Nathaniel
- Amber ! Zejdziesz w końcu ? Wszyscy na ciebie czekają. – wołała zniecierpliwiona mama, ubrana w zielonkawą sukienkę do kolan.
Biały gorset opinał jeszcze młode ciało, z ozdobnymi żółtymi kurczaczkami falującymi na jaskrawym dole. Wyglądało to komicznie, ale nikt nie miał serca jej tego mówić.
- Jeszcze moment – doszedł do nas złowrogi pomruk, który niemal spłynął po schodach.
Rzuciłem krótkie spojrzenie w kierunku korytarza, z którego niczym zmora wypełzła wściekła dziewczyna. Mokre włosy miała związane w niedbałego kucyka, z którego woda kapała na podłogę, tworząc sunącą się za nią ścieżkę. Ubrana w za duże dresy i moją koszulkę, ruszyła w naszą stronę, łypiąc na wszystko zaspanym wzrokiem.
- Przecież wiedziałaś, że ŚNIADANIE Wielkanocne, odbywa się rano – westchnąłem, próbując opanować napływ śmiechu.
Udając, że coś drapie mnie w gardle, odchrząknąłem uśmiechając się pod nosem.
Amber bez makijażu była naprawdę ciekawym gatunkiem. Wory pod oczami, które dodawały jej parę lat i wygląd wieloletniego narkomana, krzyczały, że blondynka długo siedziała w nocy. Nie żebym nie słyszał jej pisków, śmiechów gdy rozmawiała przez telefon.
- Ach Li nie uwierzysz w to co ja wczoraj zobaczyłam, no normalnie koszmar. Ta jej zgniło zielona bluzka to wcale a wcale nie pasowała do tych spodni, które miała – powiedziałem przedrzeźniając dość piskliwy głos siostry, nie zapominając by oprzeć dłoń o biodro, nóżkę wypiąć lekko do przodu i oczywiście dłoń musi zawisnąć, w ten typowy pańciowaty sposób.
- Przymknij się – burknęła, odsuwając swoje krzesło po mojej lewej stronie.
Naprzeciw mnie siedziała mama, a jedno miejsce, to najbliżej, zostało wolne. Stół był okrągły, zrobiony z ciemnego drewna. Biały obrus, dziergany przez naszą babcię dawno temu na szydełku, a pośrodku duży talerz ze święconką.
Przejechałem dłonią po skrawku, który zwisał z mojej strony, obserwując jak szlaczki zakręcają się. To pamiątka, która towarzyszy nam już od wielu lat, spędza z nami każde święta Wielkanocne.*
- Najpierw się ręce myje ! – zawołała zmęczonym tonem, lekko uderzając szmatką moją wyciągniętą dłoń.
Wydąłem obrażony policzki, tęsknym wzrokiem oglądając się za kawałkiem ciasta, który właśnie został zabrany przez kobietę.
- Nie dostaniesz zanim nie umyjesz łapek – skarciła mnie, znacząco przenosząc wzrok na zlew.
Niezadowolony z obrotu sprawy, podsunąłem stołek, bo mając osiem lat jeszcze nie sięgałem do wysoko położonego kranu.
Metalowa rurka zatrzeszczała ze starości, w końcu wypluwając z wielkim żalem wodę, mocząc namydlone już dłonie.
Mama nuciła jedną z piosenek z „Pięknej i Bestii", którą tak uwielbiała Amber. Przyglądałem się jak długie blond włosy, podskakiwały przy każdym ruchu kobiety, która tanecznymi krokami kończyła wiosenne przygotowania.
- Mamo ... - zacząłem ciągnąc ją za biały fartuch, który dostała kiedyś od taty.
Wysunęła rękę z wiklinowego koszyka, podając mi upragniony kawałek sernika z pobłażliwą miną.
- A teraz idź do siebie do pokoju, niedługo będziesz miał gościa – powiedziała, nadal z miłym uśmiechem, dłonią czochrając moje włosy.*
Była wtedy tak samo cudowna pogoda jak dzisiaj. Słońce świeciło wysoko i jasno, dając od początku do końca dobry humor i nastrój, nawet zaspana siostra nie mogła zniszczyć tego wszystkiego. Ziewała co chwilę, jednak nie wydawała się zła, tak jak na początku. Nawet u niej pojawił się na moment uśmiech.
Te dziesięć lat temu w gości przyszli rodzice Kastiela i jeszcze jedna osoba, której już dobrze nie pamiętam. To były czasy, kiedy mama częściej się uśmiechała i wszyscy żyli w jednakowej zgodzie. Jednak jakiś czas później, rodzice chłopaka zaczęli się kłócić. Nie wiedziałem o tym. Ostatnio jak rozmawiałem z Lysandrem, to powiedział mi co się działo w tamtym okresie. Tak strasznie było mi głupio. Jestem samolubny, egoistyczny i nie myślę za wiele o problemach innych ludzi, jednak nie sądziłem, że czerwonowłosy mógł mieć wtedy aż tak źle. Jedyne moje wspomnienia z tamtego okresu, polegało na tej ostatniej wizycie. Było to w Poniedziałek Wielkanocny, wtedy też ostatni raz został u nas na noc. Nasi rodzice świętowali i pili do późnej godziny. Ojciec Kasa dostał prace za granicą.
- Nat... Nat ! – doszło mnie wołanie.
Zaskoczony uniosłem głowę, próbując skupić wzrok na dość strasznej twarzy Amber.
- Masz syfa pośrodku czoła – powiedziałem, wyszczerzając do niej zęby.
Zaczerwieniona rzuciła we mnie serwetką, która w ostateczności nie dofrunęła dalej niż na jej talerz pełen skorupek od jajka.
- Chciałam zapytać tylko czy dobrze się czujesz – syknęła, nadal zarumieniona.
Westchnęła opierając głowę na dłoni i mierząc mnie wzrokiem.
- O czym tak myślisz ? – zapytała w końcu, gdy zostaliśmy we dwoje.
- O niczym specjalnym – wzruszyłem ramionami – po prostu pogoda mi się podoba.
- Ach tak ? – prychnęła niedowierzając, szturchając wolną ręką moje żebro – wydaje mi się, że rozmyślasz o KIMŚ specjalnym – podkreśliła przed ostatnie słowo, unosząc triumfalnie kawałek ciastka, który podwędziła z mojego talerza, kiedy straciłem czujność.
- Gruba będziesz – zaśmiałem się złośliwie, wstając od stołu – a płaska i tak pozostaniesz.
Wyszedłem z salonu z lekkim ziewnięciem, kierując się do pokoju.Przecież ja nie lubię słodyczy.
Kastiel
Leżałem na kanapie, ogrzewając się w ciepłych promieniach, które przebijały się przez trochę zabrudzone okno.
- Dobra, może trochę mocno zabrudzone – mruknąłem, mając na wpół przymknięte oczy.
Była dopiero dziewiąta, więc nie miałem ochoty podnosić się i robić coś szczególnie pożytecznego. Demon drzemał przy drzwiach balkonowych, z pewnością nie miał zamiaru teraz się ruszać.
Przeciągnąłem się leniwie, wbijając oślepione światłem oczy w sufit. Zamrugałem kilka razy, aby odzyskać ostrość widzenia.
Mówiłem już kiedyś, że nie cierpię świąt ? Tak ? To dobrze, bo ja naprawdę nie znoszę tego okresu. Nie wygląda on inaczej od innych dni. Dom nadal jest pusty.Tylko ja i pies. Wstanę o której wstanę, dla nikogo nie ma to większego znaczenia. Dziś wyjątkowo wcześnie jestem na nogach. Długo nie mogłem zasnąć, a gdy już byłem blisko, to komuś zachciało się trąbić pod moim oknem. Wściekły przeniosłem się do salonu, ale już nie byłem śpiący. Więc skończyłem w tej pozycji co jestem.
Na śniadanie nie jadam zwykle nic innego jak zupkę chińską, a od święta to mogę zjeść nawet dwie. Dobry układ. Nikt mi nie marudzi, że jem albo żyje niezdrowo.
„Powinieneś rzucić"
- Prawie nikt – pokręciłem głową, uśmiechając się lekko pod nosem – On i tak wie, że pewnie nigdy nie rzucę – zaśmiałem się cynicznie, czując jak poprawiami się humor.
Wyciągnąłem w górę dłoń, osłaniając oczy przed słońcem.
Kiedyś moje święta wyglądały inaczej. To jeszcze zanim rodzice zaczęli się kłócić, przed zdobyciem pracy przez ojca. Mieliśmy wtedy z Nathem chyba po osiem lat. Nasza ostatnia wizyta w ich domu. Lany poniedziałek ... uwielbiałem to święto, chociaż blondyn to straszna beksa. Ilekroć przychodziłem, to płakał i uciekał przede mną, jakbym wyrządzał mu nie wiadomo jaką krzywdę. Nie powiem, że nie było to urocze. Oczy zawsze robiły mu się ogromne, gdy wylewałem na niego kubeł zimnej wody. Wpatrywał się we mnie jakbym był najgorszym potworem. Jednak łatwo było go przekupić, kiedyś miał słabość do słodkich rzeczy. Głupi cukierek i już był twój...jakkolwiek to brzmi.
- Był jak szczeniaczek.
Tamtego dnia gdy spałem u niego, z czego jak zawsze musiał się rozpychać i zwalić mnie co najmniej raz na podłogę, rozpoczął się mój problem z zachowywaniem spokoju przy nim.
Nie mogłem spać, jakby się zastanowić, to od zawsze miałem z tym problem. Nath rozwalił się na ponad połowie łóżka, co jakiś czas szturchając mnie pod żebra. Jednak patrzenie na niego jak śpi, niewątpliwie poprawiało mi humor. W pewnym momencie objął mnie i nie chciał puścić, mimo że szarpałem się dość mocno. Próbowałem go obudzić, jednak on tylko zakrył głowę pod kołdrę, wszczepiając się mocniej w moją szarą bluzkę z Pokemonów. Pamiętam ten straszny gorąc jaki czułem, jak serce mocno biło. Już wtedy jedyny zapach jaki mi się z nim kojarzył to wanilia. To pewnie przez to, że jego matka tego czasu dużo piekła.
- A kiedy tak leżeliśmy ...- mruknąłem, całkiem zadowolony z tego wspomnienia.
Mając osiem lat zaliczyłem swój pierwszy pocałunek. Bądźcie zazdrosne nastoletnie marzycielki, kiedy wy marzyłyście o księciu na biały koniu, który nigdy istnieć nie będzie, ja mogłem już pocałować swoją pierwszą miłość. Jednak wtedy jeszcze sobie nie do końca zdawałem sprawę z tych uczuć. Było to coś dziwnego, nowego. Nie potrafiłem się przy nim już normalnie zachowywać, a moje ciało dziwnie reagowało. W momencie gdy skosztowałem pierwszy raz jego miękkich ust, czułem się strasznie. Podobało mi się to, ale w spodniach był uścisk, na twarzy gorąc, nie mogłem złapać tchu. Wpatrywałem się w jego spokojną, nic nieświadomą minę. Można powiedzieć, że go wykorzystałem w pewnym sensie. Za dzieciaka, takie rzeczy jak trzymanie się za rączki miały ogromną wagę, a co dopiero ...
- I tak zrobiłbym to jeszcze raz – prychnąłem, czując jak powieki stają sięciężkie.
Powoli zaczął ogarniać mnie sen.
Nienawidziłem swojego dzieciństwa, ale posiadałem kilka przyjemnych wspomnieć,takie jak to. Kiedyś może i żałowałem swojego czynu, ale teraz nie bardzo. Nie wiem czy po prostu trafiłem na złą dziewczynę, czy może los tak chciał, ale nawet podoba mi się aktualna sytuacja.
- Miło jest mieć kogoś na kim ci zależy – ziewnąłem, spoglądając ostatni raz na zaspane zwierzę.
Demon wydał z siebie cichy pomruk, pomieszany z westchnieniem i warknięciem.
Wzruszyłem ramionami, przewracając się na bok. Zegar wskazywał wpół do jedenastej. Nie ma pośpiechu. Mogę jeszcze pospać.
CZYTASZ
Kastiel x Nathaniel
Random"Wiesz? Złe rzeczy dzieją się również dobrym ludziom. Im jesteś lepszym człowiekiem tym zło jest dla ciebie bardziej dotkliwe." Nie wszystko jest czarno białe, tak naprawdę można się pomylić w ocenie ludzie. Raz, dwa, a czasami nawet trzy razy. Powi...