15

88 10 0
                                    

Jennifer

Ruszyłam w stronę lasu. To tam zniknęła Shailene. Nic jej nie jest powtarzałam sobie.
-
Shailene! Shailene?! Shai!
Odpowiedziały mi tylko ptaki.

Nie widziałam siebie ale z pewnością byłam biała jak kreda. Odgarniałam krzaki, by jak najmniej się nimi pokaleczyć. Spoglądałam na korony drzew. Patrzyłam pod nogi. Co jeżeli ktoś ją tu złapał? Może to była tylko pułapka...
Zauważyłam jakąś zwierzynę, więc szybko schowałam się za drzewem. Miałam nadzieję, że to nie dzik. Wspinanie się na drzewo nie było moją specjalnością. Wychyliłam głowę zza pnia. Na szczęście nie stało tam nic w gotowości do zjedzenia mnie. To był jeden problem mniej z głowy. Ruszyłam na dalsze poszukiwania przyjaciółki.

Wydawało się, że minęła wieczność. Jednak na zegarku obliczyłam, że wędruję od pół godziny. Nie krzyczałam jej imienia, to by nic nie dało. I z pewnością nie pomogło gdyby była porwana. Gdzie ona do cholery była? Skręciłam w prawo i szłam, szłam, szłam. Wszędzie były drzewa liściaste, a w niższych warstwach leśne jagody. Zauważyłam, że w pewnym momencie teren się obniża, więc nie wahałam się przed pójściem tam.

Po godzinie zrozumiałam, że się zgubiłam. Nie miałam pojęcia gdzie jest Shai, ani gdzie jestem ja sama.

Shailene

Gdzie ja właściwie jestem? Co ja tutaj robię? takie pytania kołatały mi się w głowie. Było ciemno, miałam dreszcze od zimna. Dotknęłam ściany wokół siebie i poczułam glebę. Odruchowo spojrzałam w górę. Miałam nadzieję, że ujrzę gwiazdy, że po prostu wpadłam tutaj, a aktualnie jest noc. Lecz nie zobaczyłam nic. Wierciłam się, kopałam rękoma w ziemi. W końcu zaczęłam krzyczeć. Dopiero wtedy usłyszałam śmiech.

Znałam ten śmiech.

Słyszałam go jakiś czas temu, jednak nie tak dawno.

Theo.

Jennifer

Zawróciłam. Nie miało sensu iść dalej przed siebie, bo zgubiłabym się jeszcze bardziej. A w ten sposób nie pomogłabym nikomu. Starałam się wracać podobną trasą, jednak to nie było możliwe. Wszystko było do siebie zbyt podobne. Durny las. 

Zasięg w komórce wrócił, więc spróbowałam dodzwonić się do Shailene. I gówno. Powinnam była zadzwonić na policję, jednak stwierdziłam, że nie będę jej w to mieszać.

Zadzwoniłam do jednej, jedynej osoby, o której wiedziałam, że ma związek z tym szajsem.

Wybrałam numer telefonu i usłyszałam sygnał.

Jeden.

Drugi.

Trzeci.

-Halo?- odezwał się niepewny, zdenerowany głos.

Shailene

To nie może być on. To nie ma sensu. Uspokój się, Shai, uspokój się! krzyczałam do siebie w myślach. Usiadłam na samym dnie, trzymając głowę pomiędzy kolanami. Łącz informacje, Shai. Zrób to!

Theo został porwany. Zadzwonił do ciebie. Słyszałaś go w słuchawce. Przyjechałaś do jego miasteczka. Znalazłaś karteczkę. Jen coś się wtedy stało. Miałyście wsiadać do samochodu. Co ty zrobiłaś Shai? Stałaś, zobaczyłaś coś w lesie. Nie powiedziałaś przyjaciółce. Poszłaś w stronę lasu. Nie zdążyłaś krzyknąć. Zemdlałaś.

Jennifer coś wiedziała.

Lecz co tutaj robił Theo? To chory żart? Co j a robiłam w tej dziurze?

-Jesteś chory!-wrzasnęłam.
Znowu śmiech.

-Słyszysz mnie? Jesteś chorym  pojebem, żałuję, że ciebie kiedykolwiek spotkałam!-łzy zaczęły spływać po moich policzkach-Masz z tego satysfakcję?!

Wtedy w pełni usłyszałam ten dźwięk. Owszem, był podobny, a nawet bardzo do tego, który słyszałam rozmawiając z Theo w cztery oczy. Lecz w tym śmiechu, dobiegającym z góry, było coś obcego.

-Kim jesteś?!-wrzasnęłam z całych sił.

The good/bad lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz