6. Łzy

195 21 4
                                    

*Aiden*


Po rozmowie z matką Jenny, Margo opuściły wszelkie siły. Usiedliśmy w trójkę na kancie chodnika. Widać chloroform na materiale wciąż działał i mimo, że dziewczyna powąchała go z dalszej odległości to substancja i tak trafiła przez nozdrza do organizmu.

M siedziała zapłakana między mną, a Ravim, opierając się o jego ramię. On sam wyglądał jakby zobaczył ducha, jednak ja, nie wiedzieć czemu, nie potrafiłem uronić ani jednej łzy. Nie docierało do mnie to co mogło się stać. Czy to możliwe, że taki zbieg okoliczności mógłby okazać się prawdą?

- Sorry, zaraz wrócę.

- Okey - Ravi spojrzał na mnie współczująco.

Wstałem i ruszyłem brzegiem ulicy. Po paru krokach sięgnąłem do lewej kieszeni po paczkę Lucky Strike'ów, wyciągnąłem z niej papierosa i zapalniczkę. Zatrzymałem się, wetknąłem go do ust i drżącymi rękoma próbowałem rozpalić tytoń w ruloniku. Jednak na próżno. Ilekroć płomień się pojawiał, po chwili gasnął. Spróbowałem jeszcze parę razy, ale bezskutecznie. Ścisnąłem zapalniczkę w dłoni. Nerwy mną szarpały, czułem jak fala gorąca przechodziła z klatki piersiowej do rąk, a następnie do dłoni. Miałem już dość, ale rozluźniłem pięści i ostatni raz spróbowałem rozpalić papierosa. Przystawiłem zapalniczkę do fajki i przejechałem palcem po zębatce zatrzymując na przycisku, ale pojawiło się zaledwie parę iskierek, które zniknęły od razu. Tym razem chwyciłem zapalniczkę w pięść mocniej i cisnąłem nią jak najdalej potrafiłem wydając z siebie przy tym tłumiony od jakiegoś czasu krzyk, a papieros który miałem w ustach spadł na asfalt. Echo rozeszło się wokół, a ja padłem na kolana i patrzyłem jak zapalniczka spada niedaleko na środek ulicy. Trzask plastiku oznajmił rozbicie się jej na kawałki o twardy beton. No teraz to już nie mam czym odpalić fajki! 

W końcu poczułem na ustach słonawy smak moich łez, które zaczęły spływać po policzkach. Opuściłem głowę w dół i klęczałem tak przez jakiś czas aż usłyszałem za sobą ciche kroki. 

- Wstań, dobrze wiesz, że to nic nie da - Ravi położył rękę na moim ramieniu.

Spojrzałem na chłopaka i pozwoliłem pomóc sobie wstać. Otarłem łzy dłonią i stanąłem naprzeciw niego. On sam miał teraz zaczerwienione oczy, a mokre policzki odbijały się w świetle pobliskich latarni. 

- Nie ma co wyżywać się na sobie, to, że zniknęła to nie twoja wina.

- Miałem ją odprowadzić, ale zawiodłem, nie było mnie tu kiedy mnie potrzebowała! - Zacisnąłem zęby i powstrzymywałem siłą woli wybuch kolejnej dawki łez. 

Ravi nie odpowiedział tylko poklepał mnie po ramieniu po czym skierowaliśmy kroki w kierunku wciąż siedzącej na chodniku obok sali Margo. Na dźwięk naszych kroków dziewczyna zwinięta w kłębek pod ścianą dźwignęła głowę. Jej twarz była cała w purpurze, nos czerwony jak u Rudolfa, a łzy były zmieszane z czarnym tuszem. Podeszliśmy i usiedliśmy po jej dwóch bokach. Ona tylko objęła nas ramionami i przytuliła mocno do siebie. Spędziliśmy tak dobre paręnaście minut, aż spojrzeliśmy po zegarkach, że już po pierwszej w nocy. Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.

M szła wtulona w Raviego obejmującego ją ramieniem, a ja powłócząc nogami wlokłem się za nimi. Dziewczyna co jakiś czas pociągała nosem, a chłopak szeptał jej słowa pocieszenia. Z każdym kolejnym krokiem robiło mi się coraz to bardziej niedobrze. 

Myślałem o tych wszystkich chwilach spędzonych z Jenny, kiedy to wracaliśmy razem ze szkoły, siedzieliśmy w GBB, koczowaliśmy razem w moim zaułku i jedliśmy chiński makaron czy słuchaliśmy muzyki u mnie w domu próbując zapomnieć o całym świecie. Zawsze wtedy była uśmiechnięta i rozweselała mnie swoimi wesołymi zaczepkami. A teraz? Teraz ona zniknęła...

Przez tą sytuację cała zawartość mojego żołądka zaczęła się podnosić do przełyku. Alkohol powoli wyparowywał i robiło mi się coraz zimniej. Katar, który na pół dnia zniknął, teraz wrócił z zdwojoną siłą. Temperatura czoła wzrastała z każdą sekundą. Mokre ślady na policzkach zaczynały piec. Reszta słysząc moje pociąganie nosem odwróciła się i dziewczyna wyciągnęła w moją stronę rękę z paczką chusteczek. Wyciągnąłem jedną i podziękowałem. 

Po parudziesięciu metrach byliśmy już przed wejściem do Brechel*. Mój dom znajdował się w okolicy, natomiast domy Raviego i Margo mieściły się dwie przecznice dalej za całym parkiem. Stanęliśmy, Margo bez słowa przytuliła mnie, Ravi także poklepując mnie przy tym po plecach. Odszedłem parę kroków, po czym się odwróciłem, pomachałem im na odchodne i skierowałem kroki w kierunku domu zostawiając ich samych pod bramą Brechel. 

Wspinając się po paru schodkach na ganek domu zauważyłem słabą łunę światła wydobywającą się spod opuszczonych rolet. Wszedłem frontowymi drzwiami, a w kuchennym progu stała moja mama. 

- Nic nie mów, jej mama już do mnie dzwoniła. - Niska kobieta z długimi blond włosami patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Podeszła i przytuliła mnie jak to zawsze zwykła robić kiedy spotykały mnie porażki i zawody. - Zrobić ci kakao?

- Dziękuję, ale nie.. - cmoknąłem ją w czoło, ściągnąłem płaszcz oraz buty i wszedłem po schodach na piętro kierując się do swojego pokoju.

Tam zatrzasnąłem drzwi za sobą i padłem półżywy na łóżko zawalone górą dopiero co wypranych ubrań. Resztką sił w dłoni pchnąłem stertę na ziemię i ułożyłem się wygodnie. Teraz nie musiałem ukrywać już łez, które wielkimi strugami spływały na poduszkę pod moją głową. 

Z biegiem czasu moje powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu nie będąc w stanie opierać się zamknąłem oczy i odpłynąłem.

We śnie ujrzałem Jenny. Stała po drugiej stronie ruchliwej ulicy. Próbowałem krzyczeć jej imię, ale samochody przejeżdżające co chwilę skutecznie zagłuszały mój głos. Dziewczyna patrzyła gdzieś w dal jakby kogoś wyczekiwała. Jej twarz była smutna, jakby zaraz miała płakać. Tak bardzo chciałem podejść i ją przytulić, ale nie potrafiłem. Stałem jak sparaliżowany w miejscu bez jakiejkolwiek możliwości ruchu. Stałem i mogłem jedynie patrzeć. 

Wtem wszystko stało się jasne, wręcz oślepiające. Przymrużyłem powieki, a kiedy je ponownie otworzyłem samochody przede mną zniknęły, droga była pusta. Po drugiej stronie wciąż stała Jen, teraz jednak uśmiechnięta. Z daleka ujrzałem jeszcze jedną postać zbliżającą się do niej. Alan podszedł do niej i przytulił ją mocno, a ona wtuliła się w jego ramiona. Chciałem pobiec do nich i wyrwać ją z jego objęć, ale moje ciało wciąż było sparaliżowane. Krzyknąłem kilkukrotnie jej imię, jednak na próżno. Mogłem tylko patrzeć z daleka na tych dwojga. W pewnym momencie Alan odwrócił się lekko w moją stronę i posłał mi triumfalny uśmiech. Tego za wiele, rzuciłem się ile tylko sił do przodu...

...i nagle obudziłem się siadając na łóżku z przerażeniem na twarzy. 

- Zabiję dziada!  

***********

*Brechel - park w niewielkim miasteczku, w którym mieszkają nasi bohaterowie. Jest on jednym z głównych miejsc spotkań Raviego i Margo. 

***********

Bardzo, ale to bardzo przepraszam, że rozdział taki krótki, ale lepsze to niż nic, chyba xD
Liczę, że jakoś to przeżyjecie. Miłego czytania! xxx


Kill me Aiden!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz