16. Blizny goją się latami

151 10 3
                                    

*Margo*

Chłodny wiatr rozwiewał moje białe pasma włosów. Z kroku na krok przyspieszałam tempa chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

Niewielki budynek obrośnięty bluszczem chował się w cieniu drzew przed blaskiem księżyca. Susem przeskoczyłam trawnik i targnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Były zamknięte. Zdziwiona przeszukałam kieszenie po czym wsunęłam srebrny kluczyk do zamka. Charakterystyczne kliknięcie oznajmiło otwarcie.

Przeszłam przez próg. W środku panowała głucha cisza. Niepewnie zrobiłam parę kroków wgłąb ciemnego korytarza. Drzwi do kuchni były otwarte, a przecież rodzice mieli manię zamykania za sobą wszystkich przejść w domu. Instynktownie chwyciłam pojedynczy, pusty kandelabr stojący na szafce w holu i weszłam do pomieszczenia.

Obszerna kuchnia do połowy była pogrążona w nieprzeniknionej ciemności. Szybko przycisnęłam włącznik światła i rozejrzałam się. Nie było tu żywej duszy, a po ogólnej ciszy wnioskowałam, że i w całym domu nie ma nikogo z rodziny. No tak, nie ma to jak rodzice, którzy wracają prędzej z pracy w dniu twoich urodziny...

Odłożyłam świecznik na blat i przeszłam przez pokój. Tuż przy kuchence leżała kartka z odręcznie wypisanym tekstem:

"Musimy zostać dzisiaj po godzinach. Ron jest u babci. Przepraszamy cię skarbie, wszystkiego najlepszego! Wrócimy jak najszybciej będziemy mogli ~ Mama"

Jak prędzej mój humor sięgnął dna, to teraz je przebił i spadł jeszcze niżej. Znów to samo. Nie ma ich kiedy ich potrzebuję. Zawsze ich nie ma. Zrozpaczona przeklęłam w duchu cały ten dzień i z mozołem powlokłam się w stronę wysokich krzeseł przy blacie odgradzającym kuchnię od jadalni. Po drodze wzięłam z lodówki miskę zimnego spaghetti i usiadłam za ladą.

Chłodne jedzenie mroziło wnętrze moich ust. Cały czas czułam ostre kłucie w klatce piersiowej. Dopadła mnie ludzka samotność nawet w urodziny. Pieczenie na policzkach nasilało się, a z tym i oczy nabierały łez. W końcu dałam upust wszelkim emocjom i wybuchłam histerycznym płaczem.

Widelec wymsknąwszy się z mojego uścisku spadł na kafelki pobrzdąkując donośnie. Wyszłam szybko z kuchni. Mój wzrok błądził po holu w poszukiwaniu bóg wie czego, aż w końcu padł na kluczyki samochodu leżące przed lustrem. Bez dłuższego zastanowienia chwyciłam je i wyszłam z domu.

***

Czarne cienie przewijały się między drzewami, które chwilowo oświetlał blask przednich lamp. Silnik nowiutkiej impali pracował na pełnych obrotach. Wiatr wlatujący przez otwarte okno rozwiewał moje białe włosy na wszystkie strony. Siedziałam wbita w siedzenie, kurczowo trzymając w zaciśniętych dłoniach kierownicę. Licznik prędkości powoli sięgał liczby 90.

Krew w żyłach pulsowała coraz szybciej. W głowie buzowała istna burza myśli. Dlaczego zawsze zostaję sama! Prędkość sięgnęła 100. Zawsze zostaję pomijana! 110. Zawsze ja cierpię! 120. Nikomu na mnie nie zależy! To ja jestem wadą! To ja wszystko niszczę! Z moich oczy wybuchnęła fala łez, a na policzkach poczułam ostre pieczenie, jakby tysiące igieł wbijało się pod skórę. Prosta droga przewijała się przede mną z zawrotną prędkością. Czerwona wskazówka powoli sięgała 130 kilometrów na godzinę.

W końcu po przejechaniu dobrych dwudziestu kilometrów zwolniłam drastycznie i skręciłam z asfaltowej drogi, na leśną ścieżkę. Z każdym metrem jechałam coraz wolniej, aż zatrzymałam samochód i zgasiłam silnik. Światła samochodu zgasły i zewsząd otoczyła mnie nieprzenikniona ciemność. Dopiero po dłuższej chwili zaczęłam dostrzegać kontury drzew. Konary były na tyle rozłożyste, że światło księżyca minimalnie przebijało się przez nie.

Kill me Aiden!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz