.
- Justin, możesz to dla mnie przechować? - Zapytał Tyson, unosząc małą torebeczkę kokainy.
- Powiedz, że nie ukradłeś tego z działki, którą dał nam Anthony - powiedziałem, otwierając szeroko oczy. Tyson przygryzł wargę. - Oszalałeś? Jeśli zauważy, to będziesz miał kłopoty.
- Będzie myślał, że to dostarczyłem - wzruszył ramionami.
- Tak, a Duch Święty za ciebie zapłaci - parsknąłem.
- Przechowasz to, czy nie? - Westchnął, przesuwając dłonią po niemal łysej głowie.
- Nie. Mówiłem ci, że nie chcę niczego w moim domu. Mam młodsze rodzeństwo i matkę. Poza tym nawet nie biorę tego gówna - przeniosłem wzrok na szybę. Nikt w domu nie wie o tym biznesie i lepiej niech tak zostanie.
- Dobra - poddał się. - Luke?
- Na mnie nie patrz, to twoje gówno, nie moje - powiedział Luke, nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Nie - powiedział Mike, zanim Tyson zdążył go zapytać.
- Świetnie jest mieć takich przyjaciół - Tyson skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi, jak małe dziecko.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.


Tak, na pewno nie chce wiedzieć.
- Uderzyłem się w drzwi - bzdura. Wiedziałem, że ona tego nie kupi, ale musiałem spróbować.
- Okej, możesz udawać, że to co powiedziałeś to prawda, a ja będę udawać, że ci wierzę - powiedziała chichocząc.
- Zgoda - odpowiedziałem rozbawiony. Byłem zadowolony, że nie nalegała, bym jej powiedział, jak inne wścibskie suki, które znam.
Wkrótce dzieciaki wybiegły na zewnątrz.
- Odwieziemy dziś Justina i Jaxona? - Zapytał Tommy z nadzieją w oczach. Wydaje mi się, że on i Jaxo stali się naprawdę dobrymi przyjaciółmi, pomimo oczywistych różnic między nimi. Lub ich różnych stylów życia.
- Mimo, że bardzo bym chciała... - Brooke przeniosła wzrok z niego na mnie. - Nie możemy - rzuciła z przepraszającym uśmiechem.
- Dlaczego nie? - Jęknął Tommy.
- Mama powiedziała mi, że mam być w jej biurze o szóstej, więc nie zdążylibyśmy - wyjaśniła. Nie brzmiała zbyt szczęśliwie z tego powodu, ale wydawała się być typową dziewczyną, która nie sprzeciwia się swoim rodzicom.
- W porządku, zobaczymy się jutro - powiedziałem, uśmiechając się do Tommy'ego. Był słodkim dzieciakiem.
- Przepraszam Justin - powiedziała Brooke, przygryzając wargę. Mogła to robić w roztargnieniu, ale to było seksowne.
- Nie przejmuj się Brooke - posłałem jej swój nikczemny uśmiech, na co również odpowiedziała uśmiechem.
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia jutro - powiedziała z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Skinąłem głową i podniosłem torbę Jaxona, kierując się w stronę stacji metra.


Brooklyn

- Dlaczego mama chce, byś przyszła do jej biura? - Zapytał Tommy z tylnego siedzenia samochodu.
Popatrzyłam na niego w lusterku wstecznym i zobaczyłam, że był rozczarowany. On i Jaxon musieli być naprawdę dobrymi przyjaciółmi.
- Chce mi pokazać swoją nową kolekcję - wyjaśniłam, koncentrując się na drodze.
- Och, jakie to nudne - parsknął słodko.
Moja matka była projektantką mody, jedną z najbardziej cenionych w Nowym Jorku. Przekazała mi swoją pasję do świata mody. Od najmłodszych lat przyjeżdżałam do jej biura, by pomóc jej przy projektach, a czasem ubierałam je na wybiegach, podczas jej pokazów. Jej ubrania były nieco zbyt oficjalne do szkoły, ale mama kazała mi je ubierać na specjalne okazje, takie jak ślub, lub po prostu spotkania towarzyskie. Zwykle nie narzekałam, z wyjątkiem tej chwili kiedy falbanki mojej sukienki były zbyt wielkie i zakryły mi twarz gdy usiadłam. Wyglądałam jak babeczka. Dziwne.
Zachichotałam.
- Wiesz, że lubię modę, więc dla mnie to nie jest nudne.
- Ale wiem też, że lubisz Justina bardziej, niż modę - stwierdził, jak mały Pan-wiem-wszystko.
- Co? - Moje policzki natychmiast pokryły się jasno różowym rumieńcem.
Justin mi się nie podoba. Jasne, że jest przystojny, ale nie jest w moim typie. Tak myślę.
- Jak to mówisz ty i twoje przyjaciółki: on jest taki gorący - próbował naśladować piskliwy dziewczęcy głos i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Jak na siedmiolatka to jesteś mądry - przyznałam, wciąż chichocząc.
- Wiem - powiedział pewny siebie. Czyż mój młodszy brat nie jest uroczy?
Podrzuciłam Tommy'ego do domu i zostawiłam go z Blake'iem, zanim ruszyłam do matki.
- Dzień dobry Fred - przywitałam dozorcę budynku, przechodząc przez szklane drzwi wejściowe.
- Dzień dobry Panno Reed - Przywitał mnie grzecznie.
Fred to miły mężczyzna i znam go praktycznie przez całe życie. Kiedy byłam mała i przychodziłam z mamą do biura, szłam do niego zawsze, jak mi się nudziło. On i jego żona Alicia dawali mi cukierki i bawili się ze mną. Alicia zmarła prawie dwa lata temu. Miała ciężkie zapalenie płuc w czasie zimy i zmarła w Boże Narodzenie. Od tej pory Fred nie jest już tak szczęśliwy, jak był kiedyś, ale nie winię go. Dla nas też była to bardzo smutna wiadomość.
Weszłam do windy tuż przez zasunięciem się drzwi i odetchnęłam z ulgą, wiedząc że nie utknęłam między nimi. Kiedyś dziewczyna z mojej szkoły czekała na metro i kiedy miała do niego wchodzić, drzwi przytrzasnęły jej nos. Był złamany.
- Isabella! - Krzyknął męski głos obok mnie. - Ależ urosłaś! Wyglądasz coraz bardziej jak twoja piękna matka - Ben Doffer objął mnie, jakbym była jakimś cudem. Ten facet był zakochany w mojej matce odkąd pamiętam. Pracuje w firmie prawniczej piętro niżej, tuż pod biurem mojej mamy, ale zaskakująco, zawsze wyjeżdża na dwudzieste piąte piętro, zamiast na dwudzieste czwarte.
- Ben! - Zawołałam, wyswobodziwszy się z jego uścisku. Starałam się brzmieć miło, a potajemnie zerkałam na czerwone numery na ścianie. Nadal dziesiąte piętro.
- Dawno cię nie widziałem - powiedział z tym swoim irytującym uśmiechem, po czym wyciągnął grzebień z kieszeni marynarki i przeczesał włosy.
- Nie byłam w okolicy przez jakiś czas - zaśmiałam się nerwowo. Nie żebym za każdym razem przychodząc tutaj ukrywała się przed nim.
W końcu dotarliśmy do jego piętra i drzwi się otworzyły.
- Czy to nie twoje piętro? - Zapytałam słodko.
Klepnął się w czoło żartobliwie.
- O tak, masz dobrą pamięć, Isabello - pochwalił mnie i wysiadł, krzycząc przez zamknięte drzwi. - Tak, jak twoja matka.
- O mój Boże - mruknęłam, prostując swoje ubrania. Kiedy w końcu dotarłam do biura mojej matki, podeszłam do biurka jej sekretarki
- Hej Veronica - przywitałam ją. Spojrzała na mnie znad jakiś papierów.
- Isabella, dobrze cię widzieć - uśmiechnęła się do mnie, chowając grzywkę swoich prostych rudych włosów za ucho.
Nadal nie wiem, czemu tu wszyscy nazywają mnie Isabellą. Sądzę, że brzmi stylowo, bo to po włosku.
- Ciebie również - uśmiechnęłam się. - Nowe okulary?
- Tak, mój chłopak usiadł na starych - spojrzała w dół zakłopotana.
- Podobają mi się, pasuje ci fioletowy - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Dziękuję - cieszę się, że poprawiłam jej humor.
Ona jest naprawdę słodką i miłą dziewczyną, w przeciwieństwie do wszystkich innych, które tutaj pracują. One martwią się tylko o to, czy są szczupłe i podlizują się mojej matce, aby ich nie zwolniła. Dlatego mama każe mi tu czasem przyjść: wie, że powiem jej, czy jej projekty są do bani. Jestem dość uczciwym i szczerym człowiekiem.
- O tu jesteś, kochanie - mama wyszła z gabinetu z filiżanką kawy w ręce.
- Tak, rozmawiałam z Ronnie - powiedziałam, całując ją w policzek.
- Cieszę się, że jesteście w dobrych stosunkach, ale Ronnie musi pracować, a ty musisz mi pomóc - nie powiedziała tego w obraźliwy sposób, zawsze była miła dla swoich pracowników, ale musieli ciężko pracować.
Veronica zaśmiała się lekko i wróciła do swoich zajęć, a ja weszłam z mamą do pomieszczenia, w którym trzymała wszystkie gotowe ubrania.
- To jest nowa kolekcja - wskazała na stojak, na którym wisiało co najmniej kilkanaście sukienek. - Obejrzyj je i powiedz co o nich myślisz.
Przebiegłam palcami po miękkiej tkaninach, zatrzymując się na tej w kolorze liliowym. Wzięłam wieszak, patrząc na krótką fioletową sukienkę bez ramiączek, która była obcisła do pasa, skąd zwisała luźno w kilku warstwach.
- Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedziała mama, kończąc swoją kawę i siadając na stole.
Wydawała się surową matką, ale była całkiem fajna i czasem zachowywała się, jak najlepsza przyjaciółka, o ile nie chodziło o Bronx, co już zauważyliście.
- Jest piękna - nadal trzymałam sukienkę zachwycona.
- Właściwie to pomyślałam, że może chcesz założyć ją na swoją imprezę urodzinową - przygryzła wargę, próbując powstrzymać uśmiech.
- Poważnie? - Krzyknęłam, zakrywając dłonią otwarte usta. Skinęła, uradowana, że sukienka mi się spodobała.
Zawiesiłam sukienkę na stojak i pobiegłam do mamy, by ją przytulić.
- Dziękuję ci mamo, jest niesamowita - wymamrotałam w jej brązowe włosy.
- Idź, przymierz ją - machnęła zachęcająco ręką.
Zdjęłam moje białe dżinsy i niebieski top i założyłam sukienkę. Kilkakrotnie obróciłam się przed lustrem ciesząc się, bo dolna część kręciła się w powietrzu
- Wyglądasz świetnie - przyznała moja mama, zakładając swoje czerwone podłużne okulary. - Musimy tylko zszyć tu mocniej - wpięła kilka szpilek po bokach w okolicy moich żeber.
- Ał, ukłułaś mnie - pisnęłam, podskakując lekko.
- Przepraszam - zachichotała. - Okej, gotowe. Możesz ją zdjąć.
- Ale ja nie chcę - powiedziałam śpiewnym głosem, tańcząc po pokoju, jakbym miała pięć lat.
- Musisz. Chcę ci pokazać coś innego - roześmiała się i podeszła do szuflady, wyciągając z niej kilka arkuszy.
Przebrałam się w swoje ciuchy i już tęskniłam za tą piękną sukienką.
- Co to jest? - Zapytałam, podnosząc jeden arkusz do ręki.
- Myślę o stworzeniu kolekcji męskiej, a to są niektóre szkice - podała mi je.
Usiadłam na stole, jak poprzednio ona i patrzyłam na rysunki, które później zamienią się w prawdziwe ubrania.
- Myślę, że są fajne - podniosłam głowę i spojrzałam na nią.
- Chciałam znać twoją opinie, bo wiesz, jak ubierają się chłopcy w twoim wieku - wyjaśniła.
- Czekaj, chcesz zrobić kolekcję na nastoletnich chłopców? - Spytałam zaskoczona.
- Dla młodych dorosłych - poprawiła mnie, przewracając figlarnie oczami.
- I tak są dobre, mogę ci kiedyś pomóc, gdybyś chciała - zaproponowałam, uśmiechając się.
- Myślałam, że może poprosisz Nate'a, by przyszedł i powiedział co o nich myśli... - Urwała, patrząc na mnie kątem oka.
- Nie wiem, mamo, nawet nie jesteśmy jeszcze parą. To byłoby dziwne.
- Więc sama powiem jego tacie - postanowiła, wychodząc z pomieszczenia.
Po raz ostatni rzuciłam okiem na projekty. Wyglądały zupełnie jak coś, co nosiłby Nate, ale zupełnie nie były podobne do stylu Justina. Dlaczego ja w ogóle ich porównuję?

B.R.O.N.X | Wszystkie RozdziałyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz