Shailene
Żeby dojść do parku, w którym miałam się spotkać z Theo, musiałam dojechać autobusem. Nie miałam ochoty na spacer, bo ze stresu pobolewał mnie brzuch. Tak więc wybrałam miejski środek transportu.
Gdy autobus przejeżdzał przez kolejne przecznice, ja jedynie obserwowałam świat zza szyby. Widziałam jak dzieci bawią się na chodnikach, a dorośli rozmawiają ze sobą. Była też para, która najwyraźniej przechodziła trudny okres, bo kobieta trzymała się kawałek dalej od swojego partnera, który prawdopodobnie coś jej wyjaśniał. Nie czułam się jak intruz, obserwując życie innych.Wysiadłam na przystanku, z którego miałam dziesięć minut do parku. Nadal miałam szansę się wycofać, lecz ruszyłam naprzód. Zauroczenie było silniejsze od mojej woli.
Byłam pewna, że dotarłam na umówione miejsce szybciej niż o zachodzie słońca, jednak on już tam był. Wyglądał przepięknie na tle pomarańczowego słońca i drzew. Byłam kilkanaście, a może nawet mniej, metrów od niego. On, jak na zawołanie, odwrócił się i zauważyłam błysk jego uśmiechu. Ruszyłam w jego stronę, stawiając mały krok po kroku. On podszedł tylko kawałek w moją stronę. Gdy znalazłam się przy nim, Theo dał mi do ręki mały i skromny bukiecik z żonkili. Odwdzięczyłam mu się uroczym uśmiechem, lecz szybko odwróciłam wzrok, speszona jego niebiańskimi oczami. Ten, zauważając to, otoczył mnie swoją silną ręką wokół mojego delikatnego pasa. Dopiero wtedy zaczęliśmy rozmowę.
-Cześć-szepnął mi do ucha.
-Cześć-odpowiedziałam cicho.
Oboje się uśmiechneliśmy.
-Piękny zachód, prawda?-spytał się Theo, powoli odsuwając swoje usta od mojego ucha. Spojrzał w różówo-błękitne niebo.
-Tak, to prawda. Uwielbiam takie widoki.
-Zatem mamy coś wspólnego-nie odwracając głowy w moją stronę, spojrzał w moje oczy.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, którą przerwałam ja, mówiąc:
-Dziękuję za pomoc, wtedy, w barze.
-Dla dam takich jak ty - zawsze i wszędzie.
Rozpływałam się w jego słowach i jego oczach. Miałam kilku byłych przed nim, ale żaden z nich nie był taki... taki idealny jak ten.Theo wziął mnie za rękę i przespacerowaliśmy się po całym parku. Wtedy nie żałowałam, że wyszłam z domu na spotkanie z nim. Sam ten spacer był najromantyczniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek przeżyłam. No, może przesadziłam tylko trochę z tym romantyzmem, ale było naprawdę cudownie.
Nie wiedziałam, że można czuć się przy kimś tak bezpiecznie, a zarazem narażonym na niebezpieczeństwo. To uczucie nie dawało mi spokoju. Możliwe, że przyczyniały się do tego moje sny, ale to przecież były tylko sny.
W pewnym momencie usłyszałam wystrzał, a ptaki wzniosły się ponad drzewa. Stanęłam zszokowana. Wiedziałam, że w Nowym Yorku w ciągu jednego dnia dochodzi do nawet 6 morderstw, ale nie sądziłam, że stanie się to kiedyś przy mnie, w tym samym miejscu gdzie przebywam, o tej samej porze. Theo objął przestraszoną mnie i powiedział, że musimy się "zmywać". Nie myślałam racjonalnie, ciche łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Chciałam pomóc człowiekowi, który najprawdopodobniej zginął.
Lecz Theo już ciągnął mnie za rękę w stronę ruchomej ulicy, a ja tylko podążałam za nim.
CZYTASZ
The good/bad life
FanfictionW życiu każdego człowieka nadchodzi dzień, który wszystko zmienia. Nie wiemy, czy będzie to jutro, pojutrze, czy może wtorek za 5 lat. To coś, czego nie można przewidzieć. Poznajcie bohaterki tego opowiadania- Jennifer i Shailene. Obie dziewczyny by...