Oto i 4 rozdział. Dziękuję czytelnikom za komentarze, głosy i ogólnie za czytanie - to bardzo motywujące. Przepraszam za błędy i życzę miłej lektury.
Staliśmy pod drzwiami gabinetu Śmierci - ja, Found i Lost, próbując zajrzeć przez maleńką dziurkę od klucza, aby zobaczyć co dzieje się w środku. Daremnie! Kostucha przezornie zatkała ją gumą do żucia i nijak nie mogliśmy jej wyciągnąć. Głupi babsztyl, zawsze jest o krok przed nami.
- Patyk - mruknąłem - zabierzcie komuś jakiś patyk, albo szydełko... Cholera jasna, szybciej!
Posłusznie rozłożyły mapę, i w pośpiechu szukały owych rzeczy, a po chwili usłyszałem znajome "Zgubione - znalezione" i w ręce bliźniaczki ukazał sie mały patyk.
- Jakieś dziecko teraz prze ze mnie płacze - powiedziała z wyrzutem.
Ignorując jej narzekania chwyciłem patyk i zacząłem przepychać miętową gumę, klnąc przy tym ja szewc, bo uparcie nie zamierzała się ruszyć ani nas centymetr. Found widząc moje daremne trudy, szepnął zniecierpliwiony, żebym sie odsunął, a sam zajął się majstrowaniem przy klamce.
- Jestem w tym najlepszy - puścił mi oko.
Tymczasem nakazałem Lost stanąć na straży, gdyż przechodzący tędy pracownik, który przecież nie widzi drzwi do których nie zmierza, mógłby się zdziwić , że dłubiemy patykiem w ścianie. W pewnym momencie usłyszałem cichy trzask i odwróciłem się z nadzieją, iż udało mu się wykonać zadanie. Jak sie pokazało, rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Found stał ze smutną miną a w ręce dzierżył kawałek drewna, a raczej to co niego zostało, gdyż reszta utknęła w dziurce od klucza.
- Złamało się... - wyszeptał.
- Widzę do cholery - wysyczałem -podobno miałeś być ekspertem w tej dziedzinie!
- To nie moja wina! Patyk był za słaby...
Nic nie szło po mojej myśli. Na zrobienie zdjęcia miałem tylko jedną szansę - gdybym wparował teraz z aparatem, a nie daj Boże, tych dwoje nie przytulałoby się teraz to od razu domyśliliby się co planuję i następnym razem nie miałbym szans na ich przyłapanie. I jak mam walczyć o swoje życie ze śmiercią skoro nawet z gumą do żucia nie mogę sobie poradzić?!
- Oho - usłyszałem za sobą znajomy głos - troje dzieciaczków z aparatem. Jakie to urocze...
- Vince! - krzyknąłem, żeby następnie zatkać sobie usta - pomóż nam - dodałem ciszej.
Słysząc moją prośbę wzruszył ramionami i uśmiechnął się, jak zwykle - pobłażliwe.
- Mój drogi Martinie - westchnął teatralnie - czy nie mówiłem ci już, że jestem tylko obserwatorem? Dostałeś dwójkę moich najlepszych pomocników, więc czego chcesz jeszcze? Zachłanne z ciebie dziecko...
Co za idiota. Czy on mnie prześladuje?
- Pamiętaj, że to twoja jedyna szansa, więcej nie będziesz już miał.
Podszedł do mnie i nachylił się tak blisko, żeby bliźniaki nie dosłyszały o czym mówi
- Jeśli przegrasz i w tej rundzie - wyszeptał - osobiście dopilnuję, żebyś się tutaj nie nudził.
Po czym uśmiechnął się słodko i poklepał mnie po ramieniu. Odsunąłem się z przerażeniem. Ten koleś był nienormalny! Bliźniaki patrzyły na nas wyczekująco, nie wiedząc w jakiej jestem sytuacji.
- Wchodzisz czy nie? - zapytał - jedno podejście, jedna szansa - twój wybór. Jeśli nie możesz się zdecydować rzućmy monetą... Lost - zwrócił się do dziewczynki - daj nam tu jakiegoś miedziaka.
CZYTASZ
Codzienne życie umarlaka
ParanormalGdy feralnego pierwszego września zaspany jak zwykle Martin pędził do wymarzonej szkoły średniej, nie spodziewał się, że będzie to ostatni dzień jego życia. Na drodze do jego kariery życiowej stanęła ciężarówka, która z prędkością 96km/h rozjecha...