#6

25.1K 1.7K 130
                                    

Nathaniel

Usiadłem za biurkiem, odchylając się w wygodnym krześle. Przytulałem do piersi gorący kubek parującej kawy. Poranki były okropnie chłodne, byłem wdzięczny za grzejniki w szkole.
- Twoje starania nie pójdą na marne – głos Melani wyrwał mnie z letargu.
Obróciłem się na fotelu. Dziewczyna siedziała z nosem w komórce leżąc na niebieskiej kanapie. Włosy opadały jej na oczy, ciągle poprawiała je wtykając je za ucho.
- Co? – zaśmiałem się lekko zaskoczony, nie byłem pewien czy mówiła do mnie.
Uniosła głowę, lekko zarumieniona odchrząknęła w dłoń.
- To wróżba na dziś. Też powinieneś spróbować.
Nim zdołałem odpowiednio grzecznie odmówić, wcisnęła mi telefon w dłonie i z podekscytowaniem przysiadła na stole. Pokręciłem z dezaprobatą głową, naprawdę nie chciałem się w to bawić. Na ekranie pojawiło się chińskie ciasteczko, po chwili wahania nacisnąłem na nie. Wiedziałem, że to najłatwiejszy sposób by dała mi spokój. Ciastko pękło w pół, na ekranie wyświetlił się wąski papierek.
- Gdy usłyszysz prawdę, będziesz musiał w nią uwierzyć – przeczytałem z wielkim niedowierzeniem.
Chciałem cisnąć komórką w ścianę, ale Melani rozbiłaby w zamian mi głowę. Zamiast tego oddałem jej telefon i uśmiechnąłem się na tyle szczerze na ile potrafiłem. Marszczę brwi? Nie, chyba nie.
- Ciekawsza niż moja – mruknęła jakby naprawdę była zawiedziona.
- Powiedziałbym raczej, że twoja jest konkretniejsza – pocieszyłem ją.
Los nie był po mojej stronie, ta wróżba była tego najlepszym dowodem.
- Tak uważasz? – zeskoczyła na podłogę, obróciła się a jej błękitna spódnica zgrabnie zawtórowała jej ruchom – Myślę, że każda jest konkretna. Można je dopasować prawie do każdej sytuacji w naszym życiu. A czy w nią uwierzysz to twoja kwestia – wzruszyła ramionami i wyszła na korytarz.
Długo jeszcze patrzyłem na drzwi, za którymi zniknęła. Popijając kawę obserwowałem zamieszanie na dworze. Zaczął padać deszcz, wszyscy w popłochu chowali się do budynku. Cierpliwie sączyłem napój aż zadzwonił dzwonek.
- Czy w to wierzę? – zapytałem puste pomieszczenie wstawiając kubek do zlewu – Przecież to absurdalne.

Niby tak powiedziałem, jednak nie dawało mi to spokoju. Zawsze mówi się, że w legendach, bajkach jest ziarno prawdy. Czy zatem we wróżbach też? Zagryzłem wargę, odsuwając od siebie te myśli. Zbiegi okoliczności się zdarzają.
Dzień minął bez większych komplikacji. Nie mogłem skupić się na zajęciach, na przerwach czas zapełniała mi Melani, Ken i inni, którzy potrzebowali jakiejś konkretnej pomocy. Słuchałem ich połowicznie, każdy dzień wydawał mi się taki sam. Uśmiechałem się i pozwalałem wprowadzić się w temat.
„Uśmiechnięty, miły i pomocny. Taki właśnie jestem" – zarecytowałem w myślach, gdy znów odpłynąłem nie porwany historią Melani o ogórkach w torebce. Czułem się tym okropnie zmęczony. Niektórzy powiedzieliby, że to okropnie fałszywe i sztuczne z mojej strony. Ale to wcale nie tak. Spełniam wyznaczone mi odgórnie wymagania, każdy powinien wiedzieć jak to jest. Każdy chce być akceptowany, a przede wszystkim kochany przez rodzica. Możesz się tego wypierać, mówić „Nienawidzę go!" ale to nieprawda, więzi między synem a ojcem, między córką a matka nie da się zastąpić, pragniemy jej jak tlenu. Żyłem nadzieją, dziwnie chwytałem się myśli, że ten dzień nadejdzie... że on zacznie być...
- Spotkałeś już swoją prawdę?
Drgnąłem, gdy głos Melani przebił się przez zasłonę moich myśli. Z mocno bijącym sercem, odetchnąłem niepewnie przyglądając się jej roześmianej twarzy.
- Prawdę? – spojrzałem na nią nierozumny wzrokiem, nie wiedziałem o czym mówi.
- W sensie przepowiedni. No wiesz, ta z rana.
- Ach, tak. Nie, jeszcze nie – westchnąłem teatralnie, może odrobinę zbyt mocno.
- To jak chcesz, mogę zdradzić ci jedną – uśmiechnęła się tajemniczo.
- Coś na temat psa dyrektorki? Bo nie wiem czy chcę to usłyszeć.
- N-nie. Coś bardziej osobistego – delikatny rumieniec rozkwitł na jej policzkach.
- Pewnie.
- B-bo wiesz, ja ... to znaczy... jest pewna osoba, którą lubię bardziej...

Kastiel

- Co tam masz?
Armin wzdrygnął się, gdy zaszedłem go od tyłu. Rzucił mi przelotne spojrzenie i podał pudełko, które było w centrum zainteresowania mniejszej grupki.
- Ciasteczko z wróżbą. Chcesz jedno?
- Wierzysz w takie bzdury? – zakpiłem, jednak wziąłem jedno.
Spojrzał na mnie znacząco unosząc brwi, ale wcale tego nie skomentował. Oparł się o ławkę, tłum rozszedł się jak tylko zadzwonił dzwonek. Złamałem ciastko, smakowało jak kilogram cukru zanurzony w miodzie i wrzucony do głębokiego oleju. Cienki świstek papieru, cały obklejony okruszkami, wyłonił się ze środka. Z trudem udało mi się go rozwinąć.
- Nie ma rzeczy trudnych, tylko takie za które nie wiadomo jak się zabrać – przeczytałem na głos, gdy nie spuszczał ze mnie wzroku.
Przez chwilę wpatrywał się w moją wróżbę, po czym uśmiechnął się głupio i powiedział:
- Nie mam pojęcia co to może znaczyć.
„Wcale tego po tobie nie oczekiwałem"- chciałem odpowiedzieć, ale do klasy właśnie wszedł nauczyciel, musiałem wrócić do ławki.
Armin usiadł w ostatniej ławce, wyciągnął swoje PSP i już go nie było duchem na zajęciach. Nauczyciel nie był nim nawet zainteresowany, ignorował jego istnienie od rozpoczęcia roku. Zaczepiał go tylko wtedy, gdy Armin zbyt głośno wyrażał zachwyt nową grą.
Wysoki nauczyciel, o ciemnych włosach i czarnej brodzie poprószoną siwizną. Czyli mamy fizykę. Położyłem głowę na ramionach, schodząc nisko, by nie było mnie widać. Wpatrywałem się w okno, deszcz przeżywał swoje przesilenie. Może przestanie padać do końca ósmej lekcji.
...Za które nie wiadomo jak się zabrać – powtórzyłem w myślach. To musiał być zbieg okoliczności. Zaśmiałem się sam do siebie, na dworze kilku uczniów kryło się pod altana w ogrodzie. Po zastanowieniu, nie widziałem dziś jeszcze swojej Panienki. A dzień bez niego był dniem straconym, na pewno to jeszcze nadrobię. Na pewno zaszył się gdzieś w pokoju samorządu pod wielką stertą dokumentów. Jak on sobie daje radę z tym wszystkim? Mi na samą myśl się odechciewało. Dawno dostałbym szału, gdybym codziennie musiał robić to samo. Uśmiech, przywitanie, uśmiech, rozmowa, uśmiech i jeszcze raz uśmiech... tak, to cały nasz idealny przewodniczący. Ale ja wiedziałem, że on też dostaje szału, że też mu się odechciewa. Czasami żałowałem, że przestaliśmy się przyjaźnić. Wiele nas poróżniło, im więcej czasu mijało, więcej nas dzieliło. W ścieżkach, które obraliśmy, było zbyt wiele spięć. Ale więź między nami się utrzymała, byłem tego pewien. Czeka tylko aż któryś z nas za nią pociągnie, aby na nowo się pojawić, dużo silniejsza niż przedtem.

Zaskoczyło mnie jak szybko minął mi dzień. Nim się spostrzegłem, za oknem zrobiło się ciemno. Szkoła powoli pustoszała. Sam również skierowałem się do wyjścia, gdy zatrzymała mnie dyrektorka.
- Wiesz, Kastiel. Zauważyłam u ciebie ostatnio miłą odmianę – powiedziała cała rozpromieniona i zadowolona z siebie.
- To znaczy? – nawet nie chciało mi się udawać grzeczności, moja niechęć przesycała mój ton.
- Zacząłeś systematycznie przychodzić na zajęcia. Jest to niebywały sukces i naprawdę wielkie zaskoczenie – pokiwała głową zgadzając się sama ze sobą – Czyżby to Nathaniel miał na ciebie tak dobry wpływ?
- Oczywiście, jest dla mnie wzorem – odparłem sarkastycznie, ale tak jak się spodziewałem, nie zrozumiała go.
- Bardzo mnie to cieszy – zaklasnęła z nieudawaną radością.
Obróciła się napięcie, pozostawiając mnie osłupiałego na środku korytarza. Roześmiałem się, to było naprawdę niespodziewane. Czy wszyscy dorośli tak się zachowują?
Już miałem wychodzić, gdy zauważyłem, że w pokoju gospodarzy pali się światło. Spojrzałem smutno na wyjście i z przeciągłym westchnięciem zwróciłem się w przeciwnym kierunku. To pasowało do Nathaniela, zostawanie do późna w szkole? Czemu nie? Przecież uwielbia bawić się w bycie dorosłym pełną parą. Odpowiedzialny, dojrzały jak na swój wiek. Prychnąłem przystając przy drzwiach. Zawahałem się, nie wiedziałem jak powinienem się zachowywać. Powinienem być taki jak zawsze? Czy coś między nami się zmieniło? Czy jest po staremu? Wejść, podrażnić go, wykpić, wyśmiać i z lepszym humorem wrócić do domu? Tak na pewno zachowałby się stary Kastiel. Teraz jednak było inaczej... coś się zmieniło, we mnie, w nim. Dostrzegałem w nim rzeczy, którymi wcześniej nawet nie zawracałbym sobie głowy. Ciężko to wytłumaczyć, po prostu czułem, że... no właśnie, co tak właściwie czułem?
Pokręciłem głową, przykładając czoło do drzwi. Teraz wiedziałem tylko jedno. Nath krył w sobie tajemnicę, przez którą było mi go żal. Za wszelką cenę chciałem ją poznać... chciałem by podzielił się ze mną swoim bólem.
- B-bo wiesz ja... to znaczy... jest jedna osoba, którą lubię bardziej...
Zamarłem słysząc kobiecy głos. Dłoń zastygła mi nad klamką. Nie mogłem ich otworzyć, ale nie chciałem tez by kończyła. Co powinienem zrobić?

Kastiel x NathanielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz