Pewnie wkurzające jest to, że dodaje tyle postaci, które pojawiają się tylko na chwilę -.- Ale wszystkie są ważne dla dalszej części fabuły :D Jak myślicie, czo to za facio, którego spotkał Marti?
Mam nadzieję, że nie ma błędów... jak są to przepraszam...
Nie miałem pojęcia ile czasu spałem na kamiennej ścieżce przecinającej martwe pustkowie na pół, kiedy wreszcie wybudziłem się ze snu. Gdyby wtedy ktoś mnie o to zapytał, przysiągłbym, że byłem częścią otaczającego mnie wówczas świata - należałem do niego od zawsze i na zawsze też miałem tam pozostać. Próbowałem przypomnieć sobie jakim sposobem znalazłem się w tamtym miejscu, ale ostatnie co pamiętałem, to pędząca na mnie ciężarówka. Uznałem, że najlepiej będzie po prostu znowu zapaść w błogi sen i tak zapewne tak zakończyłaby się moja wielka ucieczka, gdyby nie mężczyzna w czarnej tunice, który przyszedł po mnie z pochodnią. Przykląkł obok mnie i potrząsnął lekko moim ramieniem, cicho wołając moje imię, jakby chciał mnie obudzić, chociaż widział, że byłem przytomny.
- Musisz wracać, Marti... - szeptał cicho - z powrotem do swoich światów.
Chciałem zapytać kim był, ale przez moje zaciśnięte gardło wydobyła się jedynie końcówka zdania:
- ... jesteś? - wychrypiałem.
Gdy usłyszał pytanie znieruchomiał i może mi się zdawało, ale na jego twarzy przez chwilę pojawił się bolesny wyraz, który ustąpił natychmiast miejsca wymuszonemu uśmiechowi.
- Masz rację, nie ma mnie tu... ani tam - wskazał ręką na majaczącą w oddali ogromną bramę, stanowiącą jedyny jasny punkt w zasięgu mojego wzroku - ale za to ty możesz być równocześnie po dwóch stronach... ale nie tutaj. To nie jest twoje miejsce, chociaż usilnie próbuje cię dla siebie zatrzymać.
Już miałem zaprzeczyć jego słowom, ale chwycił moją rękę i jednym ruchem postawił mnie na nogi.
- Przypomnij sobie - powiedział, wyjmując z kieszeni małą, szklaną kulkę - gdy spadałeś, wypadła ci z kieszeni.
Gdy tylko jej dotknąłem, mój umysł natychmiast wypełnił przyjemny głos kobiety, który tłumaczył, że aby przeżyć, musiałem podążać w kierunku bramy. Zamknąłem oczy i zobaczyłem samego siebie, leżącego na szklanej podłodze, otoczonego takimi samymi kulkami, jak ta, którą trzymałem w ręku.
- To nie należy do mnie... - spojrzałem na niego z powątpiewaniem.
- Tak - mruknął niewyraźnie, a wyraz jego twarzy znowu się zmienił - czoło zmarszczyło się i oczy zwęziły, jakby przypomniał sobie kolejne bolesne zdarzenie - dał ci to ktoś, komu zależy na twoim życiu. Własnych wspomnień nie rozdaje się byle komu.
Był niewiele wyższy ode mnie, z czarnymi włosami i oczami w tym samym kolorze idealnie wpasowywał się otaczający nas świat. Światło pochodzące z pochodni odbijało się w jego oczach, tańczące w nich ogniki odkrywały głęboko skrywaną nienawiść. Stał przede mną, wyciągając rękę w moim kierunku - całą w bliznach od poparzeń, ale nadal sprawną i co więcej pełną siły. W świetle ognia wydawał mi się kwintesencją zła, takiego, które trwa od wieków i powoli, ale nieprzerwanie, trawi kolejne swoje ofiary.
- Kim jesteś? - zapytałem, cofając się kilka kroków, ze strachu przed tą nagłą zmianą jego nastroju- i skąd tak w ogóle znasz moje imię?!
- Sam mnie wołałeś - odpowiedział spokojnie - bardzo dawno twój głos przeszył ten świat, zmuszając kobietę do powrotu. Abyś mógł wrócić zabrano ci wspomnienia, ale to nie zmienia faktu, że twój krzyk obudził wiele istot, które powinny były już na zawsze pozostać we śnie - w tym także ja, jednak moja pamięć już dawno zgasła, więc nie powiem ci kim jestem... może tylko czyimś wspomnieniem albo cieniem czegoś co kiedyś istniało.
Chciałem uciec, ale nagle ciszę przerwało donośne bicie dzwonów. Niskie dźwięki przeszywały mnie na wylot tak boleśnie, że zakryłem uszy dłońmi i skuliłem się w sobie. Gdy już otworzyłem oczy, księżyc ustępował miejsca słońcu przebijającemu się przez horyzont. Czerwona łuna oświetlała, spowity dotychczas mrokiem świat - my zaś znajdowaliśmy się na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na całą równię, która w wątłym świetle półpełni wydawała się zwykłą pustynią. Jednak ten widok nie dawał mi spokoju i zmrużywszy oczy usilnie próbowałem rozpoznać, czym są płaskie kamienie, ułożone w regularnych od siebie odstępach.
- Te kamienie... to niemożliwe...
Droga, na której się obudziłem, nie przecinała pustkowia, jak mi się wcześniej wydawało - była główną alejką prowadzącą przez ogromny, ciągnący się przez wiele kilometrów cmentarz. Cały ten świat był jedną, wielką mogiłą.
- Chodź Martinie - mężczyzna pociągnął mnie za rękaw, zupełnie nie przejmując się przerażającym widokiem - dzwony biły zapowiadając nowy dzień. Duchy wracają ze świata żywych.
Ja jednak nie słuchałem jego słów - jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć?! Poparzone ręce, czarny strój - to wszystko było jego dziełem. Wypalona ziemia, nie zdołała się odrodzić i zamiast dawać życie musiała przyjąć śmierć.
- Co to za ludzie?! Ty... ty ich zabiłeś?!
- Nie ja... albo może jednak tak? - zaśmiał się z goryczą - skąd mam wiedzieć jak nic nie pamiętam? Pozostało mi tylko jedno wspomnienie - bardzo dawno, nawet według waszego czasu... wielu ludzi umarło ale nie wiem dlaczego i gdzie zostali pochowani... może to ich groby, może nie? Ja jestem ich żalem, niezmiennie od tylu lat nosiłem po nich żałobę, a mój umysł wypełniało jedynie to wspomnienie śmierci. A ty zamiast pozwolić mi zapomnieć, musiałeś przywróciłeś moją świadomość.
- Ja nie wiedziałem...
- Już się wystarczająco naoglądałem umarłych - powiedział - jesteś pierwszym, który po wyroku, wraca do życia, więc czemu miałbym ci nie pomagać?
CZYTASZ
Codzienne życie umarlaka
ParanormalGdy feralnego pierwszego września zaspany jak zwykle Martin pędził do wymarzonej szkoły średniej, nie spodziewał się, że będzie to ostatni dzień jego życia. Na drodze do jego kariery życiowej stanęła ciężarówka, która z prędkością 96km/h rozjecha...