O 4 zwalił nas z łóżka budzik. W pośpiechu wzięliśmy prysznic, zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy się. Niecałą godzinę później opuściliśmy hotel i pojechaliśmy na paryskie lotnisko. Po lekko ponad 4 godzinach i przesiadce we Frankfurcie wylądowaliśmy w Poznaniu.
Z pod lotniska na Poznańskiej Ławicy złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy na dworzec główny PKP. Taksówkarz co prawda nie był na początku chętny do przyjęcia obcej waluty, jednak dogadałem się z nim, że w zamian za przejechanie tych 6 kilometrów dostanie 50 euro.
Na dworcu głównym znaleźliśmy szybko kasę i czekaliśmy na nasz pociąg.
Lekko ponad 2,5 godziny później wysiedliśmy na stacji Szczecin Dąbie. Stąd już autobusem dojechaliśmy pod blok w którym mieszka mój ojciec.
Stojąc pod szarym smętnym blokiem, powstałym zapewne w PRL-u straciłem całą pewność siebie.
Bałem się tego momentu, powrót do rodziny sam w sobie jest ciężki, a ja chciałem dodatkowo porozmawiać z córką o wspólnym mieszkaniu.
Zebrałem się w sobie i zadzwoniłem na domofon.
Tata przywitał nas bardzo radośnie.
- Herbaty czy kawy? - spytał niemalże w progu.
- Herbaty - odpowiedziałem, a Sara przytaknęła nieśmiało.
- Wejdźcie do pokoju - rzucił szybko i pobiegł najprawdopodobniej do kuchni.
- I jak to robimy teraz? - zapytał mnie tata podając nam dwa białe kubki z herbatą.
- Jeżeli nie masz nic przeciwko no i jeżeli Agata się zgodzi, to chciałbym kupić dom lub mieszkanie i ją zabrać.
- Ale zostaniecie, w Szczecinie tak?
Rozmowę przerwała młoda dziewczyna, która w pewnym momencie stanęła w drzwiach. Spojrzała w naszą stronę i z paniką w głosie wykrzyczała :
- ,Łukasza napadli pod klatką, jest ich z siedmiu, mają noże. Niech pan dzwoni na policję!!!
Nie słuchałem jej do końca, w kilka sekund wsunąłem i zawiązałem buty, a następnie wybiegłem z mieszkania. Jakieś 10 metrów od klatki klęczał chłopak, a przed nim w kałuży krwi leżał mój młodszy brat. Wykrzyczałem na całe gardło ,,zostaw go".
Nie minęła chwila jak podbiegło do mnie pięciu napastników, w wieku mojego brata. Nie wiedzieli jak zaatakować. Wykorzystałem więc chwilę nieuwagi wlatując nogą w kolano jednego z nich. Po lekkim pyknięciu było widać krew i kość napastnika. Chłopak osunął się na ziemię i jęczał z bólu.
Pozostała czwórka stała zdezorientowana, znów wykorzystałem moment nieuwagi i podbiegłem w stronę następnego. Podskoczyłem kilkanaście metrów od celu, wystawiłem łokieć i uderzyłem nim z całej siły w środek głowy. Osuwające się w bezwładzie ciało spowodowało tym razem frustrację kolejnego, który naskoczył na mnie z nożem.
Po kilku szybkich cięciach w powietrzu zapomniał o ostrożności, odsłonił się a ja z całej siły uderzyłem go w krtań.
Nożownik padł na kolana dławiąc się własną krwią. Pozostała dwójka uciekała ile sił w nogach. Wiedziałem, że już ich nie dogonię. W odruchu bezradności złączyłem palce na kształt pistoletu, wycelowałem w ich stronę i nagle usłyszałem dwa strzały. Obaj padli martwi.
Nie zastanawiałem się zbytnio nad strzałami i podbiegłem do Łukasza.
Był cały potłuczony, miał płytką ranę ciętą na brzuchu i na pewno kilka złamań, jednak jego życie na pierwszy rzut oka nie było zagrożone. Zatamowałem dla pewności ranę spowodowaną nożem, wyciągnąłem z jego kieszeni telefon i zadzwoniłem na 112.
CZYTASZ
Wataha - Historia ,,Dobrej Mafii"
ActionCzy mafia może być dobra? Czy człowiek może być zarówno dobrym, kochającym synem i ojcem, jak i bezwzględnym mordercą?